Abstynent na czele ostro pijącego towarzystwa
Korpus oficerski z reguły uchodzi za środowisko, gdzie alkohol leje się bez ograniczeń, a bez trunków nie ma żadnej zabawy. Podobnie było w czasach Polski Ludowej, zdarzył się jednak jeden poważny wyjątek. Na czele tego ostro pijącego towarzystwa stał całkowity abstynent, Wojciech Jaruzelski (minister obrony narodowej od 1968 r.), będący zajadłym wrogiem alkoholu w każdej postaci.
"(...) Nigdy nie pił - wspominał pułkownik Artur Gotówko, szef ochrony generała. - Czasami, nadzwyczaj rzadko, kieliszek wina. Pozostali nie krępowali się. Starali się jednak trzymać fason. Nadmiar jedzenia i napitku przeważnie nikomu nie szkodzi. Tylko Sawczuk (generał Włodzimierz Sawczuk - przyp. red.) zachowywał się jak facet spod budki z piwem. Przepraszam za wyrażenie, ale wielokrotnie widziałem, jak (odwożony do domu) siedząc za kierowcą, puścił na niego pawia. Mnie też przy okazji ochlapał. W takim wypadku (...) brałem szefa Głównego Zarządu Politycznego na krótki spacer po lesie, doradzając mu głębokie oddychanie. Później Sawczuk bardzo się sumitował przed Jaruzelskim, przepraszał ministra".
Włodzimierz Sawczuk w ogóle lubił prymitywne rozrywki. Na imprezach organizowanych dla wyższej kadry oficerskiej pojawiał się wyłącznie po to, aby "najeść się, napić i pierdolić". Wszystkich "stojących niżej uważał za śmieci", słynął przy tym "z ordynarnych, brutalnych wystąpień". Rakowski uważał go za "prostaka i w dodatku chama", który "rozmawiał z generałami tak jak przedwojenny kapral z szeregowcami".
Wyżsi oficerowie doskonale zarabiali, stać ich było na mocne trunki, co sprawiało, że często popadali w alkoholizm. Sawczuk nie stanowił tu wyjątku. Znakomita większość kadry potrafiła się jednak odpowiednio zachowywać pod wpływem procentów, chociaż wódka była obecna na każdej imprezie towarzyskiej.