Znów gorąco w Donbasie. Zwiastun nowej ofensywy czy kolejny fałszywy alarm?
• Konflikt w Donbasie znów się zaostrza
• Obie strony spodziewają się nadejścia dużej ofensywy
• Ukraińcy wskazują na podejrzane ruchy rosyjskich wojsk
• Rosja oskarża Ukrainę o próbę przeprowadzenia zamachów terrorystycznych
- Spodziewamy się, że może to się stać w każdej chwili - powiedział w poniedziałek Andrij Łysenko, rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy, ostrzegając przed nadciągającą ofensywą w Donbasie ze strony Rosji. Do takich ostrzeżeń można było się już przyzwyczaić - podobnie jak do ciągłego trwania toczącego się już od ponad dwóch lat, tkwiącego w impasie, lecz wciąż zabójczego konfliktu.
- O tym się mówi kilka razy w ciągu roku. Przeważnie takie plotki pojawiają się w okolicach rocznic, a wkrótce mamy 25. rocznicę niepodległości Ukrainy. Trochę wszyscy "poprzeżywają", albo i nie, i zapomną o ataku do następnej rocznicy - mówi Paweł Pieniążek, polski dziennikarz i korespondent wojenny, który właśnie wrócił ze wschodniej Ukrainy.
Jednak - jak argumentują niektórzy obserwatorzy - takich ostrzeżeń nie należy lekceważyć. Tym bardziej, że nie brakuje sygnałów mogących świadczyć, że to nie kolejny fałszywy alarm. Lipiec był najkrwawszym miesiącem konfliktu od prawie roku. Początek sierpnia sugeruje, że może być jeszcze gorzej. Każdy dzień przynosi nowe ofiary, a swój niepokój w związku z postępującą eskalacją wyraziły zarówno Rosja, państwa zachodnie, jak i instytucje międzynarodowe. - Eskalacja walk na wschodzie Ukrainy jest bardzo martwiąca. Ludność cywilna znów musi uciekać ze swoich domów do zaimprowizowanych schronów, często w środku nocy - powiedział Zeid Raad al-Husejn, Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka.
- Faktycznie, walki są ostatnio trochę ostrzejsze, ale wydaje się, że na nową ofensywę nie ma sił po obu stronach - mówi Pieniążek.
A jednak z frontowych relacji wynika, że o nadchodzącej ofensywie słychać z relacji ze wszystkich stron. Ukraińcy wskazują na tajemnicze przerzuty rosyjskich wojsk na Krymie, przez co zablokowana została przeprawa przez oddzielającą Krym od Rosji Cieśninę Kerczeńską. Mówią też o zbliżających się rosyjskich manewrach wojskowych "Kaukaz 2016" tuż przy ukraińskiej granicy i o tym, że Rosja dwukrotnie już dopuszczała się inwazji podczas Igrzysk Olimpijskich. W przypadku wojny z Gruzją, inwazja miała miejsce podczas ćwiczeń "Kaukaz 2008".
Z kolei dla Rosjan i wspieranych przez nią separatystów zwiastunem burzy jest nieudany zamach bombowy na przywódcę tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej Igora Płotnickiego. Co więcej, w środę rosyjska FSB doniosła, że udaremniła planowane przez ukraińskie służby "zamachy terrorystyczne" na Krymie. Ukraińcy mieli w trakcie operacji zabić rosyjskiego żołnierza i jednego z oficerów FSB. Niezależnie od tego, czy oskarżenia są prawdziwe (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy im zaprzecza), wpłynie to tylko na zwiększenie rosnących napięć.
Zdaniem Anatolija Baronina, eksperta grupy analitycznej Da Vinci w Kijowie, wznowienie ofensywy ze wschodu to prawdopodobny scenariusz, choć najpewniej będzie miała ograniczony, lokalny charakter, "nastawiona jedynie na dalszą destabilizację i podtrzymywanie konfliktu". Jak tłumaczy, Moskwy w obecnym momencie nie stać na pełną inwazję, jednak zależy jej, by wojna nadal drenowała Ukrainę gospodarczo i społecznie.
- Taka sytuacja jest dla Moskwy wygodna. Rosja jest nastawiona na "długą grę": zrujnowanie ukraińskiej gospodarki i zmęczenie Zachodu. Chodzi o stan ciągłej, lecz ograniczonej wojny - mówi analityk.
Podobnie uważa Adam Lelonek, ekspert Fundacji Pułaskiego i Centrum Badań Polska-Ukraina. Według niego, Rosji nie opłaca się przeprowadzać większej ofensywy.
- Rosja nie potrzebuje nowej ofensywy, by realizować swoje cele, czyli utrzymywać stan permanentnego konfliktu, który wyklucza Ukrainę z członkostwa w NATO czy Unii Europejskiej. Większość ukraińskich ekspertów wojskowych jest zdania, że rosyjski atak jest mało realny. Ukraińska armia jest dziś znacznie silniejsza niż wcześniej, a szacuje się, że do przeprowadzenia skutecznej ofensywy na szeroką skalę Rosjanie potrzebowaliby 400 tysięcy żołnierzy, czyli de facto wszystkich dostępnych sił - mówi Lelonek - Problem w tym, że Putin udowodnił wielokrotnie, że nie kieruje się ekonomiczną kalkulacją, tylko swoimi własnymi rachunkami - dodaje.
Jak tłumaczy, istnieją przesłanki, aby podejrzewać, że atak ze strony Rosji - choć najpewniej nie długofalowy atak na szeroką skalę - jest możliwy. Oprócz nadchodzących ćwiczeń wojskowych, czynnikiem mogącym są wrześniowe wybory do Dumy Państwowej. Putin już nie raz wykorzystywał dziania zbrojne - szczególnie pod pretekstem obrony Rosjan zagranicą - aby poprawić swoje notowania w sondażach. Co więcej, obawy Ukraińców potwierdza fakt, że o zbliżającej się eskalacji - tyle że ze strony Ukrainy - mówią też kontrolowane przez Kreml rosyjskie media. Krymski incydent, o którym informowała w środę FSB, tylko umacnia podejrzenia, że Rosja przygotowuje grunt pod nową fazę wojny.
- Krym to jedyny odcinek frontu, w którym Rosja jest w mocniejszej pozycji. Tam zgromadzone są teraz wojska i ten odcinek jest z perspektywy Moskwy najsilniejszy - mówi Lelonek. - Jest tak dlatego, że podstawowym celem militarnym Rosji byłoby stworzenie korytarza pomiędzy Donbasem a półwyspem. W dalszej kolejności może być mowa o ataku na szeroką skalę, tj. na tereny państwa ukraińskiego na wschód od Dniepru - dodaje.