"A żebyś babo złamała i drugą nogę!" Takie słowa usłyszała 82‑latka
Zdjęcie pani Iwony, która w sobotę była wśród uczestników kontrmanifestacji w czasie obchodów 86. miesięcznicy smoleńskiej obiegło media społecznościowe. - Kiedy prosiłam o krzesło, bo przetrzymywali nas ponad godzinę, a z nogą w stabilizatorze trudno mi stać, nie doczekałam się - powiedziała Wirtualnej Polsce.
12.06.2017 | aktual.: 12.06.2017 17:29
Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Jak panią traktował policjant ze zdjęcia, który wyprowadzał panią z demonstracji?
Pani Iwona: Uznałabym, że na tyle, na ile mógł, to zachowywał się całkiem przyzwoicie. Kiedy zaczęto mnie odprowadzać od latarni, o którą się opierałam, ludzie zaczęli krzyczeć, żeby mnie zostawić w spokoju, bo poruszam się o kuli. Młody policjant powiedział, że nie może tego zrobić, bo cały czas jest obserwowany i jeśli nie wykona polecenia, sam będzie mieć problemy. Dlatego nie opierając się, spokojnie z tym chłopaczyną poszłam. Co prawda trzymał mnie mocno pod rękę, ale nie przyspieszał kroku i nadążałam za nim.
Rozmawiała pani z nim?
Kiedy podszedł do mnie z kolegą i nakazał usunąć się, bo według niego przeszkadzałam w przebiegu legalnej manifestacji, powiedziałam, że w takim razie powinien zabrać także latarnię, o którą się opierałam, bo ona stojąc na drodze pana Kaczyńskiego, także stwarzała zagrożenie. Nie zareagowali na mój pseudo-dowcip, wzięli mnie pod ręce i zaczęli odsuwać na bok. Jeden z policjantów puścił mnie dopiero po krzykach tłumu. Powiedziałam do tego funkcjonariusza ze zdjęcia, że dają się wrobić w brzydką sprawę. Dodałam, że jak tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku wyjdą do ludzi z bronią. Bardzo się o to obruszył.
Kładła się pani na ziemi?
A skąd. Jak ja bym się z tą moją chorą nogą w metalowym stabilizatorze i kręgosłupem w całkowitej rozsypce położyła na chodniku, to by nie czterech, a sześciu policjantów musiało mnie podnosić z ziemi. Wcześniej na moment przysiadłam z innym starszym panem, na oko po 70-tce, też poruszającym się o lasce, na betonowym słupku, ale było mi na nim niewygodnie, więc wolałam stać i się opierać o latarnię, bo mi nieco nogę i kręgosłup odciążała. A tego pana czterech policjantów zabrało. Wzięli go pod pachy i pod kolana i wynieśli. A potem podeszli do mnie i kazali odejść od latarni. A że nie uważałam tego za zasadne, panowie nie wdając się w dyskusje, zabrali mnie.
Dokąd?
Pod filary obok kościoła św. Anny, gdzie już był duży tłum. Nie było gdzie usiąść, nie można było nawet wygodnie stanąć, a trzymali nas tam ponad godzinę, więc umęczyłam się okropnie. Do tego stopnia, że aż krew z nosa zaczęła mi lecieć. Najpierw pomyślałam, że może się wzruszyłam i stąd czuję tę wilgoć, ale przyłożyłam chusteczkę i była czerwona. Musiało mi ciśnienie skoczyć, ale na szczęście krwawienie ustało prędko, więc skończyło się niegroźnie.
To ze stresu?
Myślę, że tak, bo emocje były. Nie mogę powiedzieć, żebym się bała, bo nie. Nikt mi tam śmiercią nie groził, ale to wszystko było jednak stresujące. Prosiłam policjantów o krzesełko. Zaproponowałam, żeby choć na chwilę pożyczyli siedzisko z jednej z dwóch pobliskich kawiarni, no ale chyba było to ponad ich możliwości, bo się nie doczekałam. Chciałam, żeby mnie szybko spisali i pozwolili iść, ale zdaje się, że mieli rozkaz przeciągnąć moment rozpoczęcia spisywania aż do chwili kiedy przejdzie cały pochód Kaczyńskiego. Pilnowałam się dziewczyny, która mi pomagała i koleżanki z KOD-u, która poprosiła policjanta, żeby przyniósł mi butelkę z wodą. I rzeczywiście podał mi ją, co było uprzejme z jego strony.
Dobrze się pani przygotowała na protest, miała pani w ręku białe róże.
Jedną dostałam od innej pani, która trzymała duży bukiet i rozdawała tym, którzy nie mieli swoich kwiatków, a drugą podniosłam z ulicy. Wypadła komuś, kogo policja przeniosła i żal mi się jej zrobiło. Nie chciałam, żeby została zdeptana. Jakaś pani zapytała mnie, co te białe róże oznaczają, więc jej wytłumaczyłam, że jest to symbol niezawisłości, swobody i niezgody, żeby nam zawłaszczano nasze życie w taki sposób, w jaki robi to Kaczyński. Dodałam, że dla niego to symbol głupoty i nienawiści, co ją oburzyło. Powiedziałam, że miesiąc temu stałam przed nim i słyszałam to na własne uszy. Inna pani z kolei krzyczała do mnie: "A żebyś babo złamała i drugą nogę". Odpowiedziałam jej, że noga nie jest złamana tylko chora, ale głowę mam zdrową. I też się obraziła, i odeszła.
Władysław Frasyniuk porównał to co się działo w sobotę do wydarzeń ze stanu wojennego. Pani również miała takie skojarzenia?
Absolutnie tak, bo w ten sam sposób wyciągano protestujących z tłumów. Jedyna różnica jest taka, że teraz, jak na razie, policja nie używa pałek i nie bije ludzi. Co najwyżej szarpią protestujących jeśli stawiają opór i nie dają się podnieść. A Frasyniuka widziałam jak go policjanci podnosili i wynosili. Nie pomagał im, ale też nie utrudniał.
Gdzie jeszcze pani protestowała?
Od początku, od pierwszego protestu pod Trybunałem Konstytucyjnym biorę udział we wszystkich demonstracjach i pochodach KOD-u. Idę o lasce, tyle ile mogę, a jak już nie daję rady, to podjeżdżam w miejsce, gdzie marsz ma się zakończyć i tam czekam na pozostałych. Po prostu uważam, że trzeba się angażować.
Zawsze była pani tak zaangażowana w politykę?
W młodości należałam do Solidarności, choć nie byłam tak bardzo aktywna jak mój mąż. Teraz, udzielam się bardzo. Moje przyjaciółki, panie w moim wieku, też się angażują politycznie, chodzą na pikiety, marsze. Padają argumenty rządzących, że tak dużo starych ludzi protestuje, ale to ma swoje proste uzasadnienie. My znamy historię na przestrzeni ¾ wieku. Mamy porównanie do tego jak było kiedyś, jak się czasy zmieniały i wiemy co jest teraz, więc wiemy czym to może się skończyć. Stąd tak szybko reagujemy, bo zauważamy nawet najmniejsze, dyskretne ruchy i jesteśmy w stanie przewidzieć, czym to się może skończyć. I dlatego protestujemy.