Kubańska rewolucja słabnie
Gdy w 2006 roku schorowany Fidel Castro zrzekł się realnej władzy na rzecz swojego brata Raula, wielu oczekiwało, że może to być początek liberalizacji reżimu, władającego Kubą od niemal pół wieku. Na zmiany przyszło jednak poczekać i komentatorzy wskazują, że Hawana wyraźnie opiera się na wzorcach wietnamskich, czyli celem jest utrzymanie komunistycznej dyktatury przy jednoczesnym wprowadzeniu ostrożnych reform wolnorynkowych.
I tak Raul Castro, chcąc tchnąć życie w konającą kubańską gospodarkę, zdecydował się w 2011 roku pozwolić obywatelom, po raz pierwszy od początku rewolucji, legalnie handlować nieruchomościami oraz samochodami. Ponadto Kubańczycy mogą zakładać drobne przedsiębiorstwa, zniesiono też niektóre biurokratyczne ograniczenia w podróżowaniu po kraju. Zatrudnienie w sektorze publicznym zmniejszono o 500 tys. pracowników, przy jednoczesnym wspieraniu prywatnej inicjatywy gospodarczej. Wszystkie te zmiany to tylko część liczącego niemal 300 punktów planu reform, przyjętego w kwietniu na kongresie Komunistycznej Partii Kuby.
Liberalizacja skostniałej gospodarki, która w 90% znajduje się pod kontrolą państwa, potrwa pięć lat. Na własny rachunek ma zacząć żyć prawie dwa miliony osób, a władza ma zredukować swoje zaangażowanie w wielu sferach kubańskiej ekonomii. Za to nic nie wskazuje na to, żeby nastąpiły jakiekolwiek zmiany polityczne. Kubańczycy posmakują odrobiny kapitalizmu, ale ani krzty demokracji. Dobre i to, przynajmniej na razie.