Imigracja do UE, czyli droga przez mękę
Liczba uchodźców przybywających co roku do Europy to już prawie pół miliona - a w obliczu coraz mniej stabilnej sytuacji na świecie, można spodziewać się ich więcej. Tymczasem państwa UE już teraz nie radzą sobie z przyjmowaniem kolejnych przybyszów.
- Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Naprawdę, nie mogłem w to uwierzyć - powtarzał zszokowany wiceszef greckiego MSW Janis Panousis po tym, jak w ubiegłym tygodniu odwiedził Amigdalezę, osiedle położone na północnych rubieżach ateńskiej aglomeracji. Amigdaleza to miejsce-symbol: od 2012 roku znajduje się tam ośrodek dla imigrantów, a w praktyce szereg białych kontenerów otoczony wysokim na kilka metrów płotem z drutem kolczastym. Krytycy nazywają go "greckim Abu Ghraib" i porównują do obozów koncentracyjnych - z przesadą, ale nie bezpodstawnie. W ośrodku mieszczącym 1,5 tysiąca ludzi brak jest ogrzewania, ciepłej wody i prądu, a jego "goście" skarżą się na niedziałającą kanalizację i złe traktowanie: mają ustalone - i bardzo krótkie - godziny przebywania na zewnątrz, nie mają możliwości zatelefonowania do rodziny, a strażnicy bywają brutalni. Nie dziwi więc, że latem 2014 roku wybuchły tam wielkie zamieszki, a na początku lutego jeden z przebywających tam ludzi - 28-letni Pakistańczyk - popełnił
samobójstwo. Po wizycie ministra Panousisa, grecki rząd zapowiedział zamknięcie Amigdalezy i innych centrów, gdzie tysiące migrantów czeka - często nawet do 18 miesięcy - na decyzję o przyznaniu azylu - lub deportacji. Według planów nowego rządu czas oczekiwania ma zostać skrócony do 12 miesięcy, a nowe ośrodki mają być "otwarte".
Takich ośrodków jest w Unii Europejskiej wiele, lecz podobnej zmiany w podejściu do uchodźców i imigrantów w Europie nie należy się jednak spodziewać. Szczególnie, że liczby uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu stale wzrastają, a do tego dochodzi jeszcze nowy czynnik: strach przed terrorystami Państwa Islamskiego.
Jest dużo, będzie więcej
Według danych urzędu Wysokiego Przedstawiciela ONZ ds. uchodźców (UNHCR), 2014 rok był dla Europy rekordowy pod względem liczby nieudokumentowanych migrantów. O azyl w UE ubiegało się w zeszłym roku ponad 430 tys. osób, 30 procent więcej niż w 2013 r. W astronomicznym tempie wzrasta przede wszystkim liczba tych, którzy decydują się na śmiertelnie niebezpieczną przeprawę przez Morze Śródziemne z Libii, Tunezji lub Egiptu do wybrzeży Włoch, Grecji czy Hiszpanii. O ile w 2012 roku było to "zaledwie" 12 tys. osób, już rok później ich liczba wyniosła - 40 tys., zaś w 2014 - ponad 200 tysięcy. A to i tak liczby zaniżone, bo obejmujące tylko tych, których wykryły służby graniczne.
Na zatrzymanie tego trendu nie ma co liczyć - napływ nowych uchodźców gwarantuje nie tylko nieustannie tragiczna sytuacja w Syrii (Syryjczycy stanowią największą grupę uchodźców), ale i pogarszające się warunki w Libii, gdzie trwa wojna domowa, coraz większe wpływy osiągają terroryści Państwa Islamskiego, a kolejne państwa, na czele z Egiptem i Włochami, domagają się wojskowej interwencji w tym położonym o 300 kilometrów od UE kraju.
- Dotychczas Libia była jedynie krajem tranzytowym, przez który prowadziły szlaki emigracji uchodźców z Afryki, Afganistanu czy Syrii. Teraz trzeba się spodziewać, że coraz częściej przez Morze będą się przeprawiać sami Libijczycy - mówi WP Mattia Toaldo, ekspert Europejskiego Centrum Spraw Zagranicznych.
"Podbijemy Rzym"
Perspektywy te budzą obawy mieszkańców krajów południa Europy - tym bardziej, że terroryści dbają o to, by te obawy podtrzymywać. Taki też był cel ostatniego filmu propagandowego Państwa Islamskiego, na którym jeden z bojowników wprost zapowiada "podbicie Rzymu". Jednym ze sposobów, w jaki ISIS chce to zrobić, jest - jak głosi opublikowany ostatnio wewnętrzny dokument organizacji, opiewający znaczenie Libii dla Państwa Islamskiego - infiltracja poprzez znane i w coraz większym stopniu kontrolowane przez terrorystów szlaki przerzutu imigrantów drogą morską. To, jak duża jest obawa związana z imigracją kolejnych uchodźców obrazuje pomysł przestawiony przez publicystę lewicowego dziennika "La Repubblica" Lucio Caracciolo, który postuluje, by żołnierze włoskiej piechoty morskiej zatopili wszystkie łodzie służące do przemytu ludzi zacumowane u wybrzeży Libii. A i tak jest to jeden z mniej radykalnych sposobów rozwiązania problemu. Zdaniem ekspertów, obawy te są jednak przesadzone.
- Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że to niemożliwe, ale trzeba pamiętać, że droga morska to najbardziej niebezpieczny szlak migracji do Europy, nierzadko kończąca się śmiercią. Na razie zresztą nie stwierdzono, by terroryści starali się przedostać tym szlakiem - mówi w rozmowie z WP Elizabeth Collett z brukselskiego Instytutu Polityki Migracyjej. Jej zdaniem większym powodem do obaw jeśli chodzi o bezpieczeństwo jest problem Europejczyków powracających z wojny w Syrii.
- Kontrole graniczne dla obywateli UE są dużo luźniejsze i krótsze niż dla innych obywateli. Badania pokazują, że tylko co trzeci obywatel przechodzi systematyczne kontrole. Gdyby było inaczej, na granicach mielibyśmy ogromne kolejki - mówi ekspertka. - Istnieją oczywiście bazy danych takich osób, ale nie zawsze są one kompletne, a poza tym potrzebna jest większa współpraca w dzieleniu się tymi informacjami - dodaje.
Biurokracja, zatory, beznadzieja
Nawet nie uwzględniając problemu bezpieczeństwa, wyzwania jakie stawia przed Europą problem imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu są ogromne. Według obowiązującego w UE rozporządzenia Dublin II, osoba ubiegająca się o azyl musi o niego wystąpić w kraju, w którym przekroczyła granicę z UE - nawet jeśli kraj ten nie jest docelowym miejscem jego migracji (a zwykle ostatecznym ich celem są państwa takie jak Szwecja, Niemcy czy kraje Beneluksu). To z kolei oznacza, że państwa graniczne UE, takie jak Grecja czy Włochy, są dużo bardziej obłożone problemami z tym związanymi. W rezultacie, tworzą się ogromne biurokratyczne zatory, a czas wydawania decyzji ciągnie się długimi miesiącami - a w międzyczasie, oczekujący na decyzję pozostają albo w niepewnej sytuacji prawnej, albo są przetrzymywani w ośrodkach takich jak ten w Amigdalezie. Do tego dochodzą coraz częstsze sytuacje kryzysowe. Tylko w ubiegłym tygodniu u wybrzeży Włoch zatonęło 18 łodzi, mieszczących 2800 osób. Katastrofy humanitarnej udało się tym razem
uniknąć dzięki temu, że na czas zareagowały okręty w ramach unijnej operacji Tryton - lecz taka nie jest regułą
- To stawia przed państwem praktyczne problemy: jak "odprawić" tak wielką grupę ludzi na raz, szczególnie jeśli potrzebują oni opieki medycznej? - mówi Collett. Trudności stanowią też bardziej prozaiczne kwestie. - Według przepisów od każdego ubiegającego się o azyl powinno się pobrać odciski palców. Ale wielu z przybyszów z państw muzułmańskich odmawia poddania się tej procedury. Co w takiej sytuacji mogą zrobić urzędnicy? - pyta retorycznie ekspertka.
Problemy na tym się nie kończą. Być może największym wyzwaniem dla państw UE jest to, co zrobić z migrantami, którzy nie otrzymują statusu uchodźcy. Tym bardziej, że nie wszyscy członkowie UE stosują te same standardy przyznawania tego statusu. Dotyczy to nawet przybyszów z pogrążonej w okrutnej wojnie Syrii. O ile w większości państw UE są oni przyjmowani jako uchodźcy, o tyle na Cyprze, jednym z najsurowszych wobec imigrantów państw, spotykają się oni głównie z odmową. Podobny los czeka starających się o azyl w Polsce Ukraińców z Donbasu, których podania są odrzucane dlatego, że wojna obejmuje tylko część ich kraju (a zatem nie muszą przed wojną uciekać za granicę). Problem w tym, że deportacja nie jest wbrew pozorom łatwym procesem.
- Państwom UE rzadko udaje się przywrócić tych ludzi do ich kraju pochodzenia. W rezultacie mamy duże grupy ludzi bez prawnego statusu. W najlepszym wypadku mogą liczyć na zatrudnienie w szarej strefie i odnaleźć swoje miejsce w lokalnej społeczności. Ale to ostatnie, jak widzimy, jest dla imigrantów w Europie coraz trudniejsze - mówi Collett.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
Zobacz również: Imigranci chcą opuścić Francję. Żyją w obozach bez prądu i wody.