"Żywe tarcze" - gdy cywile stają się skuteczną bronią odpierania ataku
- Zmusili nas, żebyśmy maszerowali z przodu i po bokach pojazdów wojskowych. (...) Były wśród nas dzieci - wyznał organizacji Human Rights Watch jeden z Syryjczyków, użytych przez żołnierzy jako "żywe tarcze". Z kolei w Iraku działała grupa międzynarodowych ochotników, których obecność w strategicznych miejscach miała zapobiec bombardowaniu. Ale nie tylko na Bliskim Wschodzie cywili wykorzystuje się w ten sposób. Jak opisuje reporterka Aneta Wawrzyńczak, także trwający konflikt na Ukrainie "potwierdza gorzką prawdę: na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone".
26 grudnia 2002 roku Kenneth O'Keefe zamieszcza w internecie i na łamach tygodnika "The Observer" apel. Na pierwszy rzut oka - bardzo typowy: "Czy Twoim zdaniem świat zmierza w przerażająco złym kierunku? Czy jesteś w stanie poświęcić swoje życie dla szlachetnej sprawy? ", pyta. Na drugi i kolejne już nie, bo ten były marines i weteran wojny w Zatoce Perskiej nie zachęca do pisania petycji do prezydenta czy zbiórki pieniędzy lub darów na cele charytatywne, tylko proponuje: zbierzmy grupę 40-50 wolontariuszy i jedźmy do Iraku, zajmijmy pozycje w strategicznych punktach. Bądźmy "żywymi tarczami".
Zbrojna interwencja zachodniej koalicji wisi wtedy na włosku, a organizacja Universal Kinship Society, w której działa O'Keefe ma nadzieję, że obecność ochotników z całego świata uchroni kraj przed rozlewem krwi. "Nasza strategia jest ambitna i potencjalnie niebezpieczna, ale naszym zdaniem słuszna i potrzebna", przekonuje były marines.
Miesiąc później, 25 stycznia 2003 roku, z Londynu wyrusza konwój. Do pięćdziesięciu ochotników po drodze (przez Europę i Turcję) dołączają kolejni wolontariusze. Do Iraku dociera łącznie maleńki oddział 75 szaleńców - tak właśnie traktuje ich amerykańska administracja i większość zachodnich mediów. Każdy z nich w paszporcie obok pieczątki wizowej ma adnotację: "ludzka tarcza".
Dlaczego to robią? - Ktoś musi ocalić ludzkość przed nią samą - wyjaśnia w rozmowie z BBC jeden z ochotników, Ube Evans, tuż przed odjazdem. Póki co chcą ocalić Irak przed wojną. Misji tej podejmują się m.in. 19-letni pracownik fabryki, 60-letni były dyplomata, emerytowana nauczycielka. Ta ostatnia dopiero po powrocie dowie się, że jej misja może ją drogo kosztować, bo w skrzynce na listy już będzie czekało pismo od amerykańskiej "skarbówki" - za złamanie zakazu podróżowania do Iraku będzie jej grozić do 12 lat więzienia i do miliona dolarów grzywny.
Ale póki co wolontariusze zajmują strategiczne pozycje: koczują przed elektrowniami, rafineriami, silosami z żywnością, stacjami oczyszczania wody. Część z nich rezygnuje - nie chce brać udziału w rozgrywce, w której pierwsze i ostatnie słowo należy do Saddama Husajna. To właśnie dyktator rozstawia ich jak pionki na szachownicy Bagdadu. Daje im ultimatum: bierzcie się do roboty albo wyjedźcie. Niektórzy pakują więc manatki, zostaje garstka, ale z każdym tygodniem dołączają do niej kolejni ochotnicy. Już wkrótce, gdy rozpocznie się "misja stabilizacyjna", będzie ich prawie pół tysiąca. A gdy się zakończy, okaże się, że żadna z zajmowanych przez "szaleńców" pozycji nie została zbombardowana - mimo ostrzeżeń Białego Domu.
Można? Można - tak przynajmniej przekonują organizatorzy misji. Problem w tym, że lekcję z ich bohaterstwa wyciągną przede wszystkim ci, których zamiary bynajmniej nie są szlachetne.
"Cywilny" arsenał
Historia ludzkości to historia wojen. Władcy, politycy i dowódcy armii zawsze byli gotowi złożyć życie w imię "wyższej idei" - nie zawsze własne. W XX wieku granice frontów coraz szybciej się zacierały, a ołtarz wojny, wcześniej spływający krwią cywilów, został w niej utopiony. Choć stosowane wcześniej (m.in. w czasie II wojny światowej, wojny w Korei, Wietnamie i Bośni), dopiero w XXI wieku "żywe tarcze" weszły do regularnego użycia jako jedna ze skuteczniejszych broni odpieraniu ataków przeciwnika.
Jest to wynik przede wszystkim upowszechnienia asymetrycznej wojny, której istotą jest brak równowagi między siłami, sposobem myślenia i działania stron konfliktu. Cywilów do swoich arsenałów włączyli m.in. talibowie, palestyńscy bojownicy w czasie drugiej intifady i walk w Gazie, ekstremiści z Hezbollahu. W niektórych przypadkach - jak podczas wojny w Libii w 2011 roku - do ochraniania strategicznych obiektów własnymi ciałami zgłaszali się na ochotnika lojaliści Muammara Kadafiego. Najświeższe informacje o użyciu "żywych tarcz" pochodzą z Syrii, gdzie sięgają po nie i ekstremiści, i armia rządowa. Abdullah z Kafr Nabl opowiadał w rozmowie z Human Rights Watch, jak wojskowi zmusili go i ponad 20 innych osób, by kroczyli na czele konwoju w czasie polowania na działaczy opozycyjnych. - Były wśród nas również dzieci, w wieku od 10 do 15 lat. Zmusili nas, żebyśmy maszerowali z przodu i po bokach pojazdów wojskowych w drodze do domów, w których szukali działaczy opozycji. (…) Przez cały czas nas obrażali. Później
kazali nam odprowadzić się do bazy i uwolnili nas, z wyjątkiem aresztowanych aktywistów - mówił. Z kolei Raed Fares, działacz opozycji, wyjaśnił: - Biorą każdego, kto otworzy drzwi, gdy pukają. Nie ważne, czy jest to mężczyzna, kobieta czy dziecko. Inną taktykę przyjęli rebelianci - nastoletnim chłopcom robią szybkie pranie mózgu. Dzięki temu nie muszą ich zmuszać, by służyli jako "żywe tarcze", bo indoktrynowane dzieciaki same rwą się do walki.
Nie trzeba jednak sięgać aż na Bliski Wschód, by zrozumieć, że wykorzystanie cywilów w ten bezwzględny i okrutny sposób to znamię naszych czasów. Na początku marca w specjalnym orędziu Władimir Putin ostrzegał: "Niech któryś z żołnierzy ukraińskich spróbuje strzelać do swoich, żołnierze rosyjscy będą stali za ludźmi, nie z przodu, a z tyłu". Była to jawna zapowiedź wykorzystania "żywych tarcz". Nie trzeba było długo czekać, by słowo ciałem się stało - szturmując kolejne bazy wojskowe na Krymie, oddziały samoobrony "wsławiły się" użyciem miejscowych kobiet i dzieci. Teraz widmo użycia "żywych tarcz" wisi nad pogrążoną w chaosie Ukrainą.
Wszystkie chwyty dozwolone
25 kwietnia prorosyjscy separatyści porwali grupę obserwatorów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Z informacji, które przekazały mediom ukraińskie służby bezpieczeństwa wynika, że "terroryści, którzy rozumieją, że nie unikną kary, planują wykorzystać zakładników jako żywe tarcze, czym w rzeczywistości terroryzują wspólnotę międzynarodową i wszystkie kraje członkowskie OBWE" (czytaj więcej)
. Z ujawnionych rozmów telefonicznych wynika, że akcją uprowadzenia obserwatorów kierowali rosyjscy oficerowie, m.in. pułkownik GRU Igor Girkin i podpułkownik Igor Bezler.
Jeśli doniesienia te są prawdziwe, mamy do czynienia z niebezpiecznym precedensem na sąsiednim podwórku. Do tej pory bowiem po tę groźną (i desperacką) broń sięgali głównie ekstremiści i arabscy dyktatorzy. Słowa Putina i działania jego ludzi dowodzą, że w grze o wielką stawkę nie liczą się żadne konwencje, regulacje międzynarodowe ani prawa człowieka.
Są też potwierdzeniem gorzkiej prawdy: na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.