Coraz gorsze stosunki Korei Płn. i Chin. Pekin ujawnił serię morderstw na terenach przygranicznych
Chińczycy, mieszkający na terenach graniczących z Koreą Północną coraz częściej drżą o swoje życie. Biedni i niedożywieni żołnierze na służbie komunistycznego dyktatora Kim Dzong Una, przekraczają graniczne rzeki i zapuszczają się na obce terytorium w poszukiwaniu jedzenia. Po napełnieniu tobołków z reguły odchodzą w pokoju, ale zdarza się, że bezlitośnie zabijają całe rodziny, zabierają żywność i grabią majątki. Przeprawa przez rzeki, które w niektórych miejscach są na tyle płytkie, że można przez nią przejść bez większych problemów, jest jeszcze łatwiejsza teraz, w zimowych miesiącach, gdy temperatura spada poniżej zera.
21.01.2015 | aktual.: 21.01.2015 17:30
Północnokoreański żołnierz przekroczył granicę przechodząc przez zamarzniętą taflę rzeki i zastrzelił czterech mieszkańców wsi Nanping. Być może nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tym incydencie z grudnia ubiegłego roku, gdyby nie to, że władze Chin wreszcie zdecydowały się przerwać milczenie i ujawnić długą tradycję "łupieżczych wypraw" Korei Północnej. Anonimowy urzędnik zdradził mediom, że w samym tylko Nanpingu, niewielkiej osadzie zamieszkałej przez 300 ludzi, w ostatnich latach zostało zamordowanych około 20 osób. Ofiarą ataków padają całe rodziny - zabici w grudniu byli blisko spokrewnieni z trzema osobami, których zabił północnokoreański cywil, rabując przy tym 500 juanów (ok. 300 zł).
Sterroryzowani mieszkańcy do tego stopnia obawiają się o własne życie, że część z nich pozostawia swoje majątki i przeprowadza w głąb kraju. Ale na podobne incydenty uskarża się nie tylko maleńki Nanping. Na początku stycznia tego roku 200-tysięcznym Helongiem wstrząsnęło poczwórne morderstwo, którego dokonał dezerter z północnokoreańskiej armii. Napastnik zginął od ran odniesionych w czasie ucieczki z miejsca zbrodni, ale władze Państwa Środka ani myślały zamiatać sprawę pod dywan. Chińczycy natychmiast złożyli oficjalną skargę do rządu w Pjongjangu, a ministerstwo spraw zagranicznych przekazało, że rodzimy "urząd do spraw bezpieczeństwa publicznego zajmie się sprawą zgodnie z obwiązującymi przepisami".
- Chiny nie zaatakują wprost ani Kim Dzong Una, ani reżimu północnokoreańskiego, ale wyraźnie sygnalizują swoje niezadowolenie. Mając wiedzę o takich zjawiskach, jak przygraniczne zabójstwa, mogą teraz celowo ujawniać takie przypadki - mówi prof. Bogdan Góralczyk, singolog i dyplomata. Potwierdzają to reakcje zarówno z Nanpingu, jak i z Helongu, z których jasno wynika, że wieloletnia cierpliwość względem tego typu zbrodni, popełnianych przez obywateli Korei Północnej, się wyczerpała.
Wymiana "uprzejmości"
Cierpliwość wyczerpała się zresztą nie tylko na tym polu. Wielu komentatorów za punkt zwrotny w relacjach Pekinu i Pjongjangu uznaje koniec 2013 roku i egzekucję Dzang Song Thaeka. Pozbywając się swojego wpływowego wuja, Kim Dzong Un usunął jednocześnie głównego negocjatora i pośrednika w sprawach współpracy ekonomicznej między Koreą Północną a Chinami. Sytuację dodatkowo skomplikowało aresztowanie w Chinach pod zarzutami korupcji i nadużycia władzy Zhou Yongkanga, który odpowiadał za kontakty z Pjongjangiem. W obu krajach zabrakło polityków, będących w stanie podejmować wiążące dwustronne decyzje.
Wyraźnie brakuje też skutecznej komunikacji. W marcu 2014 roku zaledwie siedem minut dzieliło trajektorię lotu północnokoreańskiego pocisku balistycznego i samolotu pasażerskiego linii South China Airlines z 220 osobami na pokładzie. Pjongjang w żaden sposób nie ostrzegł sąsiada o planowanym teście rakietowym, za co zapłaciła przed Radą Bezpieczeństwa ONZ, która jednomyślnie, a więc także za aprobatą Chin, potępiła próby rakietowe. Zdaniem profesora Góralczyka, Pekin za wszelką cenę chciałby unikać tego typu nieprzewidywalnych incydentów - Chiny nie chcą, by Półwysep stał się przedmiotem międzynarodowego konfliktu lub innej "zawieruchy" na wzór tej z lutego i marca 2013 roku, gdy doszło do kryzysu po trzeciej próbie atomowej. Korea Północna cały czas jest w stanie rozpętać nieoczekiwany konflikt, w tym nuklearny, co zawsze będzie źródłem zaniepokojenia Pekinu - ocenia.
Korea Północna nie zamierzała przepraszać za postraszenie sąsiada swoim rakietowym potencjałem. Poszła z ciosem i niedługo po tym wydarzeniu po raz pierwszy od lat jej propaganda zaczęła nazywać Chiny "zdrajcą i wrogiem". Określeń tych w odniesieniu do Państwa Środka po raz pierwszy użył w 1992 roku Kim Ir Sen i od tamtej pory są one wytaczane w sytuacjach, gdy relacje między państwami ulegają znacznemu pogorszeniu. Na ostateczne potwierdzenie kiepskich stosunków nie trzeba było długo czekać. W trzecią rocznicę śmierci Kim Dzong Ila, przypadającą w grudniu 2014 roku, do Pjongjangu nie zaproszono chińskiej delegacji. Wcześniej w podobny sposób komuniści z Państwa Środka zlekceważyli swoich północnokoreańskich towarzyszy i wizytę na Półwyspie Koreańskim rozpoczęli od stolicy Południa, Seulu. - Chiny nie przejmują się podziałem Półwyspu Koreańskiego. Wręcz przeciwnie, on jest dla nich korzystny, bo zgodnie ze starochińską zasadą zawsze lepiej mieć dwóch partnerów niż jednego - wykorzystywać jednego
"barbarzyńcę" przeciwko drugiemu. Różne ustroje nie odgrywają przy tym żadnej roli, bo już teraz Chiny są największym partnerem handlowym i gospodarczym dla Korei Południowej - komentuje prof. Góralczyk.
Zwrot ku Moskwie?
Wymiana kolejnych dyplomatycznych ciosów z Chinami uzmysłowiła Korei Północnej jej osamotnienie na arenie międzynarodowej. Wydaje się, że to właśnie dlatego reżim Kim Dzong Una w ostatnich miesiącach intensywnie pracuje nad poprawą stosunków z innymi państwami. Pjongjang nawiązał kontakt z Tokio w sprawie porwań japońskich obywateli i wysłał w świat sygnał, że jest gotów rozmawiać o drażliwej kwestii, której korzenie sięgają lat 70. ubiegłego wieku.
Jednak jeszcze śmielej Korea Północna zwraca się ku Rosji. W listopadzie 2014 roku Moskwę odwiedził specjalny wysłannik władz w Pjongjangu, który negocjował sposoby poprawy wymiany handlowej i stosunków politycznych. Już wówczas spodziewano się, że wizyta może być jedynie zapowiedzią rosyjskiej wyprawy samego Kim Dzong Una.
Przewidywania zdają się potwierdzać. Rosja chce ugościć północnokoreańskiego przywódcę podczas majowych obchodów rocznicy zakończenia II wojny światowej. Zdaniem południowokoreańskich mediów, Kim Dzong Un zamierza przyjąć zaproszenie i faktycznie opuścić kraj po raz pierwszy od czasu objęcia władzy w 2011 roku.
- Nie jadąc do Pekinu, a jadąc do Moskwy, Kim Dzong Un szuka sobie kolejnego patrona. Chinom to się bardzo nie podoba, bo przywódca okazał brak szacunku i nie złożył im hołdu. Jednak dopiero po wizycie w Rosji i jej przebiegu będzie można wysuwać ostateczne wnioski. Okaże się wówczas, co może zaoferować Moskwa, a trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że Chiny są nie tylko silniejszą i dynamiczniejszą gospodarką, ale także leżą bliżej Korei Północnej. Trudno sobie wyobrazić, że Rosja, która ma problemy w obrębie własnych dalekowschodnich granic, byłaby w stanie wyrównać potencjalne chińskie oferty dla Korei Północnej - ocenia prof. Góralczyk.
To wszystko nie oznacza jednak, że Pjongjang na dobre odwraca się od Pekinu (i vice versa). Paradoksalnie Chiny są skazane na pomaganie swojemu niewydolnemu sąsiadowi, jeśli chcą uniknąć załamania się reżimu, a co za tym idzie gwałtownego napływu północnokoreańskich uchodźców.
Dziurawa granica
Chińska granica w niczym nie przypomina silnie ufortyfikowanej strefy zdemilitaryzowanej, którą Północ dzieli z Koreą Południową. Nie ma tu ani największego pola minowego na świecie, ani wielkich liczebnie zgrupowań wojsk. Pekin doskonale zdaje sobie sprawę ze słabych punktów 1400-kilometrowego pasa granicznego, przebiegającego wzdłuż rzek Jalu i Tumen. W 2013 roku opracował nawet plan ochrony i uszczelnienia granicy na wypadek za załamania komunistycznego reżimu w Pjongjangu. W dokumentach, które wyciekły w kwietniu ubiegłego roku, stratedzy Państwa Środka posunęli się nawet do teoretyzowania na temat aresztowania kluczowych polityków Korei Północnej, którzy po obaleniu mogliby zaszkodzić chińskim interesom.
Zatrzymanie nieprzebranej fali uchodźców mogłoby się okazać niemożliwe, bo analitycy z Korei Południowej podkreślają, że nawet w okresie pokoju ciężko jest opanować nielegalne wtargnięcia pojedynczych żołnierzy. Profesor Kang Dong Wan z Uniwersytetu w Busam w rozmowie z magazynem "The Diplomat" podkreślał, że podstawą utrzymania strażników granicznych zawsze były łapówki. Zdaniem eksperta Kim Dzong Un znacznie ukrócił ten proceder i właśnie dlatego żołnierze coraz częściej decydują się zagraniczne "wypady", na których kradną, a nawet zabijają. Narastająca wzajemna animozja z całą pewnością nie zahamuje tych "wycieczek". Może za to sprawić, że żołnierze, podsycani antychińską propagandą, będą jeszcze brutalniejsi wobec swoich sąsiadów.
Most (deklarowanej) przyjaźni
Na wspominaną politykę Kim Dzong Una, wymierzoną w ukrócenie korupcji, nakładają się oczywiście ciężkie warunki ekonomiczne. W czerwcu ubiegłego roku departament rolnictwa Stanów Zjednoczonych opublikował raport, z którego wynika, że 70 proc. mieszkańców Korei Północnej z trudem zdobywa zapasy żywności.
Chociaż czasy, w których populacja była dziesiątkowana przez głód minęły, to szacuje się, że około 2 mln ludzi wciąż cierpi na chroniczne niedożywienie. Według amerykańskich szacunków w całej Azji tylko Afganistan jest krajem o mniej pewnej przyszłości żywnościowej. Co więcej, północnokoreańska armia również nie jest całkowicie wolna od tych problemów. W skrajnie zmilitaryzowanej Korei Północnej nie wszystkie oddziały wojskowe cieszą się jednakowym autorytetem i niektóre są po prostu gorzej zaopatrywane.
Wkrótce gorzej zaopatrzeni mogą być wszyscy Koreańczycy z Północny, a przynajmniej ci uprzywilejowani, którzy korzystali z dóbr importowanych z Chin. Dandong, największe miasto po chińskiej stronie granicy, do tej pory było najbardziej znaczącym punktem wymiany handlowej pomiędzy narodami.
Oba brzegi dzieli w tym miejscu rzeka Jalu, a spina stalowy Most Chińsko-Koreańskiej Przyjaźni z czasów II wojny światowej. W ubiegłym roku świat miał ujrzeć dowód na to, że deklarowana w nazwie przyjaźń między narodami jest wciąż żywa. Nieopodal miało dojść do otwarcia nowoczesnego mostu wiszącego o długości trzech kilometrów. Z niewyjaśnionych powodów październikowy termin oddania inwestycji został przesunięty na czas nieokreślony. Most połączył już oba brzegi, ale na zdjęciach satelitarnych można zauważyć, że po stronie północnokoreańskiej asfaltowa droga nagle urywa się w środku zielonego pola.
Zobacz także - Uciekinierka opowiada o reżimie w Korei Północnej: