PolskaAkademia polityczna IV

Akademia polityczna IV

W Krakowie ruszyła Szkoła Liderów Politycznych. Pierwsi adepci opuszczą jej progi w styczniu 2009 roku. Akurat, by załapać się na wybory do europarlamentu. A jeśli komuś się nie uda, może zadebiutować w 2010 w wyścigu do fotela prezydenckiego.

Akademia polityczna IV
Źródło zdjęć: © WP.PL

17.03.2008 | aktual.: 17.03.2008 10:59

Pomysłodawcy szkoły – były premier PiS Kazimierz Marcinkiewicz i obecny poseł PO Jarosław Gowin – szumnie ogłaszają, że tworzą kuźnię kadr politycznych. Inspiracją pomysłu, jak twierdzą, jest marna jakość życia publicznego w Polsce, zwłaszcza kierujących nim elit. Tylko czy w ciągu dziewięciu miesięcy, bo tyle ma trwać nauka w szkole, można wykształcić prawdziwych polityków?

Nie tędy droga

Praktyka przeczy możliwości tworzenia polityków w teorii. Droga do Sejmu lub kancelarii premiera zajmuje zwykle kilka lat i prowadzi przez meandry kariery partyjnej. Niezbędnym dopalaczem jest wpływowy promotor, który w odpowiedniej chwili wyciąga nowicjusza niczym królika z kapelusza. Obecny szef gabinetu premiera, minister Sławomir Nowak, zaczynał jako przewodniczący młodzieżówki. Tam dostrzegł go Janusz Lewandowski i wciągnął na listę wyborczą Platformy Obywatelskiej. Nowak początkowo na Wiejską się nie dostał, ale gdy Lewandowski wygrał w wyborach do europarlamentu, wskoczył na jego miejsce w poselskiej ławie. Stąd było już blisko do szefa partii Donalda Tuska, który tak zaufał Nowakowi, że powierzył mu kierowanie strategiczną kampanią wyborczą w 2007 roku. Dziś Nowak jest prawą ręką premiera.

Tak samo Jan Dziedziczak – nie byłby dziś posłem, gdyby Jarosław Kaczyński nie przygarnął go na asystenta prasowego, a potem nie uczynił rzecznikiem swego rządu. Po lewej stronie podobnie: Wojciech Olejniczak, dziś szef SLD, zabłysnął, pracując w sztabie wyborczym Aleksandra Kwaśniewskiego. W tym samym czasie jego główny rywal w partii Grzegorz Napieralski pokonywał kolejne szczeble kariery partyjnej, zaczynając od sekretarza szczecińskiej SdRP, poprzednika SLD.

Dla wielu posłów droga na Wiejską wiedzie także przez działalność samorządową. Wystarczy przypomnieć posłankę PiS Beatę Kempę, wieloletnią radną maleńkiego Sycowa, którą dostrzegł Kazimierz Ujazdowski i uznał, że tak pyskatą babę warto mieć na sejmowej mównicy.

Wszystkie więc znaki na niebie i ziemi wskazują, że do polityki droga nie tędy, kędy chcą wieść młodych Marcinkiewicz z Gowinem. Dziwi tylko, że tak doświadczeni politycy podejmują się przedsięwzięcia, którego cel w samym założeniu wydaje się błędny.

Prawicowy show

– Ta szkoła to wyłącznie show przyciągający słuchaczy, którzy chcą na żywo spotkać polityków z pierwszych stron gazet. W profesjonalnych uczelniach tego typu politycy są przede wszystkim dodatkowym materiałem do tak zwanych case studies, czyli analizowania konkretnych przypadków różnych karier i decyzji. Natomiast spotkania z politykami stanowią uzupełnienie programu nauczania, nie zaś jego podstawę – mówi profesor Andrzej Falkowski, jeden z polskich fachowców od marketingu politycznego, kierownik Katedry Psychologii Marketingu Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

I rzeczywiście Szkoła Liderów Politycznych pod względem występujących w niej polityków bije światowe rekordy. Na 60 studentów, którzy 20 kwietnia mają rozpocząć naukę, przewidziano aż 30 wykładowców. Czyli jeden polityk przypada na dwóch studentów. Wśród wykładowców nazwiska wyłącznie z prawej strony sceny politycznej. Z obecnie rządzącej ekipy są wicepremier Grzegorz Schetyna i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. A także dwaj eurodeputowani Platformy: Jerzy Buzek i Jan Olbrycht. Znacznie silniejsza jest ekipa poprzedniego rządu. Prócz byłego premiera Marcinkiewicza i jego rzecznika Konrada Ciesiołkiewicza także premier Jarosław Kaczyński, rzecznik PiS Adam Bielan, była minister rozwoju regionalnego Grażyna Gęsicka i wiceministrowie tamtego rządu: kultury Jarosław Sellin i MSZ Paweł Kowal, oraz doradca prezydenta w sprawach europejskich Marek Cichocki.

– Skoro sam Jarosław Kaczyński dał się namówić posłowi Gowinowi, to nie widziałem powodu, bym ja miał odmówić – przyznaje Adam Bielan. Dla polityków PiS istotna jest także obecność na liście wykładowców naj-większego orędownika stworzenia koalicji PO–PiS, który koncepcję tę przypłacił załamaniem własnej kariery, czyli Jana Rokity. W środowisku politycznym zaczęto więc Szkołę Liderów Politycznych nazywać wylęgarnią dla przyszłej partii.

Gowin wprawdzie zaprzecza: „Czy ktoś wyobraża sobie Schetynę z Kaczyńskim w jednej partii? My chcemy tylko wychować ludzi o właściwym kręgosłupie moralnym”.

Eksperci są jednak innego zdania: – Ta szkoła jest tworzona dla opcji, którą reprezentują pomysłodawcy i wykładowcy. Nie ma nic wspólnego z ideą stworzenia polskiej École Nationale d’Administration, która we Francji jest kuźnią kadr życia publicznego. Nie tylko polityków z najwyższej półki, ale i urzędników administracji państwowej, czyli służby cywilnej z prawdziwego zdarzenia – mówi socjolog, profesor Edmund Wnuk-Lipiński.

Zadyszka Marcinkiewicza

W tworzeniu własnej École Nationale d’Administration Polska nie ma szczęścia. Pierwszą miała być powołana w 1991 roku Krajowa Szkoła Administracji Publicznej (KSAP). Gdy jednak z francuskiej ENA założonej przez Charlesa’a de Gaulle’a wychodzili prezydenci Valery Giscard d’Estaing i Jacques Chirac, premierzy Dominique de Villepin i Lionel Jospin, polski KSAP przez 17 lat istnienia nie doczekał się żadnego wielkiego nazwiska. Choć gdy otwierał go premier Jan Krzysztof Bielecki, mówił: „Będziecie naszymi lepszymi następcami, którzy już w innych warunkach, wolni od martyrologii i kombatanctwa zbudują profesjonalne państwo polskie”.

Szybko okazało się jednak, że służba cywilna w Polsce, której tron tworzyli absolwenci KSAP, znajduje się w politycznym klinczu wszystkich rządów, które administrację państwową zwykły traktować jako łup wyborczy. Obsadzanie stanowisk odbywało się zawsze według politycznego klucza. Apogeum przyszło za rządu Jarosława Kaczyńskiego, który zamiast korpusu służby cywilnej stworzył Państwowy Zasób Kadrowy i z niego rekrutował, z pominięciem konkursów, kierowniczą kadrę.

Obecny rząd Donalda Tuska obiecał przygotowanie do końca marca ustawy likwidującej ten PiS-owski twór i gwarantującej powstanie profesjonalnej służby cywilnej. Dla KSAP może to oznaczać drugi oddech, dla szkoły Marcinkiewicza zadyszkę, bo z profesjonalizmem szkolenia ta nowa kuźnia polityczna niewiele ma wspólnego. MBA po polsku

O ile KSAP, gdzie nauka trwa ponad półtora roku, organizuje dla swych absolwentów staże w administracji krajowej i zagranicznej, wymaga zdania egzaminów z dwóch języków obcych, przeprowadza blisko 40 pisemnych kontroli wiedzy, o tyle szkoła Marcinkiewicza nie tylko pomija staże i języki, ale także nie ma pomysłu na weryfikowanie wiedzy nabywanej przez absolwentów.

– Moi studenci na zaliczenie będą pisać sylwetki i analizy myśli mężów stanu – mówi Marcinkiewicz.

– Wiedzę, którą chciałbym przekazywać, choć ostatecznego zakresu zajęć jeszcze nie ustaliłem, można sprawdzać w klasycznych egzaminach. Polityka wschodnia, którą się zajmuję, doczekała się już bogatej literatury przedmiotu – twierdzi były wiceszef dyplomacji, poseł PiS Paweł Kowal.

Łukasz Pawłowski z kolei (były asystent Rokity) uważa, że egzaminy są zbędne. – Moją działką będzie marketing polityczny. Jestem w stanie ocenić wiedzę studentów na podstawie obserwacji tego, jak będą organizować na ćwiczeniach sztab wyborczy albo robić „setki”, czyli krótkie wypowiedzi dla radia lub telewizji.

Takie podejście do kształcenia budzi poważne wątpliwości specjalisty od marketingu politycznego, profesora Falkowskiego: „Można podejrzewać, że cel założenia takiej szkoły jest wyłącznie komercyjny, mający niewiele wspólnego z rzeczywistym nauczaniem zachowań politycznych skutecznych zarówno w zarządzaniu partiami politycznymi, jak i organizacjami na różnych poziomach władzy państwowej”.

Nie ma więc znaczenia, czy Szkołę Liderów Politycznych porówna się do politycznego MBA (podyplomowe studia Master of Business Administration) – jak chce Pawłowski, czy nazwie ją „kursami mistrzowskimi życia publicznego”, jak z kolei mówi Kowal. W rzeczywistości jest to kolejne komercyjne szkolenie, tyle że ochrzczone szumną nazwą.

W poszukiwaniu szansy

10 sesji (zajęcia odbywają się w weekendy co dwa tygodnie) kosztuje 6,5 tysiąca złotych. Ci, którzy go ukończą, otrzymają zaświadczenie ukończenia studiów podyplomowych na ministerialnym druku, bo Szkoła Liderów Politycznych powołana jest w ramach Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, której rektorem jest Jarosław Gowin.

Trudno dziś powiedzieć, czy wpisując do CV zaświadczenie o ukończeniu Szkoły Liderów Politycznych, jej absolwent zwiększy swoją wartość na rynku pracy, w tym wypadku na scenie politycznej. Sam Kazimierz Marcinkiewicz zapytany przez nas o to, czy bycia politykiem można się nauczyć w szkole, przyznaje: „Nie można. Ale nam chodzi o nauczenie młodych ludzi, że trzeba nieustająco w siebie inwestować, czego jestem najlepszym przykładem”.

I tym razem można Kazimierzowi Marcinkiewiczowi wierzyć. Dla niego ta szkoła jest sposobem na zainwestowanie dużej popularności, którą zdobył, będąc premierem. Jako mentor młodych ludzi ma szansę wykreować się na męża stanu.

Natomiast młodzi, którym nie udało się trafić dotychczas pod skrzydła posła lub ministra, czyli rozpocząć klasycznej ścieżki politycznej kariery, w szkole mają szansę na znalezienie swego promotora. Tak jak absolwenci założonej w 1999 roku przez Jerzego Polaczka Kuźni znaleźli się w gronie jego współpracowników, gdy został ministrem. I to jest chyba główny cel nauki w Szkole Liderów Politycznych.

Aleksandra Pawlicka

Francuski wzór
École Nationale d’Administration jest kuźnią politycznych kadr Absolwentów szkoły nazywa się enarchami, czyli „rządzącymi z ENA”. Pierwszego słynnego ucznia ENA wypuściła po sześciu latach od chwili powstania. Był nim Valery Giscard d’Estaing. Od tego czasu prawie każdy rocznik ma swojego premiera, ministra, deputowanego lub biznesmena

Zobacz także
Komentarze (0)