Amerykanie boją się latać w kosmos?
Potencjał kosmiczny ludzkości wyczerpał się. Pierwsze loty w kosmos miały silny wydźwięk polityczno-propagandowy. Dziś mało kto wie, że w chwili, gdy rozmawiamy, nad naszymi głowami, w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na orbicie znajduje się dwóch astronautów: Amerykanin i Rosjanin – powiedział Wirtualnej Polsce Marek Jarosiński, publicysta „Magazynu Astronautycznego” i autor książek o załogowych lotach kosmicznych.
06.05.2005 | aktual.: 01.01.2006 22:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Termin startu promu kosmicznego Discovery przesuwany jest raz po raz. Po katastrofie Columbii w lutym 2003 roku NASA zawiesiła wszystkie loty i nie spieszy się z odwieszeniem. Wydaje się, że Amerykanie wciąż boją się latać w kosmos...
Marek Jarosiński:To nie kwestia strachu, a raczej odpowiedzialności osób, które wydają decyzję o dopuszczeniu do startu. Po tragedii Columbii dokładnemu przeglądowi poddano trzy pozostałe promy. Znaleziono kilka drobnych usterek. Odkryto ślady korozji na sterach wysokości, a w jednym z promów elementy steru pionowego pełniącego także rolę hamulca aerodynamicznego, używanego przy lądowaniu, były… zamontowane odwrotnie. Tylko przypadek sprawił, że nie doszło do kolejnej katastrofy. A najgorsze jest to, że główne mechanizmy samolotów kosmicznych zbliżają się do granicy zmęczenia materiału. Te promy są już stare. Pierwszy lot odbył się w 1981 roku.
Więcej czujników rejestrujących uszkodzenia kadłuba promu, więcej stanowisk do obserwacji startu, starty w dzień, zamiast nad ranem, nowa procedura zgłaszania wątpliwości co do bezpieczeństwa lotu – NASA zaczęła bardziej dbać o życie astronautów i sprzęt czy to tylko działania pozorne?
Marek Jarosiński:Podobna historia miała miejsce w przypadku promu Challenger, który eksplodował w 1986 roku, kilkadziesiąt sekund po starcie. Po tej katastrofie dokładnie sprawdzono pozostałe promy i dokonano 115 poprawek. Tak jak teraz, odwlekano moment startu kolejnego promu, argumentując to względami bezpieczeństwa. I wtedy również jako pierwszy poleciał Discovery.
Znaleźli się odważni na pierwszy lot po katastrofie Columbii?
Marek Jarosiński:Na lipiec zaplanowano lot sprawdzający. Zadania załogi to przetestowanie, czy wszystkie urządzenia działają jak należy i wyjście na orbicie z promu w przestrzeń kosmiczną. Ale co jest ciekawe, po to, by sprawdzić możliwość ewentualnej naprawy promu.
Widocznie NASA woli dmuchać na zimne. Po katastrofie Columbii zarzucano agencji, że nie wzięła pod uwagę naprawy uszkodzonego poszycia promu na orbicie. Oderwany kawałek pianki izolacyjnej stał się przyczyną tragedii.
Marek Jarosiński:Ale nigdy do tej pory nie zdarzyła się sytuacja, żeby astronauci naprawiali prom w przestrzeni, więc brakowało ku temu odpowiednich procedur. Teraz opracowano nawet procedurę ewakuacji na Międzynarodową Stację Kosmiczną, gdzie załoga mogłaby pozostać nawet miesiąc w oczekiwaniu na ratunek. Ale znowu ta procedura wymaga trzymania w pogotowiu na Ziemi kolejnego promu, który w razie zagrożenia wystartowałby z misją ratunkową. A to kosztuje.
Agencja zapowiedziała, że pracuje nad promami nowej generacji. Mają być tańsze, mniej awaryjne i łatwiej - a przez to i szybciej - będzie można je przygotować do lotu...
Marek Jarosiński:W zamierzeniu nowe promy mają startować samodzielnie z Ziemi i rozpędzać się rakietami wspomagającymi. Dotychczas prom był wynoszony na orbitę przy pomocy rakiety, a to technologia sprzed 30 lat. Ponieważ kwestia wprowadzenia promów nowej generacji pociągnie za sobą olbrzymie koszty, trudno przewidzieć, kiedy to nastąpi.
Co jeszcze możemy odkryć wokół Ziemi? Bo przecież promem nie można się daleko zapuścić.
Marek Jarosiński:Konstantin Fieoktistow, który brał udział w misji Woschoda w 1964 roku, powiedział, że pierwsze dziesięciolecia ery lotów kosmicznych służyły zdobyciu doświadczenia technicznego. Tylko że to doświadczenie już zdobyliśmy.
Moim zdaniem, potencjał kosmiczny ludzkości wyczerpał się. Pierwsze loty w kosmos miały silny wydźwięk polityczno-propagandowy, bo odzwierciedlały wyścig technologiczny USA i ZSRR. Ludzie z zapartym tchem śledzili te kosmiczne doniesienia. Dziś mało kto wie, że w chwili, gdy rozmawiamy, nad naszymi głowami, w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na orbicie znajduje się dwóch astronautów – Amerykanin i Rosjanin. Nie wiem, ile osób potrafi wymienić ich nazwiska.
Zainteresowanie kosmosem maleje, bo na Ziemi mamy sporo innych problemów.
Marek Jarosiński:Pojawia się coraz więcej wątpliwości, czy warto wydawać grube miliony na eksplorację kosmosu, gdy na Ziemi mamy na przykład klęski głodu czy epidemię AIDS i ciągle nie udaje się znaleźć skutecznych sposobów leczenia chorób nowotworowych. Ale kosmos wciąż pobudza wyobraźnię polityków. Prezydent USA George W. Bush niedawno odważnie zapowiedział realizację załogowej misji na Marsa i wprowadzenie promów nowej generacji. Teraz jest czas na komercyjne loty. Za kilka, może kilkanaście lat, w kosmos wyruszą turyści.
To może lepiej, by ten stary poczciwy Discovery został na Ziemi? Może NASA powinna skoncentrować się na promach nowej generacji i na jakiś czas zapomnieć o lotach?
Marek Jarosiński:To problem dla amerykańskich techników i inżynierów, którzy pozostaliby bez pracy, gdyby agencja utraciła fundusze na loty kosmiczne. Muszą więc zwracać uwagę na bezpieczeństwo i jednocześnie nie dawać krytykom NASA pola do argumentacji. Odpowiedzialność ze strony agencji jest ogromna, bo zawsze istnieje ryzyko, że gdy coś znowu pójdzie źle, program lotów może znowu być na długo wstrzymany.
Zobacz także fototemat: Discovery czeka na start