Zostawił w jej brzuchu tampon i nici - usunięto je po 8 latach
33-letnia matka dwojga dzieci, dziś mieszkanka Wrocławia, otarła się o śmierć. Po cesarskim cięciu lekarz zostawił w ciele kobiety tampon chirurgiczny i kawałki nici. Wycięto go po ośmiu latach.
28.09.2010 | aktual.: 08.06.2018 14:32
Pani Marta ma 33 lata. Jest mamą dwojga dzieci. W lipcu omal nie przypłaciła życiem lekarskiego błędu. Osiem lat temu przez cesarskie cięcie urodziła pierwsze dziecko w prywatnym Centrum Zdrowia Kobiet "Femina" w Lubinie. Chciała rodzić w komfortowych warunkach. Nie spodziewała się, że dojdzie do bolesnych komplikacji.
- Już pierwszego dnia po porodzie czułam się fatalnie. Bardzo bolał mnie brzuch. Miałam go napompowany jak balon. Nie mogłam karmić dziecka - wspomina pani Marta. - Po sześciu dniach wyszłam ze szpitala.
Ból nie ustąpił przez sześć lat. Najpierw leczono panią Martę pod kątem dolegliwości żołądkowych, potem stwierdzono, że ma mięśniaki. W 2008 roku urodziła drugie dziecko.
- Też w "Feminie", również przez cesarskie cięcie. Operował mnie ten sam lekarz - wspomina pani Marta. - Wtedy potwierdzono, że duże wybrzuszenie to mięśniak.
Ból był coraz silniejszy. Kobieta musiała brać coraz mocniejsze leki przeciwbólowe. Minęły kolejne dwa lata, aż 25 lipca 2010 roku pani Marta znalazła się w lubińskim szpitalu powiatowym przy ul. Bema z bardzo silnym bólem.
- Mój stan określano jako krytyczny. Wykonano mi tomografię, po której szybko trafiłam na stół operacyjny - mówi kobieta. - Wycięto mi 11-centymetrowy guz i 30 cm jelita. W guzie był tampon chirurgiczny i kawałki nici. Byłam w szoku. Słyszałam o takich historiach w telewizji, ale nigdy bym nie uwierzyła, że coś takiego może mnie spotkać.
Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Lubinie. - We wrześniu wszczęliśmy śledztwo w sprawie o narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - mówi Barbara Izbiańska, prokurator rejonowy w Lubinie. To przestępstwo, które jest zagrożone karą pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat.
- Musimy zbadać dokumentację medyczną, przesłuchać poszkodowaną, lekarzy, pielęgniarki - dodaje prokurator Izbiańska. - Na razie trudno powiedzieć, czy będzie potrzebna opinia biegłych.
Mimo licznych próśb, prezes "Feminy" Wiesława Mańko nie zechciała się z nami skontaktować. Jej sekretarka zapewniała, że przekazała szefowej nasz numer telefonu. Gdy odwiedziliśmy "Feminę", poinformowała, że prezes jest poza placówką.
Rozmawialiśmy natomiast z lekarzem, który operował panią Martę. Potwierdził, że coś takiego się zdarzyło. Zaznaczył jednak, że nie ma pewności, kiedy doszło do pozostawienia tamponu w ciele pacjentki. Dlatego sprawa wymaga wyjaśnienia. - Ubolewam nad tym faktem. To nie powinno się zdarzyć - mówi doktor. - Zarówno ja, jak i klinika oferujemy pomoc. Jesteśmy z panią Martą w kontakcie.
Kobieta potwierdza, że lekarz ją przeprosił, właściciel "Feminy" odwiedził w szpitalu. Zapowiada, że zaskarży prywatny szpital. Będzie żądała odszkodowania. - Z powodu złego stanu zdrowia musiałam zrezygnować z pracy. Teraz przez pół roku nie wolno mi nic dźwignąć, bo grozi mi przepuklina - wylicza pani Marta. - Nie wiem, kiedy będę mogła podjąć pracę.
O błędach lekarskich wiele się mówi. Jednak wygrać sprawę wcale nie jest łatwo, a pójście do sądu bywa wręcz ryzykowne. - Teraz jest takie prawo, że jeśli sąd oddali pozew, obarcza poszkodowanego kosztami procesu - mówi Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere". - Często opinie biegłych są korzystne dla lekarzy. Poszkodowany więc przegrywa. Jest chory i zamiast odszkodowania ma do spłacenia dług. Trzeba walczyć o zmianę prawa. O odstąpienie od zasady obciążania poszkodowanych kosztami sądowymi.
Ile procesów
W latach 2001-2009 spadła liczba spraw sądowych o odszkodowanie ze strony służby zdrowia. W 2002 r. wpłynęło do sądów okręgowych 1107 pozwów, oddalono 176. W 2009 r. do tej samej instancji wpłynęły 524 sprawy, a oddalono ich 179.
Według ekspertów ludzi odstrasza przede wszystkim ryzyko płacenia kosztów sądowych w razie przegranej. Rocznie w Polsce procesy wygrywa zaledwie 100-200 osób. To bardzo mało.