Kto w Smoleńsku "umarł jakiś czas po katastrofie"?
Rząd i prokuratura pół roku ukrywają przed społeczeństwem informacje o pasażerach Tu-154, którzy przeżyli katastrofę. Tak wynika z wywiadu Edmunda Klicha dla rosyjskiej gazety „Młody komsomolec”. Klich powiedział, że „niektórzy pasażerowie prawdopodobnie skonali jakiś czas po katastrofie”. Przed społeczeństwem i rodzinami ofiar ukryto, kim byli ci ranni i jakie były ostatnie chwile ich życia. Edmund Klich zaprzeczył w rozmowie z Wirtualną Polską, by powiedział jakiejkolwiek gazecie takie słowa.
Według oficjalnego komunikatu gen. Tatiany Anodiny, szefowej MAK, wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu, żaden nie przeżył nawet minuty. Klich podczas pobytu w Moskwie musiał widzieć jakieś dokumenty medyczne albo dowiedział się o rannych od kogoś z kolegów z rosyjskiej komisji i w wywiadzie (treść wywiadu opublikował portal wpolityce.pl) mu się „wymsknęło”. Nie rzuca się jednak takich słów przy tak drażliwych sprawach bez podstaw, nawet mówiąc „prawdopodobnie”, co jest typowym zwrotem zabezpieczającym przed pytaniami o szczegóły.
Rodzą się podstawowe pytania: dlaczego polski rząd i prokuratura ukrywają przed Polakami i przede wszystkim przed rodzinami ofiar tak kluczowe informacje, jak: kim byli ci ranni, którzy przeżyli, kto i gdzie dokładnie ich odnalazł; czy byli reanimowani; czy ratowano ich na miejscu katastrofy, czy niektórych wieziono karetkami do szpitala, a jeśli wieziono, czy zmarli w drodze, czy na sali operacyjnej i w wyniku jakich obrażeń? I co ważne, jeśli niektórzy byli przytomni, czy zdążyli coś powiedzieć przed śmiercią? Jak to możliwe, że polska prokuratura nie podjęła dotychczas tego kluczowego wątku?
Niech prokuratura upubliczni billingi
Wypowiedź Klicha każe zastanowić się, czy rzeczywiście funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, Jacek Surówka – dziś ujawniamy, że to o nim pisaliśmy – dzwonił do żony zaraz po katastrofie, mówiąc, że jest ciężko ranny w nogi i że „dzieją się tu rzeczy straszne”? Po tych jego słowach połączenie zostało przerwane. Taką relację przedstawił nam jeden z dziennikarzy, który 10 kwietnia był w Smoleńsku. Według naszych informacji, Surówka miał telefon w sieci Orange.
Dziennikarz ten próbował potem, jak twierdził, skontaktować się z żoną Jacka Surówki. Miała ona o telefonie męża opowiadać znajomym, ale okazało się, że nagle z niewiadomych powodów zamknęła się w sobie i odmówiła rozmowy. Spotkał się więc – jak mówi – z bratem funkcjonariusza, który potwierdził mu fakt takiej rozmowy telefonicznej, którą dziennikarz nagrał. Jednak dotychczas jej nie upublicznił z niewiadomych powodów.
„GP” dotarła do brata Jacka Surówki. Zaprzeczył, że taki telefon z miejsca tragedii miał miejsce. „O żadnych telefonach nie może być mowy, nic mi o tym nie wiadomo” – napisał w mailu do „GP”.
Według naszych informacji także inny funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, miał po katastrofie dzwonić do żony, ale miała wyłączony telefon – włączyła się poczta głosowa, a więc prokuratura może to sprawdzić.
Wobec wypowiedzi Edmunda Klicha z 4 października dla „Młodego komsomolca” o rannych, którzy przeżyli pierwsze chwile po katastrofie, prokuratura powinna przedstawić publicznie wyniki badania billingów ofiar. Mogą one spowodować nagłą zmianę w przebiegającym opieszale śledztwie.
Dlaczego włączyli telefony przed tragedią?
Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, zwróciła uwagę, że osoby dzwoniące niedługo po katastrofie do jej ojca słyszały w słuchawce komunikat po rosyjsku (potwierdza to dziennikarz „GP”, który także próbował po tragedii skontaktować się z posłem). Oznaczać to może jedno: telefon komórkowy musiał zalogować się do sieci rosyjskiej, a byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby został przez polityka PiS włączony na terenie Rosji. Jak twierdzi Małgorzata Wassermann, jej ojciec nigdy nie włączał telefonu na pokładzie samolotu. „Mój ojciec latał samolotami kilka razy w tygodniu przez przeszło dziesięć lat i nigdy nie zdarzyło mu się zapomnieć wyłączyć telefonu w samolocie” – powiedziała w rozmowie z RMF FM córka posła. I dodała: „Nie tylko mój ojciec miał włączony telefon na terenie państwa rosyjskiego”.
Podobnie wypowiedział się w TVP Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Podkreślił, że z ustaleń zespołu wynika, iż większość telefonów komórkowych na pokładzie Tu-154 101 przed katastrofą była czynna. – A byli to ludzie, którzy bardzo skrupulatnie przestrzegali przepisów. W związku z tym musiało się zdarzyć coś niezwykłego, że zdecydowali się włączyć komórki, i jeszcze zdążyli to zrobić. A przecież włączenie komórki nie odbywa się w ciągu sekundy, lecz co najmniej piętnastu sekund.
Zginęli przed katastrofą?
Z zaświadczeń o śmierci członków polskiej delegacji wynika, że zgony niektórych pasażerów nastąpiły 10–15 minut po katastrofie. Ktoś musiał stwierdzić, że zgony następowały dokładnie w tym czasie, bo trudno wyobrazić sobie, że konkretne minuty dotyczące chwili śmierci wpisywano „z sufitu”.
(...)
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski