Albo sędziowie, albo służby. Ktoś musi rządzić Polską [OPINIA]
Kto ma weryfikować sędziów, którzy zawodowo zajmują się kontrolowaniem decyzji podejmowanych przez służby specjalne? Po zdradzie Tomasza Sz. to pytanie, po ponad 20 latach od wypracowania niedoskonałego rozwiązania, wróciło. Nie warto jednak przez pryzmat jednego przypadku wywracać systemu do góry nogami.
Tomasz Sz., który zostawił Polskę na rzecz Białorusi i Rosji, był sędzią od 2001 r., a od 2012 r. orzekał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie.
Zajmował się sprawami z punktu widzenia wrogich nam państw istotnymi: orzekał w sprawach z udziałem szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, komendanta głównego policji oraz na niejawnych posiedzeniach w sprawach z zakresu prawa konkurencji i ochrony danych osobowych. Oceniał zasadność odmów wydania poświadczeń bezpieczeństwa w zakresie dostępu do informacji niejawnych, w tym o klauzulach NATO SECRET oraz SECRET UE/EU SECRET.
Gdy zdradził, pojawiło się pytanie: jak do tego mogło dojść? A za nim kolejne: czy rzeczywiście mamy do czynienia z nadzwyczajną kastą, której nikt nie kontroluje, nawet rodzime służby specjalne?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyjęci spod prawa
Zgodnie z art. 85 par. 4 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych wobec osoby pełniącej urząd na stanowisku sędziego nie przeprowadza się postępowania sprawdzającego przewidzianego w ustawie o ochronie informacji niejawnych. Sędziowie, przed przystąpieniem do pełnienia obowiązków, są po prostu zapoznawani z przepisami o ochronie tych informacji i składają oświadczenia o znajomości przepisów. Same informacje niejawne mogą zaś być udostępnione sędziemu tylko w niezbędnym do pracy zakresie.
Tłumacząc z języka prawniczego na ludzki: sędziów, którzy mają dostęp do klauzulowanych informacji, tajnych w skali krajowej, unijnej czy NATO-wskiej, służby nie sprawdzają i nie ma decyzji, czy dany sędzia dostęp mieć powinien, czy nie powinien. W efekcie nie ma "wirówki", analizy postępowania sędziego, jego problemów życiowych, wpisów w mediach społecznościowych itd. Polskie państwo uznaje, że jeśli kogoś robi sędzią, który ma wydawać wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, to niejako z urzędu takiej osobie ufamy.
Jednocześnie fakt, że ktoś orzeka w sprawach związanych z najważniejszymi tajemnicami państwowymi, nie oznacza, że ma swobodny dostęp do wszystkich tych informacji.
Uchwała sprzed lat
Kluczowym momentem dla uznania, że sędziom z urzędu ufamy, był 2000 r. Wówczas, dokładnie 28 września 2000 r., Sąd Najwyższy wydał uchwałę w składzie siedmiu sędziów (takie uchwały mają dużą moc rażenia - uznaje się je za bardzo istotny element w interpretowaniu prawa; wielu prawników przyjmuje po takiej uchwale, że "tak po prostu jest"), w której stwierdził, że przepisy ustawy o ochronie informacji niejawnych, dotyczące postępowań sprawdzających, nie mają zastosowania do sędziów.
Sąd Najwyższy doszedł do takiego przekonania z kilku powodów. Jednym z nich było to, że z art. 45 par. 1 konstytucji wynika, że każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd.
"O sprawiedliwym i bezstronnym rozpatrzeniu sprawy przez sąd trudno bowiem mówić, gdy rozstrzygnięcie sprawy ma nastąpić na podstawie niepełnych informacji, które są faktycznie możliwe do uzyskania, a nie są otrzymywane przez sąd jedynie z uwagi na przepisy ograniczające dostęp do informacji niejawnych" - zauważył Sąd Najwyższy.
Inna kwestia dotyczyła tego, że sędziów nie można by złożyć z urzędu z tego tylko powodu, że nie wyrazili zgody na przeprowadzenie postępowania sprawdzającego lub go nie przeszli. Sędziowie bez dostępów nie mogliby orzekać w wielu sprawach - informacje o różnych klauzulach dostępu są bowiem nie tylko przy kwestiach dotyczących służb specjalnych. I pojawiłby się kłopot: co z takimi sędziami zrobić? Konstytucja nie pozwala na dzielenie orzekających na lepszych i gorszych, w zależności od tego, czy przeszli procedury prowadzone przez służby specjalne.
Kto kontroluje kogo
Przypadki takich sędziów jak Tomasz Sz. są szczególne. Mówimy bowiem o osobach, które na co dzień orzekają w sprawach dotyczących służb specjalnych.
I warto zadać sobie pytanie: jak zadbać o niezależność sędziów orzekających w sprawach służb od tychże służb, jeśli zostałby przyjęty model, w którym wymogiem do orzekania jest zielone światło od służb? I to zielone światło, które w każdej chwili mogłoby zostać zamienione na światło czerwone.
Nie wystarczałoby przecież jednokrotne sprawdzenie sędziego - procedurę należałoby regularnie ponawiać. To mogłoby powodować dyskomfort u sędziów. I choć oczywiście można powiedzieć, że jeśli któryś sędzia przy orzekaniu myślałby o tym, jak zostanie potraktowany przez podmiot, w którego sprawie orzeka, to nie powinien być sędzią - wiemy, jaka bywa praktyka i jaki efekt mrożący mógłby zostać wywołany.
Czy nie stworzylibyśmy systemu, w którym to służby rządzą sądami i sędziami, w którym sędziowie boją się orzekać nie po myśli służb specjalnych, bo lada moment mogą zostać skompromitowani - słusznie bądź niesłusznie - odebraniem im poświadczeń bezpieczeństwa umożliwiających dostęp do informacji niejawnych?
Bez kasty
Jednocześnie sprawa Tomasza Sz. pokazuje, że obecny model również jest niewłaściwy. Sędziowie są traktowani łagodniej niż najważniejsi politycy, urzędnicy i menedżerowie w państwie. Przyznajemy sędziom glejt bez sprawdzenia faktów, choć to właśnie ci sędziowie dowiadują się w ramach swojej pracy o istotnych tajemnicach państwa. Przyjmujemy, że ktoś, kto spełnił wyśrubowane wymogi merytoryczne do zostania sędzią, spełnia też wymogi etyczne, nie jest podatny na najróżniejsze wpływy, jest patriotą.
Można by rzec - sami tworzymy kastę zupełnie nadzwyczajnych ludzi, sami uznajemy, że fakt wręczenia komuś łańcucha z orłem i posadzenia za sędziowskim stołem jest równoznaczny z tym, że obdarzamy tę osobę niemal pełnym zaufaniem. Podczas gdy doświadczenie pokazuje, iż w sędziowskim gronie, jak w każdym zresztą, zdarzają się czarne owce.
Sytuacja bez dobrego wyjścia
Idealnego rozwiązania tego problemu chyba nie ma. Zderzają się bowiem ze sobą różne wartości. Z jednej strony nie możemy stworzyć państwa, w którym służb specjalnych nikt nie kontroluje, nikt nie nadzoruje wydawanych przez nie decyzji. Z drugiej strony jednak nie możemy też stworzyć państwa, w którym sędziów nikt nie kontroluje, nikt nie nadzoruje podejmowanych przez nich działań i nie sprawdza, czy rzeczywiście osoby te zasługują na to, by podejmować decyzje w imieniu nie tylko swoim, lecz całego majestatu Rzeczypospolitej Polskiej.
Sprawa sędziego Tomasza Sz., zdrajcy ojczyzny, daje do myślenia. Zarazem dobrze się stanie, jeśli ta właśnie sprawa stanie się przyczynkiem do dyskusji o modelu kontroli dostępu sędziów do informacji niejawnych. Ale też nie poskutkuje, w ramach ogólnonarodowego oburzenia, zbyt daleko idącymi zmianami w prawie, które jeszcze bardziej uzależnią nas od służb.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski