Aleh Barcewicz: najlepsza tenisistka świata daje rakiety Aleksandrowi Łukaszence
Najlepsza tenisistka świata daruje prezydentowi własne rakiety, a miejscowa królowa sportów zimowych raportuje o wynikach szefowi KGB. Jedynie BATE Borysów nie padło jeszcze ofiarą "protekcji" Aleksandra Łukaszenki. O stopniu zideologizowania sportu na Białorusi w felietonie dla Wirtualnej Polski pisze Aleh Barcewicz.
Lotnisko w Mińsku. Białoruscy sportowcy powrócili z kolejnych ważnych zawodów. Delegację spotyka szef białoruskiego KGB. Wychodzi przed nim na baczność Daria Domraczawa, obecnie najlepsza biatlonistka tego kraju: - Melduję wykonanie Pańskiego zadania. Medale zdobyte. Służę Białorusi!
Darię można by nazwać "białoruską Justyną Kowalczyk", miejscową królową sportów zimowych, uwielbianą przez kibiców. Kluczem do zrozumienia wyżej opisanej sceny jest fakt, że bezpośrednio podlega ona szefowi głównej służby specjalnej tego kraju, bowiem pan Wadim Zajcau łączy swoje stanowisko z funkcją przewodniczącego Białoruskiej Federacji Biatlonu. Popularny portal internetowy "Belaruspartisan" twierdzi nawet, że Domraczawa jest przypisana do szeregów KGB i posiada stopień oficerski.
Hokej i MSW
Za czasów Aleksandra Łukaszenki stało się tradycją, że każdą federację sportową musi objąć jakiś resort państwowy lub ministerstwo i raportować o wynikach osobiście prezydentowi. Kilkoma federacjami kierują też bliscy do niego biznesmeni – ci, których w Brukseli nazywają "portfelami Łukaszenki" i zakazują im wjazdu na terytorium UE. I tak oto przez wiele lat białoruskim hokejem na lodzie bezpośrednio kierował szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nic dziwnego, bowiem hokej jest na Białorusi dyscypliną wręcz "strategiczną".
Gwiazdy tańczą na lodzie
Sport ten uprawia prezydent i dwaj jego starsi synowie, Wiktor i Dymitr. Na Białorusi regularnie odbywają się różnego rodzaju publiczne turnieje z ich udziałem. Drużyny hokejowe, w których składzie jest Łukaszenka, dziwnym zbiegiem okoliczności regularnie wygrywają.
Dziś prezydent Białorusi, jak na poziom amatorski, gra w miarę znośnie. Natomiast jeszcze dekadę temu jego zachowanie na lodowisku było istną komedią i przedmiotem cichych żartów dla wszystkich, którzy to widowisko oglądali. Dla jego zręczności korygowano nawet fundamentalne reguły gry. Na przykład, kasowano "niebieską" linię, za którą atakująca drużyna musi się cofnąć po straceniu krążka, aby nie było spalonego. Tym sposobem gracz z numerem 1 (taki Łukaszenka ma od zawsze na koszulce) nie musiał się niezgrabnie przemieszczać po lodowisku i prawie cały mecz stał z kijem pod bramką przeciwnika. Czekał tylko na podanie, ażeby strzelić upragnionego gola. Na szczęście bramkarze przeciwnika rzadko miewali coś przeciwko temu.
Główny kibic głównego klubu
W hokej na Białorusi inwestuje się najwięcej. Na przełomie wieków jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać tam nowe kosztowne lodowiska (bo tak chciał Łukaszenka). Powstało ich parędziesiąt w całym kraju, często w małych miejscowościach. W rezultacie spora część z nich stoi pusta, bowiem kasy na stworzenie i utrzymanie drużyny hokejowej władze lokalne nie mają.
Najdroższym klubem sportowym na Białorusi jest hokejowe "Dynamo" Mińsk. Gra tam wielu obcokrajowców (Finowie, Kanadyjczycy, Czesi) na milionowych kontraktach, porównywalnych do klubów z Rosji i NHL. Drużyna występuje w rosyjskiej Kontynentalnej Hokejowej Lidze, jej mecze prezydent śledzi osobiście. Jednak co roku wyniki są fatalne, "Dynamo" ani razu nie trafiło nawet do fazy play-off. Dlatego w telewizji raz na jakiś czas można zobaczyć scenę, jak Aleksander Łukaszenka beszta publicznie odpowiedzialnych za sprawę urzędników.
Popularniejszy od "zbornej"
BATE Borysów, wielokrotny mistrz Białorusi w piłce nożnej, jest w tym sensie całkowitym przeciwieństwem hokejowego "Dynama". Jest to (rzadki jak na Białoruś) udany projekt biznesowy. Nie ma żadnego poparcia od państwa, dysponuje około trzy razy mniejszym budżetem od "Dynama" – jednak wyniki na arenie międzynarodowej pokazuje całkiem odwrotne. Niedawne zwycięstwo nad tegorocznym finalistą piłkarskiej Ligi Mistrzów Bayernem Monachium oraz pierwsze miejsce w grupie w obecnych rozgrywkach są tego aktualnym przykładem. Po ostatnich sukcesach wśród kibiców stał się nawet modny żart, że BATE zwycięża właśnie dlatego, że w jego sprawy nie miesza się Aleksander Łukaszenka.
Istnieje zdanie, że prezydent po cichu nienawidzi BATE Borysów, bo ten osiąga sukcesy bez jego udziału. Faktem jest, że tak "usportowiony" głowa państwa nigdy nie pogratulował zwycięstwa drużynie, na którą modli się teraz cały kraj i uwielbia bardziej niż reprezentację narodową. Ludzie stoją w kilometrowych kolejkach po bilety na kolejny mecz Borysowa, zaś na meczach eliminacji Mistrzostw Świata z udziałem "zbornej" stadion świeci pustkami.
Trzy rakiety dla prezydenta
Wydaje się jednak, że wykorzystanie propagandowe BATE jest tylko kwestią czasu. Bowiem gdy sukces reprezentanta Białorusi w świecie staje się bardzo głośny, prezydent znajduje sposób na to, żeby go do siebie przekonać. Nawet w przypadku, gdy na szczyty sportowe tamten wspinał się samodzielnie.
Dobitnym przykładem tego twierdzenia jest prowadząca w rankingu najlepszych tenisistek świata 23-letnia Wiktoria Azarenka. Dziewczyna uczyła się grać w głównej mierze za granicą, sukcesy życiowe osiągnęła dzięki własnej upartości oraz olbrzymiemu poświęceniu rodziców. W pamięci jej matki Ały do dziś są żywe wspomnienia o tym, jak na turniejach wyjazdowych Wika żywiła się wziętymi z domu kanapkami, żeby nie wydawać na jedzenie. Spała z matką w jednym łóżku hotelowym – również ze względów oszczędnościowych.
Ze wczesnymi sukcesami Wiktorii państwo nie miało nic wspólnego, lecz kiedy wzbiła się na szczyty, białoruski "sportowca numer 1" chwycił ją pod rączkę. I Wika odpowiedziała wzajemnością. Azarenka dość regularnie spotyka się z Łukaszenką. Publicznie dała mu w prezencie już trzy swoje rakiety.
Lojalni "na wszelki wypadek"
Znam osobiście wielu ludzi, którzy z tego powodu mają wobec Wiktorii ambiwalentne uczucia. Cieszą się niezmiernie z jej sukcesów – i nie mogą wybaczyć wzajemnych umizgów z Łukaszenką. - Dziewczyna zarabia krocie. Po co się kłaniać dyktatorowi? – mówią. Trudno powiedzieć, dlaczego znani białoruscy sportowcy dają się wykorzystywać propagandzie państwowej. Być może są lojalni "na wszelki wypadek", bowiem chcieliby w przyszłości inwestować w domu zarobione pieniądze. Podobnie zachwuje się na przykład, najwybitniejszy w przeszłości białoruski tenisista Maks Mirnyj, który wespół z Azarenką wywalczył złoty medal olimpijski na ostatnich igrzyskach w Londynie (w parze mieszanej). Otrzymał od państwa ziemię na zbudowanie własnego obiektu sportowego oraz restauracji. Niewykluczone, że wkrótce zajmie wysokie stanowisko państwowe w sferze sportu.
Zdrowy jak rydz
Taka ugodowość białoruskich idoli sportowych może być związana też z tym, że na zmiany "na górze" na Białorusi nadal się nie zanosi. Między innymi dzięki aktywności fizycznej prezydent Łukaszenka jest zdrowy jak rydz, co w kontekście wieloletniej niechęci do legalnego dzielenia się przez niego władzą, jest również przedmiotem bezsilnego smutku dla białoruskiej opozycji.
Sam prezydent ma ustawiczną potrzebę udowadniania swego pierwszeństwa we wszystkim. Drugą po hokeju ulubioną dyscypliną Aleksandra Łukaszenki są biegi narciarskie. Zawody z jego udziałem odbywają się co roku, nakaz uczestniczenia w nich mają wysoko postawieni urzędnicy państwowi. Zdarzały się przypadki, że na paręset metrów przed metą głowa państwa był drugi. Widzowie z zapartym tchem powstawali z miejsc. Jednak na finiszu intryga okazywała się być złudna. Wynik zawodów z udziałem Łukaszenki, podobnie jak wyborów, jest na Białorusi z góry przesądzony.
Aleh Barcewicz dla Wirtualnej Polski