Czy PO szanuje kobiety?
Wiemy już kto będzie kierował Ministerstwem Obrony w nowym rządzie, kto zostanie ministrem spraw zagranicznych, a kto zajmie się państwową administracją i służbami specjalnymi. Wiemy także kto najprawdopodobniej pokieruje działaniami Ministerstwa Sportu, by setki mężczyzn mogły w spokoju kopać piłkę na nowych polskich stadionach za pięć lat. A kto zajmie się równouprawnieniem? Elżbieta Radziszewska z PO: jeszcze za wcześnie na mówienie o szczegółach.
Dwadzieścia dni po wyborach parlamentarnych nie milkną dyskusje na temat tego czym rząd PO-PSL będzie się różnił od rządu Jarosława Kaczyńskiego. Jedno jest pewne – kobiety w gabinecie nowego premiera Donalda Tuska będą kierować mniej eksponowanymi ministerstwami, niż panie w poprzednim rządzie. Przedstawicielek płci pięknej będzie o wiele mniej również w Sejmie i Senacie.
Donald Tusk nie ogłosił jeszcze kto dostanie ministerialną tekę, ale z jego wypowiedzi wynika, że są na razie tylko dwie kandydatki na szefowe resortów – wiceprezydent Gdańska Katarzyna Hall na stanowisko ministra edukacji i Ewa Kopacz jako minister zdrowia. W nowym rządzie ma się znaleźć również miejsce dla Julii Pitery, która prawdopodobnie zostanie pełnomocnikiem (nie: pełnomocniczką) rządu ds. walki z korupcją. Przez moment pojawiło się również nazwisko Leny Kolarskiej-Bobińskiej, jako ewentualnej minister pracy i polityki społecznej, a także Barbary Kudryckiej - prawdopodobnej minister szkolnictwa wyższego.
Choć podczas jednej z konferencji Tusk powiedział, że zależy mu na tym, aby w polskim rządzie były bardzo dobre panie minister, to z jego rozważań nie wynika, aby kobiety objęły najważniejsze resorty. W poprzednim rządzie kierownicze stanowiska zajmowało pięć kobiet. Jedna z nich – minister finansów Zyta Gilowska była także Wiceprezesem Rady Ministrów. Oprócz niej w gabinecie premiera Jarosława Kaczyńskiego znalazła się Anna Fotyga (minister spraw zagranicznych), Joanna Kluzik-Rostkowska (minister pracy i polityki społecznej), Grażyna Gęsicka (minister rozwoju regionalnego), Elżbieta Jakubiak (minister sportu i turystyki).
"Nie podniecają mnie pistoleciki"
Czy to, że w nowym rządzie kobiety nie będą rządzić strategicznymi resortami takimi jak MSWiA czy MSZ, świadczy o tym, że kobiety są marginalizowane? Julia Pitera uważa, że nie. Nie widzę nic dziwnego w tym, że to mężczyźni kierują najważniejszymi resortami, bo to oni sprawdzają się lepiej na takich stanowiskach. Już dawno zostało stwierdzone, że mózg kobiety i mężczyzny jest inaczej skonstruowany. Mężczyźni są lepsi w widzeniu przestrzennym, a kobiety są bardziej dokładne, pochylają się nad szczegółem. Rozmawiając z koleżankami widzę, że bardziej interesują je sprawy społeczne niż generalne zarządzanie sektorami strategicznymi państwa. Ja myślę podobnie – nie chciałabym kierować CBA, bo nigdy nie podniecały mnie służby i pistoleciki. Wolę analityczne działanie we współpracy z ludźmi, niż rządzenie z wysokości stołka w oderwaniu od społeczeństwa - ocenia Pitera.
To nieodpowiedzialna i nieprzemyślana wypowiedź, zestaw obiegowych seksistowskich stereotypów, które nie mają nic wspólnego z aktualną wiedzą naukową o różnicach między płciami - ocenia słowa Pitery Agnieszka Graff, autorka książki „Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym”. Można się tylko zastanawiać, dlaczego świetnie wykształcona, inteligentna kobieta mówi takie rzeczy, dlaczego jej się to opłaca? Być może w PO kobieta może się utrzymać na fali tylko pod warunkiem, że będzie pogardliwa wobec własnej płci. To jest sytuacja kobiety, która aby zrobić karierę w męskim środowisku musi opowiadać kawały o blondynkach - nie kryje oburzenia Graff.
"Naukowych dowodów" na które powołuje się Pitera nie potwierdza też praktyka innych europejskich krajów. We francuskim rządzie (PO z dużą sympatią wypowiada się o polityce Nicolasa Sarkozy'ego) 7 z 16 stanowisk ministerialnych sprawują kobiety. Nie są to jedynie "miękkie" ministerstwa. W rządzie Francois Fillona kobiety kierują m.in. resortami sprawiedliwości, spraw wewnętrznych, infrastruktury i finansów.
Polska - kraj feudalnego patriarchatu
Zdaniem Magdaleny Środy, byłej Pełnomocniczki Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn w polskich mediach pojawiają się wyłącznie pretendujące do władzy garnitury, „tak jakby Polska zniosła demokrację i ogłosiła się krajem feudalnego patriarchatu”. Tymczasem, jak zaznacza Środa w swoim felietonie w "Gazecie Wyborczej", kobiety to 53% mieszkańców Polski. „Jak podają statystyki, są lepiej wykształcone od mężczyzn, bardziej pracowite, mniej awanturnicze i znacznie mniej pijące. Cudem być musi, że w polityce statystyka nie obowiązuje i że ustanawia się ona jako sfera dominacji wyłącznie jednej płci”.
Panie nie mogą się też pochwalić liczną reprezentacją w Sejmie. Z 460 mandatów poselskich, tylko 93 przypadły kobietom (19,7%). To o 5% pań mniej niż w ubiegłej kadencji. Podobnie wygląda sytuacja z kobietami, które dostały się do Senatu. Ze stu miejsc do obsadzenia, kobietom przypadło po wyborach 9. W poprzednim Senacie kobiet było prawie dwukrotnie więcej.
Skandynawia bije nas na głowę
Zdaniem Magdaleny Środy, w krajach skandynawskich jest rzeczą niewyobrażalną, by o sprawach dotyczących wszystkich decydowała wyłącznie męska mniejszość. I rzeczywiście, okazuje się, że na tle innych państw, nie tylko z północy Europy, wypadamy słabo. Ze statystyk przedstawionych przez Unię Międzyparlamentarną, organizację parlamentarzystów dla współdziałania na rzecz pokoju, o wiele więcej kobiet zasiada w szwedzkim (47,3%), norweskim (37,9) i fińskim (42%) parlamencie. Na głowę biją nas też Rwanda (48,8%) , Kuba (36%), Południowa Afryka (32,8%), Mozambik (34,8%) a nawet niektóre kraje muzułmańskie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie (22,5) lub Irak (25,5%).
Stosunkowo niewielką liczbę kobiet, które dostały się do parlamentu, komentują feministki. Jak można przeczytać na stronie feminoteka.pl: „W kampaniach tak dobrze się zapowiadało partie deklarowały parytet na listach, kobiety na pierwszych miejscach i do tego pełniące ważne funkcje”. Problem w tym, że w żadnym dokumencie nie można określić ile kobiet czy mężczyzn może się znaleźć na liście w wyborach do parlamentu, czy innej instytucji. Według Konstytucji RP, kobieta i mężczyzna mają równe prawa w życiu rodzinnym, społecznym i gospodarczym. Jak mówi art. 33 ustawy zasadniczej obie płci mają w szczególności równe prawo do kształcenia, zatrudniania i awansów (...), a także do zajmowania stanowisk, pełnienia funkcji oraz uzyskiwania godności publicznych i odznaczeń. Julia Pitera uważa, że ilość kobiet, która dostała się do parlamentu, nie świadczy o tym, że wyborcy darzą większym zaufaniem mężczyzn. Dysproporcję między głosami oddanymi na obie płci tłumaczy tym, że kobiety nie lubią pchać się do polityki.
Panie nie są tak łase na stanowiska i funkcje jak panowie. Wiem to z własnych obserwacji – koleżanki i znajome gratulowały mi, że dostałam się do Sejmu, ale pytały też, czy naprawdę mi się chce - śmieje się Pitera. Posłanka dodaje, że jej partia zawsze stawiała na kobiety. Z naszych list dostało się do parlamentu najwięcej kobiet. W sumie jesteśmy jedną trzecią naszego klubu w Sejmie - mówi z dumą Pitera.
Mało kobiecych "jedynek"
Platforma jest rzeczywiście najbardziej "kobiecym" klubem w nowym Sejmie. Jednak wbrew temu, co mówi Pitera, posłanki stanowią mniej niż jedną czwartą klubu. Z 209 nowych posłów Platformy tylko 46 to kobiety. Platforma nie może się również pochwalić dużą liczbą pań wystawionych z numerem jeden na listach wyborczych. Z danych PKW wynika, że tylko pięć kobiet na 41 okręgów wyborczych było „jedynkami” na listach PO. Dla porównania LiD wystawił na pierwszym miejscu 6 kobiet, a PiS 9. Poza tym Platforma, w przeciwieństwie do PiS i LiD nie wystawiła kobiety do żadnego prestiżowego "pojedynku lokomotyw wyborczych". Łącznie wszystkie komitety zarejestrowały 4759 mężczyzn i tylko 1428 kobiet.
Socjologowie na różne sposoby tłumaczą tendencję częstszego stawiania krzyżyka przy kandydacie płci męskiej. Powszechną opinią wśród specjalistów jest to, że wolimy wybierać mężczyzn, ponieważ są dla nas uosobieniem skuteczności, wiarygodności i racjonalnego myślenia. Z takim poglądem nie zgadza się jednak Anna Giza-Poleszczuk, która uważa, że to sposób konstruowania list wyborczych przyczynia się do słabego wyniku kobiet. Ludzie skreślają najczęściej nazwiska „jedynek” na liście, bo głosują na partię, a nie na konkretnego kandydata. Niestety rzadko numerem na listach jeden są to kobiety. Choć partie podczas kampanii wyborczych chwalą się, że mają wiele kobiet na listach to prawda jest taka, że panie figurują na dalszych miejscach - mówi socjolog.
Giza-Poleszczuk podkreśla, że układ nazwisk na liście nie jest jedyną przyczyną małej liczby kobiet dostających się do obu izb parlamentu. Kobiety nie widzą się w polityce, ponieważ kojarzy się im się ona z miejscem prania brudów, przepychanek, bluzgania na przeciwników - akcentuje Anna Giza-Poleszczuk.
Do czego może doprowadzić marginalizowanie kobiet w polityce? Anna Giza-Poleszczuk uważa, że tak długo jak prym będą wieść mężczyźni tak długo polityka będzie brutalna. W konsekwencji nasi reprezentanci będą zamiast skupiać się nad problemami zwykłych ludzi będą zajmować się walką między sobą - ocenia socjolożka. Julia Pitera mówi, że nie powinno się na siłę zmieniać składu parlamentu i zmieniać jego proporcji „płciowych”. To czy ktoś chce próbować szczęścia w polityce zależy od indywidualnej decyzji i nie ma znaczenia czy jest to kobieta, czy mężczyzna - dodaje Pitera.
"Platforma lekceważy tematykę równouprawnienia"
Agnieszka Graff stoi w opozycji do Julii Pitery. Platforma lekceważąco traktuje tematykę równouprawnienia płci, a to nieuchronnie przełoży się na sytuację kobiet. Trzeba sobie uświadomić, że panie stanowią połowę społeczeństwa, więc ich obecność na listach wyborczych to nie jest kwestia łaski ich partyjnych kolegów. Tu chodzi o reprezentację naszych interesów w takich obszarach jak rynek pracy, system emerytalny, służba zdrowia czy prawa reprodukcyjne - mówi pisarka. Z badań wiadomo że Polacy chcą widzieć więcej kobiet w polityce i dostrzegają problem dyskryminacji. Ważne jest też to, że Polska jako członek UE i ONZ powinna prowadzić kompleksową politykę antydyskryminacyjną, bo zobowiązują nas do tego międzynarodowe umowy i unijne dyrektywy - podkreśla Graff
Co dalej z Pełnomocnikiem?
Wiele organizacji kobiecych z niepokojem patrzy na działania nowego rządu w kierunku przywrócenia urzędu Pełnomocnika do spraw Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Dwa lata temu rząd Kazimierza Marcinkiewicza zniósł urząd, i przekazał jego obowiązki Ministerstwu Pracy i Polityki Społecznej, które koordynuje działalność antydyskryminacyjną rządu. Likwidacja urzędu spotkała się z ostrą krytyką kilkudziesięciu organizacji, które wystosowały wówczas protest nie tylko do premiera Marcinkiewicza, ale także do Vladimira Spidla, komisarz UE ds. zatrudnienia, spraw społecznych i równych szans. Czy rząd PO-PSL będzie kontynuował politykę rządu Marcinkiewicza?
Elżbieta Radziszewska z PO, która w poprzedniej kadencji była wiceprzewodniczącą komisji ds. rodziny i spraw kobiet wypowiada się bardzo ostrożnie na ten temat. UE mówi o tym, że w strukturach rządu musi być komórka odpowiedzialna za równy status kobiet i mężczyzn. Przepisy nie regulują jednak tego, jak to stanowisko ma być umiejscowione i jaki ma być status tego urzędnika. Nie musi to być wcale odrębny mały urząd, czy ministerstwo. Platforma z pewnością taką komórkę w rządzie utworzy, ale jeszcze za wcześnie na mówienie o szczegółach. Dajmy trochę czasu nowemu rządowi - uspokaja posłanka.
Środowiska feministyczne zwracają uwagę, że brak odpowiedniego urzędu zajmującego się równouprawnieniem może grozić utratą unijnych dotacji a nawet karami nałożonymi na Polskę przez Komisję Europejską. Czy nowy rząd zajmie się walką o równy status? Zobaczymy, kiedy minie "trochę czasu" potrzebnego na to, by "garnitury" obsadziły poważne, "męskie" stanowiska. Byleby tylko nie okazało się, że proeuropejska i liberalna władza zaczyna swoje rządy od kompromitacji.
Agnieszka Niesłuchowska, współpraca: ck, Wirtualna Polska