Andrzej Duda i PiS u władzy. Mariusz Staniszewski: rok nowoczesnego patriotyzmu
W mijającym roku nowoczesny patriotyzm wyniósł do władzy Andrzeja Dudę oraz Prawo i Sprawiedliwość, dając im ogromny mandat do przeprowadzenia takich zmian, by Polacy czuli się godniejszymi i bardziej równoprawnymi obywatelami Europy. Zawiedzenie tych nadziei może spowodować wycofanie zaufania. Obudzona świadomość nie jest przypisana przecież wyłącznie do jednej partii. Jest jasnym sygnałem, wysłanym do całej politycznej elity - pisze Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", dla Wirtualnej Polski. Felietonista podsumowuje 2015 rok i przewiduje, jaki będzie rok 2016.
30.12.2015 | aktual.: 26.07.2016 13:47
Gdyby rok temu ktoś stwierdził, że z polskiej polityki zniknie Bronisław Komorowski, PiS będzie posiadał bezwzględną większość w Sejmie i Senacie, a najbardziej popularnym politykiem opozycji zostanie Ryszard Petru, zostałby uznany za wariata. A jednak, w kraju, w którym wydawało się, że skompromitowana władza nie ma z kim przegrać, dokonał się przełom. Można powiedzieć nawet, że rewolucja. Dla jednych rewolucja godności, dla innych koniec cywilizacji.
Przeczytaj także: Państwo Islamskie największym koszmarem Zachodu
To był wyjątkowy rok nawet jak na warunki naszej polityki. Polacy są przyzwyczajeni do wstrząsów i nagłych zwrotów akcji, w pewien sposób jesteśmy nawet zaszczepieni na gwałtowne zmiany. Nie do pomyślenia są u nas zamieszki na taką skalę jak na Węgrzech czy Grecji. Zachowujemy dystans do państwa i elity rządzącej, bo nie ufamy im za grosz. Przyzwyczailiśmy się, że gdy politycy mówią o reformach, to trzeba trzymać się za kieszeń, a jak zapowiadają pomoc państwa, to wiadomo, że będzie trudniej.
To właśnie z powodu tego dystansu do politycznej rzeczywistości Platforma mogła rządzić tak długo. Partia, którą kompromitowała seria korupcyjnych i obyczajowych afer, przez długi czas wydawała się niezatapialna. Nie szkodziły jej ani porażki w polityce wewnętrznej, polegające na stałym obniżaniu jakości usług dostarczanych przez państwo (zapaść w służbie zdrowia, wyższe podatki, powszechny nepotyzm), ani bezradność w prowadzeniu dyplomacji.
Przeorientowanie się wyłącznie na Berlin dało co prawda intratną posadę Donaldowi Tuskowi, ale przegoniło z Polski koncerny poszukujące łupków, wpędziło w kłopoty firmy posiadające elektrownie węglowe, zablokowało na lata budowę siłowni atomowej, spowodowało utratę zaufania państw Europy Środkowej oraz krajów skandynawskich. Wielkie inwestycje infrastrukturalne, finansowane dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej, nie tylko nie przyczyniły się do zbudowania potężnych firm budowlanych, ale doprowadziły do serii bankructw średnich podmiotów z tej branży. W mijającym roku okazało się, że szala się przelała i elity PO-PSL znalazły się na równi pochyłej.
Wybory zmiotły ze sceny politycznej elitę PSL, formacji, która wydawała się by żyć nieco obok wydarzeń w Polsce. O mały włos wyborcy nie wyrzuciliby ludowców z Sejmu na dobre. Z parlamentu zniknęła postkomunistyczna i antyklerykalna lewica, co w połączeniu z pojawieniem się w nim legendarnego przywódcy Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego można uznać za symboliczne rozstanie się z postkomunizmem - bo o ostatecznym rozstaniu będzie można powiedzieć w chwili, gdy ostatecznie przestaną działać mechanizmy i powiązania wypracowane przy Okrągłym Stole.
Czytaj też: Mariusz Staniszewski: Kochane siły ciemności
Jeśli więc patrzymy na rok 2015, to musimy zobaczyć, że do głosu doszła ta część społeczeństwa, dla której schematy myślenia i autorytety podtrzymujące filary III RP przestały mieć znaczenie. Dla dużej grupy obywateli punktami odniesienia przestał być Adam Michnik, Daniel Olbrychski, Leszek Balcerowicz, Krystyna Janda, Magdalena Środa, prof. Andrzej Zoll czy Andrzej Wajda. Ci ludzie stali się raczej symbolami fałszu, jaki serwowano obywatelom przez ostatnie lata. Fałszu, który polegał na tym, że najlepszym okresem w historii naszego kraju nazywano czas, w którym wyjechały z niego dwa miliony ludzi, że w ramach zacieśniania relacji z Moskwą po katastrofie smoleńskiej liderzy polityki i kultury zapalali znicze na grobach żołnierzy Armii Czerwonej, którzy bez litości gwałcili i mordowali naszych obywateli, a jako sprawiedliwość dziejową uznano pochowanie z wojskowymi honorami zdrajców i zbrodniarzy, jak Wojciech Jaruzelski i Stanisław Kociołek.
Znaczna część polskiego społeczeństwa otwarcie zbuntowała się przeciwko takiemu ładowi, który - po pierwsze - profity przynosi głównie wąskiej grupie ludzi związanych z władzą, a po drugie spycha w cień prawdziwych bohaterów. To przecież dlatego z takimi oporami idzie upamiętnienie rotmistrza Witolda Pileckiego, gen. Augusta Fieldorfa "Nila" czy Danuty Sędzikówny "Inki". To dlatego też historycy szukający miejsc pochówku polskich bohaterów w mijającym roku mogli liczyć na rekordowe tłumy wolontariuszy chcących mieć swój wkład w upamiętnienie ofiar komunistycznego terroru. To oni, ci niezłomni, stali się prawdziwymi punktami odniesienia dla milionów młodych ludzi. 2015 rok pokazał, że ofiara "Wyklętych" nie poszła na marne.
Ta fala patriotycznego odrodzenia w pierwszej kolejności zmiotła władzę, która nie tylko nie oferowała niczego interesującego w sferze symbolicznej, ale przede wszystkim ekonomiczno-społecznej. Trochę zaskakujące dla wielu było pojawienie się sporej grupy obywateli, którzy chcą żyć w nowoczesnym kraju, szanującym tradycję i wartości, Wielu z nich zobaczyło to w Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Niemczech, gdzie nowoczesność nie oznacza odcinania się od historii, negowania jej i szukania rozwiązań w lewicowych mrzonkach o stworzeniu nowego społeczeństwa z nowych ludzi. Przekonali się, że jest wręcz odwrotnie - nie da się budować sprawnego, nowoczesnego państwa na negowaniu tradycji i tożsamości. To właśnie poczucie przynależności do wspólnoty, solidarności z nią i jej pielęgnowanie pozwala wielkim europejskim narodom osiągać sukcesy w nauce, edukacji, przemyśle, nowych technologiach, finansach czy sporcie.
Oczywiście budzenie się tej świadomości trwało latami, ale w 2015 r. ona eksplodowała i dziś wydaje się, że jest to proces nie do cofnięcia. Młodzi, wykształceni ludzie, dla których języki przestały być barierą, mają świadomość tego, że nie powstanie nigdy wielki europejski naród, że Unią Europejską rządzą narodowe interesy, a brukselska administracja służy najsilniejszym państwom UE do narzucania korzystnych dla siebie rozwiązań krajom słabszym.
Jeśli w mijającym roku ten nowoczesny patriotyzm wyniósł do władzy Andrzeja Dudę oraz Prawo i Sprawiedliwość, dając im ogromny mandat do przeprowadzenia takim zmian, by Polacy czuli się godniejszymi i bardziej równoprawnymi obywatelami Europy, to zawiedzenie tych nadziei może spowodować wycofanie zaufania. Obudzona świadomość nie jest przypisana przecież wyłącznie do jednej partii. Jest jasnym sygnałem, wysłanym do całej politycznej elity.
Mariusz Staniszewski dla Wirtualnej Polski
Mariusz Staniszewski - zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost", wcześniej był publicystą "Do Rzeczy" oraz redaktorem naczelnym kwartalnika "Rzeczy Wspólne". Kierował także działem krajowym "Rzeczpospolitej". Ukończył nauki polityczne na Uniwersytecie Wrocławskim.
Czytaj podsumowania innych felietonistów:
Jakub Majmurek: Rok próchniejącego centrum
Jacek Żakowski: Trzęsienie ziemi wszystkiego
Paweł Lisicki: Przewrotu nie będzie
Sławomir Sierakowski: Duda podsumował rok zdradą konstytucji
Łukasz Warzecha:Niemcy będą wściekli na Polskę. I dobrze
Wiesław Dębski: Na lepszą zmianę trzeba będzie czekać cztery lata