"Jeśli ktoś zdołał podłożyć bomby przed odlotem, to na pewno nie Rosjanie"
Tupolew nie zdążył wylądować w Smoleńsku, a za ochronę samolotu na warszawskim lotnisku odpowiadało wojsko. Jeśli ktoś zdołał podłożyć bomby przed odlotem, to na pewno nie Rosjanie. Jeśli zaś trafiłyby one pod kadłub po remoncie w Samarze, to polskie służby musiały je na długo przed lotem odnaleźć, a jednak z jakiegoś powodu tego nie zgłosiły - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Kazimierz Turaliński.
31.10.2012 | aktual.: 31.10.2012 20:17
Sytuacja geopolityczna otoczyła premiera Donalda Tuska wyjątkowo niekorzystną scenerią, a mizerię sytuacji pogłębiają wydarzenia wewnątrz kraju. Każdego dnia polskie media ujawniają kolejne, kompromitujące dla rządu, informacje związane z tzw. katastrofą smoleńską, a zaniedbania i kłamstwa służb państwowych przeplatają się z nagłymi zgonami świadków kluczowych śledztw.
Dojdzie do nadzwyczajnego odwrócenia ról?
Liczne błędy na etapie gromadzenia materiału dowodowego były i są oczywiste dla wszystkich, którzy kiedykolwiek zawodowo zajmowali się czynnościami dochodzeniowo-śledczymi. Opinie takie słychać zarówno od przedstawicieli prawicy, jak i oficerów służb specjalnych o lewicowych, prorosyjskich korzeniach. Jedynie wola zachowania poprawnych stosunków z obecną władzą skutkuje dyskrecją w tym temacie. Potwierdzenie słów Macierewicza i Kaczyńskiego jest swoistym faux pas, którego nikt z byłych funkcjonariuszy WSI czy ABW nie chce głośno popełnić. Być może jednak, wkrótce dojdzie do nadzwyczajnego odwrócenia ról. Wiele na to wskazuje.
Wcześniejsza manifestowana solidarność Władimira Putina z polskim rządem przerodziła się w chłodny dystans. Sączone materiały, takie jak protokoły przesłuchań świadków, protokoły sekcji zwłok i stenogramy czarnych skrzynek, stopniowo zaogniały nastroje w polskim społeczeństwie.
Zbezczeszczenie zwłok, kłamstwa minister Kopacz o czynnościach na miejscu katastrofy i udziale polskich lekarzy w sekcjach czy zamiana ciał, wzbudzały skrajne emocje. Kolejną kroplą goryczy była publikacja na rosyjskich serwerach zdjęć okaleczonych zwłok Lecha Kaczyńskiego. Jak długo jednak Rosja podtrzymuje tezę o przypadkowym charakterze katastrofy, tak długo protesty polskiego społeczeństwa ograniczone są tylko do obywateli o prawicowych poglądach.
Jednak utrzymywane kruche status quo zburzyć może jedno krótkie oświadczenie Putina, a zapowiadane na 11 listopada manifestacje patriotyczne mogą stać się dla tej iskry beczką prochu. Ani MAK, ani tzw. Komisja Millera nie przedstawiły wyników żadnych badań naukowych wyjaśniających stopień fragmentacji wraku Tupolewa, a przeprowadzona niedawno konferencja naukowa dowieść miała, według jej organizatorów, że zniszczenie samolotu nastąpiło w wyniku dwóch eksplozji. Choć dziś niewiele osób o tym pamięta, 10 kwietnia naoczni świadkowie relacjonowali przebieg katastrofy przed kamerami telewizyjnymi. Niekontrolowane przyziemienie poprzedzić miały dwa białe błyski, a same silniki rzekomo wydawały odgłosy niepodobne do innych, lądujących na Siewiernym samolotów. Wówczas nikt jeszcze nie "cenzurował" doniesień poprzez pryzmat poprawności politycznej, górę nad ewentualnym przyszłym interesem brał ogrom tragedii.
Również autor niniejszych słów doskonale pamięta wypowiedź młodej Rosjanki, która ze łzami w oczach wspominała o dwóch eksplozjach. Inny przechodzień opisywał kulę ognia uderzającą w zagajnik. Polski operator TVP w ten sam sposób zapamiętał przebieg wydarzeń: "Patrzę w mgle idzie samolot bardzo nisko, lewym skrzydłem prawie że w dół, i normalnie słychać taki huk! [...] Za chwilę było, wiesz, huk, dwa, dwa proszę ciebie błyski ognia, wywalił się samolot. [...] Nie, to były dwa takie wybuchy! To nie była wielka kula ognia, tak jak powiedzmy przy takim potężnym wybuchu samolotu z pełnymi zbiornikami paliwa, tylko tak wiesz wybuchł, tak jak wybuchł".
"Jeśli ktoś zdołał podłożyć bomby przed odlotem, to na pewno nie Rosjanie"
Dziś już nikt w mediach o tym nie wspomina. Nie wypada. Przytoczony powyżej świadek też później "przypomniał" sobie, że jednak było inaczej. Pamięć wyostrzyła mu się po zatrzymaniu przez uzbrojonych funkcjonariuszy FSB.
Gdyby jednak strona rosyjska potwierdziła pierwsze doniesienia, jako aktualne ustalenia prowadzonego przecież cały czas śledztwa, pełną odpowiedzialnością obciążono by wyłącznie stronę polską i oczyszczono Rosjan z wszelkich zastrzeżeń co do ich rzetelności. Byłby to komunikat w skali globalnej miażdżący dla wizerunku politycznego i wiarygodności Donalda Tuska.
Tupolew nie zdążył wylądować w Smoleńsku, a za ochronę samolotu na warszawskim lotnisku odpowiadało wojsko. Jeśli ktoś zdołał podłożyć bomby przed odlotem, to na pewno nie Rosjanie. Jeśli zaś trafiłyby one pod kadłub po remoncie w Samarze, to polskie służby musiały je na długo przed lotem odnaleźć, a jednak z jakiegoś powodu tego nie zgłosiły.
Nieśmiała sugestia, że w Polsce przeprowadzono wojskowy zamach stanu, zdestabilizowałaby sytuację nie tylko nad Wisłą, ale tak w NATO, jak i w całej Unii Europejskiej. Z uwagi na przejęcie wraku przez Rosjan, nikt nie byłby w stanie zakwestionować takich doniesień. A pozostaje poza sporem, że obowiązki prezydenta, jeszcze przed odnalezieniem ciała Lecha Kaczyńskiego, przejął Bronisław Komorowski, wielokrotny wiceminister i minister obrony narodowej niekryjący przyjaźni z generalicją WSI.
Europa by zawrzała, co po interwencji politycznej Polaków w czasie konfliktu gruzińsko-rosyjskiego wydaje się z perspektywy Kremla zasłużoną karą. Specjaliści od propagandy politycznej na pewno przedstawili taki scenariusz Putinowi, a podburzające nastroje społeczne drobne działania, takie jak podmiana trumien i przecieki ze śledztwa, czy publikacja fotografii nagich zwłok, może wskazywać na konsekwentne realizowanie właśnie takiej strategii. Tylko jaki Rosja mogłaby mieć w tym cel?
"Kij w mrowisku, a rola sprawiedliwego przypadłaby Putinowi"
W interesie Moskwy pozostaje daleko idąca destabilizacja sytuacji w Unii Europejskiej i państwach NATO. Obecnie wojska z tego kręgu szykują się do ofensywy na ostatnie prorosyjskie przyczółki na Bliskim Wschodzie: Syrię i Iran. Politycznymi motywami ataku mają być ochrona masakrowanej ludności cywilnej i groźba uzyskania przez ekstremistów broni nuklearnej. Sytuację zupełnie odwrócić może nieoczekiwane wydarzenie w Europie Środkowo-Wschodniej. Skandal międzynarodowy, związany z rzekomym zabójstwem prezydenta i szefów sztabu natowskiego państwa, z pewnością przyćmiłby z jednej strony wydarzenia na Bliskim Wschodzie, a z drugiej pozbawił mandatu moralnego do rozliczania zbrodni prezydenta dalekiej Syrii, przy nierozliczonych sprawach na własnym podwórku.
Dodatkowo kryzys ekonomiczny i brak bezpieczeństwa nawet w pozornie stabilnym i demokratycznym państwie, jakim jest współczesna Polska, podważyłby sens tworu takiego jak Unii Europejskiej. Zaufanie do wszystkich republik poradzieckich zostałoby drastycznie ograniczone, a rządy Francji i Niemiec zyskałyby solidny argument do marginalizacji Warszawy i ograniczenia wydatków na wschodniej rubieży Wspólnoty. W czasie, gdy liczy się każdy cent, marginalizacja taka wszystkim się opłaca. Rzeczpospolita zrównałaby się w oczach zachodnich obserwatorów, a zwłaszcza postępowych mediów, z Rumunią u schyłku panowania Ceausescu, czy Jugosławią Miloševića. Dla państw nadbałtyckich i Ukrainy żywe stałyby się słowa wygłoszone przez Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi, o możliwości utraty suwerenności. Deklaracje o zamachu jednoznacznie połączono by tam ze współudziałem rosyjskich służb specjalnych i "kontrolowanym chaosem" reżyserowanym przez wywodzącego się z KGB Putina. Skoro do takich wydarzeń doszłoby w Polsce, to nikt z dawnego
Bloku Wschodniego nie mógłby czuć się bezpieczny. Kij w mrowisku, a na forum ONZ rola sprawiedliwego przypadłaby Putinowi.
Nie ulega wątpliwości politologów specjalizujących się w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego, że działania służb wywiadowczych Federacji Rosyjskiej przybrały w ostatnich latach kształt znany z apogeum Zimnej Wojny.
Do wcześniejszych doniesień o infiltracji sfer polityki, wojska i gospodarki w Czechach, Estonii, Niemczech i Wielkiej Brytanii, dołączyła niedawna dekonspiracja agenta GRU w Kanadzie. Zwerbowanym szpiegiem okazał się oficer tamtejszej marynarki wojennej, dysponujący dostępem do tajemnic NATO. Ciosem upokarzającym władze Ukrainy było uprowadzenie z terytorium tego państwa ukrywającego się tam rosyjskiego opozycjonisty. Gest odebrano jako oznaczenie strefy wpływów. Dalszą oznaką konfrontacyjnej względem Zachodu postawy było zbliżenie Moskwy z Pekinem i wspólne poparcie dla reżimu syryjskiego.
Wystąpienie przeciwko zapowiadającym interwencję Stanom Zjednoczonym zbiegło się w czasie z deklaracją wspólnych manewrów wojskowych Syrii, Iranu, Chin i Rosji. Ewentualny wkroczenie Amerykanów do Syrii oznaczał więc ryzyko rozpętania III Wojny Światowej, której zwycięzca wcale nie był pewny.
"Karta smoleńska jest w grze"
Połączony potencjał dwóch potęg o komunistycznym rodowodzie zmienia globalny układ sił, zarówno w sferze militarnej, jak i ekonomicznej. Chiny pozostają pierwszym konkurentem USA do miana największej gospodarki świata, są też największym wierzycielem Amerykanów, zaś Rosja dzięki złożom surowców, zwłaszcza dostarczanego do Europy Zachodniej gazu oraz ropy, zachowuje istotny wpływ na tą część świata.
Atutem jest też pozostający w dyspozycji Moskwy największy na świecie arsenał nuklearny i wywiad plasowany przez ekspertów na szczycie (ex aequo z Amerykanami) globalnego rankingu. Świadoma swej wewnętrznej słabości Rosja podjęła decyzję o powrocie do zarzuconej w czasach Jelcyna doktryny mocarstwowej. Zburzenie spokoju znajdującej się wcześniej w jej strefie wpływów Polski oraz państw sąsiednich i osłabienie wewnętrzne Unii Europejskiej i NATO wydaje się w pełni pokrywać z przyjętą przez Putina taktyką.
Najważniejsze obecnie teatry cichej wojny o wpływy to obok Bliskiego Wschodu właśnie Europa Środkowa. A gdy jest możliwość do działania, Rosja zwykle działa, co udowodniły wojny w Gruzji i Czeczenii oraz liczne zamachy dokonane poza granicami Federacji na jej wrogów politycznych, m.in. w Wielkiej Brytanii na Aleksandra Litwinienkę a w Katarze na prezydenta Czeczenii Zelimchana Jandarbijewa.
Karta smoleńska jest w grze, a przy stoliku poza Tuskiem i Macierewiczem znajduje się wielu innych, o wiele silniejszych, graczy, o czym premier chyba zapomniał>. Po 10 kwietnia rzetelność i przyzwoitość obowiązywała nie tylko z uwagi na szacunek dla bliskich ofiar katastrofy, ale i przez wzgląd na rację stanu Rzeczypospolitej.
Dziś już jest na pewne działania za późno. Śledztwo prowadzone bez dowodów i oparte na "zaufaniu" do służb państwa trzeciego, dawnego zaborcy i zarazem tzw. "Imperium Zła", może obrócić się przeciwko tym, którzy się tej karygodnej nieodpowiedzialności dopuścili. Nie ma już znaczenia, co tak naprawdę stało się w Smoleńsku. Wystarczy jedno słowo ze Wschodu, a obecny polski rząd zostanie obwiniony co najmniej o tuszowanie zbrodni, a najpewniej, z uwagi na liczne błędy w śledztwie i "zapewnienia" o wypadku, o jej dokonanie.
To nic nie kosztuje, a jeden strącony klocek europejskiego domina przewróci na pewno kolejne. A o to przecież dzisiaj chodzi. Donald Tusk został sam. Zaufał stronie rosyjskiej i zostanie rozegrany, niczym pionek, w globalnej partii Kremla z Waszyngtonem i Berlinem. Straci na tym cała Polska, już na zawsze ośmieszona na arenie międzynarodowej, jako jedyna republika bananowa Unii Europejskiej.
Dla Wirtualnej Polski, Kazimierz Turaliński
**Kazimierz Turaliński - doktorant nauk prawnych, politolog, specjalista ds. bezpieczeństwa. Autor opracowań książkowych dotyczących służb specjalnych oraz przestępczości zorganizowanej. Od 2001 roku pracuje w komercyjnym sektorze wywiadu gospodarczego i politycznego, w tym przy organizacji usług detektywistycznych, ochroniarskich i prawnych na terenie państw dawnego Bloku Wschodniego.
Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!