ŚwiatAgonia rubla

Agonia rubla

Wyparowało kilkaset miliardów dolarów należących do Rosji. Zachód uznał, że po ataku na Ukrainę Rosjanie po prostu nie zasługują na te pieniądze - pisze w "Polityce" Łukasz Wójcik.

Władimir Putin
Władimir Putin
Źródło zdjęć: © Getty Images | Mikhail Svetlov

Włodzimierz Lenin powiedział, że nie ma lepszego sposobu na rewolucję społeczną niż zepsucie pieniądza. Czy wiedział o tym również Władimir Putin, atakując Ukrainę?

Prezydent Rosji długo przygotowywał się do napaści. W wymiarze militarnym idzie mu nie za dobrze. Przygotowania finansowe wyglądały dużo solidniej, ale nawet przy zwycięstwie militarnym mogą się skończyć faktycznym bankructwem państwa rosyjskiego, zniszczeniem jego gospodarki i śmiercią rubla.

Putin nie przewidział, że Zachód w sprawie sankcji posunie się tak daleko. Przed agresją na Ukrainę mówiło się, że stworzył "twierdzę Rosja", gromadząc rekordowe rezerwy walutowe. Od aneksji Krymu Rosja podwoiła je do równowartości 630 mld dol. Putin zapewne założył, że taka suma obroni Rosję przed finansowym odwetem. Tak się jednak nie stało, gdyż Zachód nie tylko wykluczył Rosję z systemu SWIFT, umożliwiającego międzynarodowe transakcje międzybankowe, ale też bezceremonialnie odciął Rosjan od rezerw walutowych, które zazwyczaj służą do obrony własnej waluty.

1.

Efekt? Od dwóch tygodni trwa beznadziejna reanimacja rubla. Kreml nakazał wszystkim rosyjskim eksporterom, w tym eksporterom ropy, gazu i węgla, sprzedanie 80 proc. swoich oszczędności w obcych walutach. Miało to powstrzymać spadek wartości rubla bez wydawania państwowych rezerw walutowych. Władze zakazały zagranicznym inwestorom sprzedaży rosyjskich papierów wartościowych, wywożenia twardej waluty z kraju oraz pozwoliły na spłatę obcowalutowych kredytów w rublach. Kilka dni później bank centralny Rosji poszedł krok dalej i w praktyce odebrał (oficjalnie: "zamroził" na pół roku) obywatelom dostęp do lokat w obcych walutach.

Na niewiele się to zdało, bo jednocześnie trwa zamykanie rosyjskiej gospodarki. Tylko w zeszłym tygodniu z kraju wycofało się ponad dwieście zachodnich korporacji, z takimi symbolami kapitalizmu, jak McDonald, Coca-Cola czy Apple. A proces tego zamykania – również na rosyjskie surowce energetyczne, co w zeszłym tygodniu zrobili Amerykanie – może być dla Moskwy bardzo kosztowny.

Rosyjskie dochody (nie przychody) ze sprzedaży ropy i gazu ziemnego w 2021 r. wyraźnie przekroczyły prognozy i wyniosły 119 mld dol., czyli ponad 36 proc. budżetu państwa. Tu od wybuchu wojny niewiele się zmieniło - Europa i USA płacą dziś Kremlowi za surowce energetyczne mniej więcej miliard dolarów dziennie. Zadziałać może presja zachodnich społeczeństw na swoje rządy - w ramach argumentu, że utrzymywanie jakichkolwiek relacji handlowych z Rosją de facto współfinansuje jej agresję na Ukrainę.

Podobnie rzecz się ma z rosyjskimi instytucjami finansowymi i korporacjami. Największy rosyjski pożyczkodawca Sbierbank musiał zamknąć swoje europejskie oddziały, bo po prostu zabrakło mu gotówki. W pewnym momencie akcje Sbierbanku czy takich rosyjskich gigantów jak Gazprom na giełdzie w Londynie traciły ponad 90 proc. przedwojennej wartości. W odpowiedzi Kreml zbił termometr, zamykając do odwołania moskiewską giełdę.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO NAJNOWSZEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka aktualnego wydania tygodnika "Polityka"
Okładka aktualnego wydania tygodnika "Polityka"© Polityka

Jak mówi rosyjski ekonomista Maksim Mironow, ostatni raz Rosja była tak odcięta od świata jeszcze przed Gorbaczowem. – W ciągu dwóch ostatnich tygodni cofnęła się w ekonomicznym rozwoju co najmniej o trzy dekady. Wszystko to, czym chełpił się Putin – stabilizacja, przewidywalność, wyższy standard życia dla większości Rosjan – wyparowało.

Mironow już w pierwszych dniach wojny przepowiadał, że wkrótce za jednego dolara będzie trzeba zapłacić nawet 350 rubli (u progu wojny kosztował 80). Rosyjska gospodarka będzie już wtedy w stanie katastrofalnym – przemysł stanie, zabraknie podstawowych produktów codziennego użytku. A ceny pozostałych towarów wystrzelą do takiego poziomu, że przeciętny Rosjanin będzie miał problem, aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Zacznie się masowa emigracja z Rosji.

Na Zachodzie dominuje błędna opinia, przekonuje Mironow, że Rosja w ostatnich latach zaliczyła skok przemysłowy, stawiając kolejne fabryki. Problem w tym, że wszystkie te wielkie inwestycje pochodzą z branży motoryzacyjnej, lotniczej, AGD. I wykorzystują importowane elementy. – To znaczy, że w najbliższych miesiącach czeka nas zatrzymanie całych branż ze wszystkimi konsekwencjami – deficytami produktowymi, masowym bezrobociem, spadkiem wpływów podatkowych i w konsekwencji problemami z wypłacaniem pensji pracownikom budżetówki.

Wszystko to zapowiada rychły zgon rubla. Bo też Zachód pozbawił Rosję podstawowego narzędzia do jego obrony, czyli rezerw walutowych. Rządy gromadzą takie rezerwy w złocie lub obcej walucie, najczęściej w dolarach lub euro i najczęściej za granicą.

Najważniejszy powód, że rządowe rezerwy są najczęściej zagraniczne, wynika z głównej ich funkcji: potrzebne, aby skutecznie zarządzać inflacją u siebie w kraju. A to najskuteczniej robi się, interweniując właśnie za granicą. Gdy rząd za swoje zagraniczne rezerwy kupuje za granicą własną walutę, jej wartość rośnie, inflacja opada. I odwrotnie, kupując obce waluty, rząd osłabia własną, tym samym napędzając inflację.

2.

W obecnej wojennej praktyce wygląda to następująco. Przed agresją Rosjanie kupowali tyle dolarów i euro, ile się dało. Po pierwsze, aby zabezpieczyć się przed spodziewanymi sankcjami i problemami z utrzymaniem wartości rubla. A po drugie, w ramach wojny psychologicznej – przy założeniu, że jak zobaczą naszą tarczę finansową, to ostatecznie zrezygnują z sankcji.

Gdy 24 lutego Rosja uderzyła, jej bank centralny za te nazbierane obce waluty natychmiast zaczął kupować ruble, aby ograniczyć jego spadek. Średnio to wyszło i niedługo trwało, bo już po trzech dniach Zachód odciął rosyjski bank centralny od rezerw. Pierwszego dnia inwazji rubel był jeszcze na poziomie 87 do 1 dolara, teraz chwieje się między 140 i 160 rubli za dolara. Pierwszy raz w historii jest to stosunek trzycyfrowy.

Spadająca w przepaść waluta może pociągnąć za sobą całą gospodarkę, z której się wywodzi. Już dziś ultrasłaby rubel sprawia, że import (o ile jeszcze niezakazany) staje się dla Rosjan dramatycznie drogi. W ten sposób dostaje się i zwykłym konsumentom, i producentom, których już nie stać na zagraniczne surowce czy części nieprodukowane w Rosji. Relatywnie wysoki i rosnący standard życia Rosjan związany był z importem zachodnich towarów, za które dziś nie jest już w stanie zapłacić.

To z kolei może mieć bezpośrednie konsekwencje polityczne. – Rosjanie codziennie zderzają się z faktem, że mogą kupić coraz mniej za swoje pieniądze. Stają się coraz biedniejsi – mówi Michael Bernstam, ekonomista z Uniwersytetu Stanforda. – A jeśli obywatele danego państwa przestają wierzyć we własną walutę, dni miejscowego reżimu są policzone.

Według Bernstama podstawę zaufania do rosyjskiego państwa stanowiła dotychczas wymienialność rubla. Nigdy nie była to pewna waluta, ale przynajmniej można ją było wymienić na dolary lub euro. To nie tylko zapewniało spokój duszy wielu Rosjanom, ale przede wszystkim było smarowidłem wszelkich biznesowych transakcji z zagranicą. Bez tego resztki zaufania do państwa wyparowują.

A to zaufanie, historycznie rzecz biorąc, nigdy nie było w Rosji wysokie. W latach 90. rubel był bardzo niestabilny. Z tego powodu np. wiele rosyjskich sklepów długo wystawiało dwie ceny swoich towarów – w rublach i dolarach. Normą było natychmiastowe wymienianie części wypłaty na dolary. Słaby wzrost gospodarczy, który jeszcze załamał się po azjatyckim kryzysie z 1997 r., już rok później zmusił władze rosyjskie do drastycznego osłabienia rubla (w 1998 r. inflacja doszła do 84 proc.). Przywróciło to zewnętrzną konkurencyjność rosyjskiej gospodarki, bo nagle rosyjskie towary stały się tanie. Ale jednocześnie tamta dewaluacja odebrała milionom Rosjan oszczędności życia i… wiarę w rubla. Politycznie ekipa Borysa Jelcyna już się z tego kryzysu zaufania nie wygrzebała.

Podobne tąpnięcie rubel zaliczył przy okazji rosyjskiej aneksji Krymu, gdy pod koniec 2014 r. dolar podrożał z trzydziestu kilku rubli do ponad 80. To była prorocza zapowiedź tego, co się dopiero może wydarzyć: rosyjskie bankomaty przestały wydawać dolary, duże zachodnie firmy – m.in. Ikea – ograniczyły sprzedaż w Rosji (choć jej nie zamknęły). Wówczas jednak Zachód nie posunął się do odcięcia Rosjan od ich rezerw i rosyjski bank centralny jako tako wybronił rubla, sprzedając twarde waluty.

3.

Tym razem jednak Zachód poszedł na prawdziwą wojnę walutową. Szczególnie Amerykanie, którzy w ostatnich latach coraz częściej wykorzystywali globalną dominację dolara w swojej polityce zagranicznej, aby m.in. odcinać kolejne wrogie rządy od ich zagranicznych rezerw – tak było z Iranem, Wenezuelą, a ostatnią z przejętym przez talibów Afganistanem. To możliwe, gdyż wciąż ponad połowa globalnego handlu odbywa się w dolarach, połowa globalnych obligacji i pożyczek musi być spłacona w dolarach, w 90 proc. wymiany walut jedną ze stron jest dolar.

Część komentatorów uważa jednak, że odcięcie rosyjskiego banku centralnego od rezerw to przełomowy moment w finansowej historii świata. Adam Tooze, profesor historii gospodarczej z Uniwersytetu Columbia, pisze o "karcie, którą można zagrać tylko raz". Według Tooze’a to jest początek końca globalnej hegemonii dolara, bo teraz Rosja, Chiny i ich sojusznicy zbudują sobie równoległy system finansowy, odcięty zupełnie od tego dolarowego.

Innego zdania jest np. Abraham Newman z Georgetown University, znany z badań nad upolitycznieniem rynków finansowych. Zwraca on uwagę, że globalny system oparty właśnie na dolarze nie jest narzuconym odgórnie rozwiązaniem, ale budowaną przez dekady oddolną inicjatywą – dobrowolnym wotum zaufania inwestorów, handlarzy i przedsiębiorców do amerykańskiej waluty. Dla nich najważniejsze jest to, że dolar jest stabilnym, łatwo wymienialnym pieniądzem z demokratycznego kraju o przejrzystym systemie prawnym.

Według kilku naszych rozmówców Newman trafił w samo sedno. – Zgon rubla i całe fiasko finansowych przygotowań Rosji do wojny wynika z fałszywego, XIX-wiecznego wręcz pojmowania idei pieniądza jako nośnika abstrakcyjnej wartości. Podczas gdy Zachód już od dawna uważa pieniądz za konstrukt społeczny, oparty nie na żadnym złocie, ale na zaufaniu – między ludźmi i państwami – uważa Michael Bernstam.

4.

Do kryzysu finansowego 2008 r. dużo łatwiej było twierdzić, że pieniądz to taka rzecz, która ma przewidywalną i niezależną od niczyich kaprysów wartość. Że można go wymienić na określone towary i usługi, magazynować i oszczędzać, a potem wydawać według własnych upodobań.

Po kryzysie 2008 r. dużo trudniej bronić takiego podejścia. Dyskusje o pieniądzu zdominowało przeświadczenie, że jest on niczym innym jak tylko społecznym wynalazkiem, który sam w sobie nie jest nic wart. Wspomniany Tooze od dawna twierdzi, że pieniądz to jedynie wskaźnik, w którym społeczeństwo wyraża to, co się komu należy w towarach i usługach.

W tym sensie zagraniczne rezerwy walutowe to również pewien konstrukt, na który się umówiliśmy. Nie istnieją realnie, są tylko elektronicznym zapisem – w tym wypadku: na zagranicznych kontach banku centralnego. Jednym przyciskiem można je skasować czy zablokować, tak jak zrobił to Zachód wobec rosyjskich rezerw.

Część krytyków argumentuje, że to przecież zwykłe wywłaszczenie i nawet wojna nie usprawiedliwia kradzieży. Ale znany publicysta Bloomberga Matt Levine przekonuje, że międzynarodowy system finansowy z natury nie jest neutralny, bo w dość przewrotny sposób nagradza to, co dobre z punktu widzenia społeczeństwa czy ponadnarodowej wspólnoty. – Opiera się na sieci powiązań, w których użytkownicy mogą nagradzać siebie nawzajem za zachowania społecznie dobre i karać za złe.

Jeśli państwo zachowuje się dobrze – tzn. pozwala swoim obywatelom na nieskrępowany rozwój, bogacenie się, szanuje ich prawa, nie okradając ich przy tym, gdy np. wywołuje inflację – otrzymuje nagrodę i może korzystać z bogactwa innych narodów (w ramach wymiany handlowej). Gdy jednak państwo zachowuje się źle, jego ocena spada – w praktyce: obniża się wartość jego waluty.

Tak jak choćby w przypadku polskiej waluty, która w zeszłym tygodniu na chwilę przebiła granicę 5 zł za euro. Nad złotówką wisi oczywiście wojna w sąsiednim kraju, ale jej osłabienie zaczęło się wcześniej i jest konsekwencją polskich problemów z praworządnością, co bezpośrednio przekłada się na obawy zagranicznych inwestorów o swoje pieniądze, a pośrednio – o przyszłość polskiej gospodarki wciąż odciętej od miliardów z unijnego Funduszu Odbudowy. Szczególnie że w obliczu wojny przyspieszy zapewne integracja w strefie euro, a polskie władze wciąż nie chcą przyjmować wspólnej waluty.

Przewiny polskiego rządu są oczywiście niczym wobec tego, co robi dziś Rosja. Ale chodzi o mechanizm oceny. W skrajnym przypadku, np. gdy jedno państwo próbuje zabić drugie, globalni użytkownicy dolarów i euro wyrzucają je z tej wspólnoty, oceniając jego zachowania z punktu widzenia dominującego systemu wartości. A liczby na koncie bankowym takiego pariasa tracą jakiekolwiek znaczenie, bo tracą międzynarodowe uznanie. W tym sensie, według Levine’a, system finansowy stał się "wysoce niedoskonałym, ale jedynym globalnym autorytetem moralnym, zdolnym do wymierzenia kary państwom".

Tak właśnie stało się z Rosją po agresji na Ukrainę i jej zagranicznymi rezerwami. Kraj ten, dokonując inwazji, zignorował suwerenność i prawa własności Ukrainy i jej obywateli. Żale Rosji, że została okradziona ze swoich rezerw, wydają się więc wątpliwe. A zgon rubla i upadek rosyjskiej gospodarki – zasłużoną, choć niewystarczającą karą.

Łukasz Wójcik

Zastępca kierownika działu zagranicznego "Polityki". Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i Szkoły Nauk Społecznych IFiS PAN. Studiował również w Ankarze. Badawczo i publicystycznie zajmuje się problematyką turecką i bliskowschodnią. Odpowiadał za działy zagraniczne w "Przekroju" i "Wprost".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainierubelwładimir putin
Wybrane dla Ciebie