PolskaZwiązkowcy mają prawo być oburzeni, rząd zignorował obywateli

Związkowcy mają prawo być oburzeni, rząd zignorował obywateli

Protesty w Warszawie to nie gra polityczna, ale efekt rzeczywistego oburzenia części społeczeństwa ignorowanego przez władzę. - Można bez problemu znaleźć takie przypadki, że pojedynczy lobbysta w Polsce ma większy wpływ na procesy decyzyjne, niż największe organizacje obywatelskie w postaci związków zawodowych - mówi w rozmowie z WP.PL dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Wyjaśnia też, dlaczego opiniotwórcze elity nie są w stanie zrozumieć związkowców.

Związkowcy mają prawo być oburzeni, rząd zignorował obywateli
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Marcin Bartnicki

Zobacz postulaty protestujących związkowców

Według sondażu przeprowadzonego przez Millward Brown na zlecenie TVN, 59 proc. Polaków popiera protesty związków zawodowych, przeciwnicy protestujących stanowią 31 proc. społeczeństwa. Mimo że realizacja postulatów związkowców, przy obecnym układzie w parlamencie jest niemożliwa, ponad 100 tys. osób (według szacunków organizatorów), poświęca swój wolny czas, aby pokazać rządzącym, co o nich sądzi. Wyzwolenie takiej energii protestujących ma swoje racjonalne podstawy, które muszą być szczególnie motywujące w tak niesprzyjających okolicznościach.

Dr Rafał Chwedoruk przekonuje, że związkowcy mają prawo być oburzeni na rząd, ponieważ są zwykłymi pracownikami, więc w odczuwają, podobnie jak większość obywateli, spadek poziomu życia i postępującą niepewność, co do przyszłości zatrudnienia. - Dodajmy do tego, że w Polsce stan przestrzegania prawa pracy jest dramatyczny. Ów nieszczęśnik, którego pracodawca próbował zabić (czytaj więcej), jest swoistym propagandowym prezentem dla związkowców i dramatycznym tłem ich postulatów - mówi dr Rafał Chwedoruk.

Drugi ważny powód antyrządowych wystąpień, to poczucie ignorowania przez władzę opinii większości społeczeństwa i brak poczucia uczestnictwa w podejmowaniu decyzji. - Główne postulaty dotyczące wieku emerytalnego to kwestie o bardzo zasadniczym charakterze, tymczasem zostały one przeprowadzone przez parlament w bardzo mechaniczny sposób, jakby była to standardowa ustawa. Dialogu społecznego praktycznie w tej materii nie było, a jest to reforma, którą w każdym demokratycznym kraju powinno przeprowadzać się całymi latami, szukając kompromisu i różnych form łagodzenia skutków - wyjaśnia dr Chwedoruk.

Ekspertom komentującym demonstracje związkowców często umyka fakt, że pierwszym postulatem na liście NSZZ "Solidarność" jest "zmiana prawa o referendach ogólnokrajowych, aby po zebraniu 500 tys. podpisów referendum było obligatoryjne". "Solidarność" przypomina decyzję sejmu, który odrzucił wniosek o referendum emerytalne mimo, że podpisało się pod nim 2,5 mln osób. Związkowcy zadbali o szerokie spektrum postulatów, pod którymi mogłaby podpisać się również część wyborców Platformy czy Ruchu Palikota, jednak, zarówno w publicznych wystąpieniach, jak i na transparentach, można usłyszeć i zobaczyć głównie hasła antyrządowe i odnoszące się do praw pracowników. Przy nieprzychylności części mediów i niejasnym przekazie samych związkowców, trudno poszerzyć grono popierających protesty, nawet przy zdominowaniu na kilka dni głównych wydań telewizyjnych serwisów informacyjnych, pierwszych stron gazet i czołówek na portalach internetowych.

Opiniotwórcze elity, w tym większość dziennikarzy, podobnie jak znaczna część elektoratu Platformy, nie są w stanie zrozumieć związkowców, ponieważ żyją w zupełnie innej przestrzeni społecznej. - Trzon wyborców PO, od których głosowania zależy istnienie tej partii, to nie są mieszkańcy Elbląga, Dębicy, Mielca i Rybnika, gdzie ostatnio odbywały się elekcje, to są wyborcy z warszawskiego Ursynowa, Woli Justowskiej w Krakowie, a więc tacy ludzie, którzy sami nie są związkowcami, ani nawet nie pełnią takich ról społecznych, żeby rozważać zapisanie się do związków zawodowych. Są najbardziej podatni na przekaz medialny, niechętny związkom zawodowym i dla nich związki są, albo bytem kompletnie nieznanym, albo wręcz negatywnym punktem odniesienia, na skutek tego, co słyszą w mediach - wyjaśnia dr Chwedoruk.

W konsekwencji, nieprzychylny dla związkowców przekaz medialny, spotyka się ze zrozumieniem wyborców PO. - Pamiętajmy, że członkowie związków zawodowych to swoiści herosi czasów współczesnych. Nie jest prosto być aktywnym w przestrzeni publicznej, czy to na to na szerszym forum, czy nawet na poziomie zakładu pracy, w sytuacji, w której egzystuje się w stanie permanentnej nagonki ze strony elit opiniotwórczych, w tym głównego nurtu mediów. Od 1989 roku mamy w Polsce do czynienia z jednym wielkim koncertem oskarżeń, czasami zakrawających na absurd wobec związków zawodowych, przy których nagonka Margaret Thatcher jawi się jako krótkotrwała i łagodna. Nie do pomyślenia jest, aby związkowiec za swoją codzienną pracę otrzymał nagrodę od jakiegoś opiniotwórczego medium. A biznesmen? Nie ma problemu - twierdzi politolog. Dodaje, że w przeszłości w pewnym stopniu przyczynili się do tego sami związkowcy, m.in. firmując niepopularne reformy AWS.

Taki stan rzeczy ułatwia zadanie rządzącym. Platforma próbuje dyskredytować protesty, wskazując, że służą realizacji interesów politycznych liderów związków lub zwyczajnie ignorować protestujących, co już obserwujemy. Można przypuszczać, że 31 proc. Polaków sprzeciwiających się protestom związkowców, to w dużej części wyborcy PO. Jest też spore grono niezdecydowanych, których partia rządząca może przekonać do swoich racji. Dlatego partia Tuska może pozwolić sobie w stosunku do związków na wiele. - Platforma chciałaby uczynić ze związków zawodowych kolejny element swojej ofensywy politycznej, kolejną grupę, którą można stygmatyzować, tak jak było kiedyś pedofilami i perspektywą chemicznej kastracji, handlarzami dopalaczami i kibicami sportowymi - twierdzi dr Chwedoruk.

- Dramat Polski polega na tym, że związki zawodowe są w zasadzie jedynym poważnym ogólnokrajowym bytem społeczeństwa obywatelskiego. Wszystkie inne podmioty, nazywane w Polsce obywatelskimi, są albo fikcją finansowaną, bądź przez państwo, bądź przez prywatny biznes, albo są niewielkimi lokalnymi organizacjami, których znaczenie ogranicza się do poziomu miasta, gminy, czy powiatu - przekonuje politolog.

Dzięki realizacji postulatu o referendach, społeczeństwo zyskałoby poczucie wpływu na politykę. - Ustroje państw, w których żyjemy, powstawały w innej epoce, a w innej teraz funkcjonują. Przez to wszyscy mamy brak poczucia wpływu na bieg spraw publicznych, a związki zawodowe są tego klinicznym przykładem. Można bez problemu znaleźć takie przypadki, że pojedynczy lobbysta w Polsce ma większy wpływ na procesy decyzyjne, niż największe organizacje obywatelskie w postaci związków zawodowych - mówi dr Rafał Chwedoruk.

Przy takim podejściu władz, trudno spodziewać się realizacji jakiegokolwiek postulatu protestujących. Nie pomaga w tym również sposób organizacji samych manifestacji i postawa związkowych liderów (przeczytaj więcej o błędach w planowaniu manifestacji). Nawet jeśli związki mają poważne powody aby protestować, premier bez problemu może udawać, że protestów nie ma. Jego elektoratu i tak to nie interesuje.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (399)