W kłębowisku żmij, czyli co czeka Azję Środkową po wyjściu wojsk koalicji z Afganistanu
Azja Środkowa to mozaika państw o sprzecznych dążeniach, istna beczka prochu, czyli - jak stwierdził Zbigniew Brzeziński - eurazjatyckie Bałkany. Ścierają się tam wpływy Moskwy i Waszyngtonu, religijnych ekstremistów i regionalnych przywódców, którzy są zwolennikami rządów żelaznej pięści. Twórca geopolityki Halford Mackinder twierdził nawet, że kto włada tym regionem, panuje nad światem. Wkrótce jednak serce Azji może czekać trzęsienie - wycofanie wojsk koalicyjnych z Afganistanu. Czy faktycznie zachwieje ono posadami bezpieczeństwa w regionie?
02.04.2014 | aktual.: 02.04.2014 13:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Prognozy są rozbieżne, podobnie jak interesy uczestników nowej gry, jaka będzie się toczyła w tym zapalnym regionie. Przeważa teza, że żadne państwo Azji Centralnej nie może być pewne swej przyszłości po wyjściu obcych żołnierzy z Afganistanu, czyli z domeny Al-Kaidy. Tym bardziej, że ta bezwzględna, powołana do życia w 1988 roku przez Abdallaha Azzama (później rozwinięta przez Osamę bin Ladena) organizacja ma się całkiem dobrze i swobodnie odradza się w Afganistanie, gdzie przez kilka dobrych lat miała ograniczone pole manewru.
Ale czy religijni mężowie - rodzimi afgańscy i ci wspierający ich z zagranicy - zechcą przemocą szerzyć misję zmierzającą do stworzenia środkowoazjatyckiego kalifatu, kierującego się prawidłami szariatu, i czy będą sięgać po metody terrorystyczne w dążeniu do obalenia niewygodnych, przeszkadzających im w realizacji celu władz? Amerykański reporter i znawca tematyki środkowoazjatyckiej Joshua Kuchera uważa, że zagrożenie ze strony Afganistanu wcale nie musi być aż tak "horrendalne", jak to niektórzy przedstawiają, a rozmyślne wywoływanie widma islamskiej agresji i terroryzmu może przywódcom regionu służyć jako pretekst do zdobywania wszechstronnej pomocy z zewnątrz i do odwracania uwagi od poczynań własnych represyjnych reżimów.
Upiory Moskwy
Brak sił natowskich pod egidą USA, stabilizujących sytuację w regionie, może dotkliwie dokuczyć przede wszystkim Rosji, borykającej się z islamską rebelią na północnym Kaukazie: w Dagestanie, Inguszetii i Czeczenii, która od dawna przyczynia się do strat wizerunkowych, finansowych oraz - z powodu brutalnych rozpraw z przeciwnikiem - przysparza Moskwie nieprzejednanych wrogów we wspólnocie muzułmańskiej. Kreml z jednej strony docenia korzystną, pacyfikującą wojownicze nastroje rolę Stanów Zjednoczonych wśród państw Azji Centralnej, ochrzczonej przez twórcę geopolityki Halforda Mackindera mianem "Heartland" (ten uczony wręcz stwierdził, że kto włada tym regionem, panuje nad światem). Z drugiej natomiast trudno Moskwie tolerować panoszenie się kolosa na swoim, podbitym, zawłaszczonym w drugiej połowie XIX wieku podwórku, traktowanym jako geostrategiczne miękkie podbrzusze. I tak źle, i tak niedobrze.
Zniknięcie potężnego kontyngentu operującego pod wodzą USA z pewnością rozchyli bramy wiodące z Afganistanu na północ, otwierając je jeszcze szerzej na i tak już znaczący przemyt narkotyków. Ułatwi przenikanie przez rozszczelnione granice ugrupowań terrorystycznych. Uzbrojeni dżihadyści będą mogli przeprawić się przez Morze Kaspijskie i infiltrować tereny wzdłuż brzegów Wołgi, żeby zniszczyć Rosję. Tamtejsze ministerstwo spraw wewnętrznych dysponuje liczącymi 150 tysięcy ludzi jednostkami, których może być za mało, by się skutecznie przeciwstawić zorganizowanemu najazdowi zdeterminowanych, spragnionych zemsty, owładniętych ideą islamistyczną mudżahedinów.
Obserwatorzy japońscy, którzy pilnie śledzą zawirowania na scenie rosyjskiej, zwracają uwagę, że Rosja może użyć regularnej armii, by stawić czoło bojownikom. Wszak ta już kiedyś pomogła wojskom wewnętrznym w tłumieniu buntu czeczeńskiego, a po zduszeniu oporu strategiczne dowodzenie przekazała resortowi spraw wewnętrznych i Federalnej Służbie Bezpieczeństwa. A przebieg ćwiczeń "Centr 2011" pokazuje, że w razie konieczności wsparcie armii znów będzie możliwe. Manewry prowadzono w centralnym okręgu wojskowym (siedziba w Jekaterynburgu), odpowiadającym między innymi za porządek w Azji Środkowej i kontrolę nad nią.
Ponadto w 2013 roku Duma uchwaliła precedensową ustawę, według której na administrację regionalną scedowano wiele kompetencji w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego, wcześniej zastrzeżonych wyłącznie dla władzy centralnej. To posunięcie zinterpretowano jako element przygotowań do ewentualnych walk z islamistami w kraju. Gorączkowe zabiegi
Moskwa zatem dwoi się i troi, by zabezpieczyć tyły w przededniu ewakuacji oddziałów NATO z Afganistanu. Użyła dyplomatycznych i ekonomicznych środków, by przekonać Kirgizów do wypowiedzenia Amerykanom umowy na dzierżawę bazy Manas. Tyle że sama ma kontyngent wojskowy w Kancie, kirgiskiej miejscowości upamiętniającej niemieckiego osiemnastowiecznego filozofa.
Po długich zakulisowych targach wyjednała też u prezydenta Emomali Rachmona zgodę na przedłużenie do 2042 roku obecności "sołdatów" na terytorium Tadżykistanu. A że nie ma nic za darmo, Władimir Putin obiecał darowizny w wysokości 1,3 mld dolarów na rzecz armii i kirgiskiej (85% przewidzianej sumy), i tadżyckiej (reszta). Tę pierwszą doposaży też w działa artyleryjskie, transportery opancerzone i przenośne zestawy rakietowe, a dla drugiej nagrodą za spolegliwość ma być remont sprzętu, unowocześnienie obrony przeciwpowietrznej, a nawet szkolenie oficerów.
Te nakłady mogą się jednak okazać niewystarczające, zwłaszcza że mający newralgiczne znaczenie dla zachowania spokoju w Federacji Rosyjskiej Tadżykistan jest najbiedniejszą republiką w Azji Centralnej. Prawie 40% ludzi żyje tam poniżej ustalonego przez instytucje międzynarodowe progu ubóstwa. Nic zatem dziwnego, że tamtejsze społeczeństwo jest podatne na agitację grup przestępczych czy formacji terrorystycznych.
Ministerstwo spraw wewnętrznych ciągle informuje o aresztowaniach Tadżyków, mogących mieć powiązania z Al-Kaidą, i radykałów, zrzeszonych w Islamskim Ruchu Uzbekistanu, również sprzymierzonym z ekstremistami spod znaku bin Ladena (obozującym w kryjówkach tadżyckich i afgańskich). Część bojowników trening przechodzi na terenie Afganistanu i Pakistanu, bo mimo obecności wojsk NATO afgańskie ośrodki szkoleniowe funkcjonują w najlepsze, a po ich wyprowadzce mogą zostać rozbudowane.
Nikołaj Bordiuża, zajmujący stanowisko sekretarza generalnego Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, stwierdził, że może wtedy wzrosnąć też napięcie w regionie. W założeniu sygnatariuszy, ta powstała w 1992 roku instytucja ma być i zbrojnym ramieniem, i tarczą obronną Rosji oraz jej pięciu "partnerów mniejszych": Białorusi, Armenii, Kazachstanu, Tadżykistanu i Kirgistanu. Na co dzień jej członków chroni przed islamskim fanatyzmem, groźbą wybuchu rewolucji na wzór Arabskiej Wiosny czy przemytem narkotyków.
Solista z Taszkentu
Podobnych zagrożeń nie obawia się Uzbekistan, gdzie przed 22 laty założono prototyp Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Przed niespełna dwoma laty Taszkent oficjalnie opuścił szeregi tego gremium, a i wcześniej nie za bardzo angażował się w jego działalność. Teraz prezydent Islam Karimow uchodzi za kluczowego alianta USA w regionie. Udostępnił Amerykanom trasy tranzytowe do przerzutu personelu i zaopatrzenia wojskowego do i z Afganistanu. W zamian poprosił o wsparcie militarne, deklarując chęć wymiany starego, radzieckiego ekwipunku militarnego na nowy, amerykański. Początkowo Biały Dom nie był skory spełniać postulatów Karimowa ze względu na poważne naruszenia praw człowieka w Uzbekistanie. Ostatnio jednak zmienił zdanie i obiecał armii uzbeckiej między innymi małe bezzałogowce szpiegowskie, gogle noktowizyjne i śmigłowce.
Współpraca supermocarstwa z dawną, strategicznie kluczową republiką ZSRR irytuje Rosję. Stąd jej energiczne starania o wyparcie Amerykanów ze swych dawnych dominiów, o rozszerzenie i zmonopolizowanie wpływów w Kirgistanie i Tadżykistanie (nawiasem mówiąc z różnych powodów skłóconych z Taszkentem). W tej konfrontacji na gorszej pozycji są Tadżycy skazani na łaskę i niełaskę sąsiada. Z bardziej "cywilizowanym" światem łączy ich tylko jeden szlak transportowy, biegnący właśnie przez Uzbekistan, który regularnie blokuje pociągi wypełnione tadżyckimi gastarbeiterami i towarami. To zresztą niejedyny konfliktogenny czynnik. Jest ich o wiele więcej: spory terytorialne, polityczne i ambicjonalne lokalnych liderów, a przede wszystkim zatargi o wodę. Leżące u jej źródeł Tadżykistan i Kirgistan planują sfinalizować projekty hydrotechniczne (gigantyczne tamy), co może wpływać na dystrybucję wody w Uzbekistanie. Ograniczenie przepływów życiodajnych rzek w dół wywoła spore trudności, między innymi zniszczy uzbeckie
rolnictwo, szczególnie wymagające obfitej irygacji plantacje bawełny. Może właśnie dlatego Taszkent zabiega o dobre relacje z Waszyngtonem, upatrując w nim nie tylko strategicznej przeciwwagi wobec Moskwy, ale i mocnego gwaranta dostaw… wody.
Republikę czekają ponadto turbulencje na tle zabiegów o sukcesję po schorowanym, starzejącym się Islamie Karimowie. Toczy się tam ostra, bezpardonowa gra o władzę między rywalami. Gdy nadejdzie jej ostatnia runda, może się tam przydać zewnętrzny, silny bezpiecznik, chroniący przed powrotem na arenę radykałów z Islamskiego Ruchu Uzbekistanu.
Starcie konkurencyjnych klanów walczących o schedę po innym nestorze polityki Azji Środkowej, Nursułtanie Nazarbajewie, grozi także Kazachstanowi. Tamtejszy rząd wydaje się jednak bardziej skłaniać ku "mediacji" Moskwy, z którą łączą go więzi w ramach unii celnej (jest w niej jeszcze Białoruś i ma być Armenia).
Po opuszczeniu Afganistanu przez wojska koalicji mogą też zapłonąć kazachskie stepy - mimo pieczy Kremla i udziału Astany w Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Akty terroru, do jakich doszło parę lat temu, pokazują, że nie jest to miejsce spokojne. Zamachy były całkowitym zaskoczeniem nie tylko dla Nazarbajewa. Nadwerężyły przy okazji reputację Kazachstanu, dotychczas postrzeganego jako zwornik stabilizacji całej Azji Środkowej.
Preferencje talibów
Z regionalnej układanki najbardziej odporny na wstrząsy wydaje się Turkmenistan, wyznający wieczystą "pozytywną" neutralność, ale gospodarczo sprzężony z Federacją Rosyjską - 2/3 błękitnego paliwa eksportowanego z tego gazowego eldorado bierze Gazprom. Zakończenie kampanii NATO w Afganistanie nie będzie musiało mieć negatywnych następstw dla odizolowanego politycznie kraju (w 80% pokrytego przez piaski pustyni Kara-kum).
Turkmenistanem żelazną ręką rządzi teraz Kurbankuły Berdymuchammedow, a wcześniej sprytny wist wykonał poprzedni szef państwa, Saparmurat Nijazow. Aby go nie wciągano w regionalne gry, utrzymywał zażyłe stosunki zarówno z rządzącym wówczas w Kabulu reżimem talibów, jak i z jego zaprzysięgłym oponentem, Sojuszem Północnym, kierowanym przez Ahmada Szaha Masuda.
Teraz, gdy rysuje się opcja przejęcia sterów w Kabulu przez fundamentalistów, Aszchabad może liczyć na ich względy. Na plus zapisano mu także wstrzemięźliwość, jaką wykazał jesienią 2001 roku, gdy ruszyła międzynarodowa interwencja, która wysadziła z siodła islamskich fanatyków.
Na dobre notowania u talibów "zasłużyli" też Pakistańczycy, wśród których narodził się ten ruch, a i do dziś są jego protektorem. Pozycja Chin natomiast w dużym stopniu może zależeć od rozwoju wydarzeń. Bo jeśli z Afganistanu zostanie podjęta środkowoazjatycka ofensywa, również Pekin będzie jedną z jej ofiar. I może wiele stracić. Chińczycy zainwestowali bowiem pokaźne kwoty, żeby bez stosowania środków militarnych kontrolować region, i podobnie jak Rosjanie są przeciwni obecności Amerykanów w Heartlandzie.
Wcześniej w latach 1979-1989 byli równie krytyczni wobec wtargnięcia ZSRR do Afganistanu, zbroili mudżahedinów zwalczających radzieckich interwentów. W oczach afgańskich ortodoksów Chińska Republika Ludowa ma jednak pewien feler: okupuje muzułmański Sinkiang, dławi aspiracje i prześladuje Ujgurów, będących z nimi w "braterskim" przymierzu.
Henryk Suchar, "Polska Zbrojna"