Żona ratownika, który przeżył katastrofę w KWK Pniówek: to największy bohater, jakiego znam
- Lekarze dawali Dawidowi drobne szanse przeżycia. Tak naprawdę to kazali mi przyjechać, by się z nim pożegnać. Ale ja nie pojechałam się z nim żegnać, ale pokazać mu, że będę o niego walczyć - mówi Marta Barcik. Jest żoną ratownika górniczego z kopalni Pniówek, który zjechał na dół ratować kolegów.
Do katastrofy w KWK Pniówek w Pawłowicach doszło w środę 20 kwietnia. Kwadrans po północy wybuchł metan. Życie straciło dziewięciu górników i ratowników górniczych. Siedmiu osób wciąż nie udało się odnaleźć. Ratownik Dawid Barcik był w pierwszym zespole, który szedł z pomocą poszkodowanym. Gdy byli na dole, doszło do kolejnej eksplozji. Barcik stracił lewą nogę na wysokości uda. Teraz wraca do zdrowia.
"Na ten moment możemy liczyć na pomoc rodziny oraz najbliższych przyjaciół. Jednak w niedalekiej przyszłości wspólnie z żoną marzymy o bezpiecznym domu, w którym będę mógł swobodnie się poruszać, a moja córka będzie mogła dorastać bez obaw o przyszłość. Moim celem teraz jest jak najszybciej stanąć na nogi i stać się samodzielny – chciałbym odwdzięczyć się moim bliskim i być dla nich wsparciem" - pisze Dawid Barcik pod zbiórką funduszy na rehabilitację i usunięcie barier architektonicznych w domu.
O katastrofie, walce o zdrowie męża i życiu po wypadku rozmawiamy z żoną Dawida Barcika, Martą. Pieniądze na pomoc ratownikowi górniczemu można wpłacać za pośrednictwem Fundacji Mam Moc tutaj.
Paweł Figurski: 20 kwietnia pani mąż wyszedł do pracy na nocną zmianę. Pożegnała go pani, gdy wychodził z domu?
Marta Barcik: - Tak, jak zwykle. Przyznam jednak, że cały dzień miałam złe przeczucia, że coś się wydarzy. Oczywiście, nie sądziłam, że dojdzie do wybuchu, ale ten dzień był specyficzny, jakby coś wisiało w powietrzu.
Powiedziała to pani mężowi, żegnając go?
- Nie. Powiedziałam to tylko mamie, gdy jechałyśmy samochodem. To była taka kobieca intuicja, że coś złego może się stać.
Kiedy dowiedziała się pani o wypadku?
- Dopiero rano. W naszym domu jest problem z zasięgiem. Położyłam się spać i żadne wiadomości do mnie nie docierały. O tym, że cokolwiek dzieje się w Pniówku, dowiedziałam się około 7-8 rano, gdy położyłam telefon na parapet, a aparat złapał zasięg. Zaczęły przychodzić wiadomości od rodziny. Zobaczyłam, że jest bardzo dużo prób połączenia, też z nieznanych numerów. Zaczęłam się denerwować.
W końcu odebrałam telefon od rodziny z pytaniem, czy Dawid jest w domu. Powiedziałam, że zaraz powinien być, bo właśnie wtedy miał kończyć pracę. Spytali, czy wiem, co się stało. A ja nic nie wiedziałam. Kazali włączyć telewizor, a tam na każdym kanale o wypadku w kopalni.
Zaczęłam płakać, próbowałam dodzwonić się do męża, ale nie odbierał. Nie wiedziałam, czy ktoś z kopalni próbował się ze mną skontaktować, bo tych prób połączenia było mnóstwo, nie wiedziałam, od kogo. W końcu dodzwoniłam się do kogoś w kopalni. Usłyszałam tylko, że mam szukać męża w Siemianowicach w Centrum Leczenia Oparzeń.
Widziała pani, co się stało mężowi?
- Nie chcę podawać szczegółów. Mąż po przyjściu do pracy od razu został skierowany do akcji ratunkowej - miał ratować górników poszkodowanych w wybuchu. Zjechał i był przy drugim wybuchu. Niestety już nie wyjechał w całości. Był jednym z sześciu górników, którzy trafili na OIOM w Siemianowicach w najcięższym stanie. Jako jedyny przeżył.
Więcej o tym wypadku i o tym, co działo się w kopalni, nie powiem. To ogromne przeżycie.
Po wypadku pojechała pani do Siemianowic.
- I miałam tego pecha, że na miejscu był premier Mateusz Morawiecki. Nie wpuszczono mnie do środka, dopiero wieczorem mogłam wejść na OIOM i zobaczyć pierwszy raz mojego męża.
Tam nie było zresztą z kim porozmawiać. Mnóstwo lekarzy ściągnięto z całego kraju, by ratować ludzkie życia. Byli skupieni na tej walce. Bardzo mi przykro, gdy myślę o rodzinach górników, którzy nie przeżyli. Spędzałam z nimi wiele godzin. Mogę powiedzieć, że wiem, co czują, choć też nie do końca, bo mojemu mężowi udało się przeżyć i jestem po tej lepszej stronie.
W Polsce zabraknie węgla? "Jest większy problem"
Dawid zawsze był bardzo silnym człowiekiem. Lekarze nie dawali chłopakom zbyt dużych szans na przeżycie. Dawidowi dawali drobne szanse, bo oparzenia wewnętrzne miał na najniższym poziomie wśród pozostałych górników na oddziale. Tak naprawdę, to kazali mi przyjechać, by się z nim pożegnać. Ale ja nie pojechałam się z nim żegnać, ale pokazać mu, że będę o niego walczyć. Ma pan żonę?
Narzeczoną.
- Proszę uwierzyć, też nie pojechałby się pan z nią żegnać. Jedzie się z wiarą, że najbliższej osobie się uda. Ja jechałam wiedząc, będąc wręcz pewną, że jeśli komuś się uda przeżyć, to akurat mojemu mężowi. Bo to największy bohater, jakiego znam. Każdy, kto decyduje się na bycie ratownikiem, jest bohaterem. Czy wybuchł metan, czy doszło do tąpnięcia, czy kogoś poparzyło, oni idą nieść pomoc, poświęcają się dla drugiego człowieka. Zjeżdżają pod ziemię, w niebezpieczne warunki, gdzie działają siły natury, których nie da się przewidzieć. Nie da się też przewidzieć, czy mąż wychodząc na szychtę, przeżyje. Ja to bardzo odczuwałam.
Co teraz przed wami? Możecie liczyć na pomoc kopalni?
- Dawida kocham nad życie, to największy bohater, jakiego znam. Gdyby los chciał mi go zabrać, czułabym ogromną rozpacz, ale teraz jestem szczęśliwa, że go mam, że Bóg mi go zostawił i dał drugą szansę na drugie życie z nim.
Jeśli chodzi o pomoc, to chcę podkreślić, że kopalnia pomagała nam od początku i nadal to robi. Jestem za to bardzo wdzięczna. Zbieramy teraz pieniądze na rehabilitację, by postawić męża na nogi. Po samym protezowaniu przyjdzie mu nauczyć się chodzić od nowa. Musimy przystosować dom, a to wszystko kosztuje. Jesteśmy w Fundacji Mam Moc, celem zbiórki jest 160 tys. złotych. Tyle pozwoli Dawidowi funkcjonować jak normalnemu mężczyźnie. On w lutym skończył dopiero 30 lat, jesteśmy krótko po ślubie i mamy małą córkę, za którą trzeba nadążyć biegać.
Rozmawiał Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: