Znamy szczegóły egzotycznej koalicji. Mariaż PiS i Konfederacji w Bydgoszczy
Mimo że w Sejmie są wrogami, to - w dziewiątym pod względem zaludnienia mieście w Polsce - zawarli wyborczą koalicję. Wiemy, na jakich zasadach PiS dogadał się z Konfederacją w Bydgoszczy - i dlaczego ten egzotyczny mariaż to szansa dla tych ugrupowań, by walczyć o władzę w mieście.
Łukasz Schreiber, do niedawna minister w rządzie Mateusza Morawieckiego, nie kandyduje na prezydenta Bydgoszczy pod szyldem PiS - tylko lokalnego ugrupowania, noszącego nazwę Bydgoska Prawica. Ogłosił to kilka dni temu podczas briefingu prasowego. Schował dotychczasowe partyjne logo, nie ma go w materiałach - ani na stronie, ani w mediach społecznościowych.
- To autentyczny sojusz ponadpartyjny - powiedział Łukasz Schreiber, mając za plecami szereg ważnych polityków - głównie z PiS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Schreiber oczywiście ma pełne poparcie PiS, oprócz tego "Solidarności", niektórych ruchów społecznych i co zaskakujące - większości bydgoskiej Konfederacji.
- Cieszę się, że (...) pierwszy raz w historii wyborcy, którzy chcą prawdziwych zmian w Bydgoszczy, w końcu nie będą musieli się zastanawiać, na kogo głosować -powiedział do mikrofonów Marcin Sypniewski, lider bydgoskiej Konfederacji.
Marcin Sypniewski, wieloletni krytyk PO i PiS
Sypniewski, rocznik 1979, od lat jest twarzą prawicowych ruchów wolnościowych w Bydgoszczy i okolicach. Do tej pory w kampaniach wyborczych nieraz krytykował PiS, m.in. za rozbudowaną politykę socjalną czy pieniądze trwonione przez państwowe spółki. Wywodzi się z Unii Polityki Realnej, stąd na szyldach często miał hasła dot. nadmiernego opodatkowania i biurokratyzacji państwa.
Do bydgoskiej rady Sypniewski nie kandydował, bo nie mieszka w Bydgoszczy - tylko kilkanaście kilometrów dalej. Natomiast o jego popularności wiele mówią liczby głosów w wyborach do Sejmu. W 2015 r. jeszcze jako kandydat partii KORWiN miał ich 9,8 tys. W 2019 r., startując pod szyldem Konfederacji, dostał ich 17,9 tys. (8,4 tys. w Bydgoszczy). Natomiast cztery miesiące temu temu 17,1 tys. (6,4 tys. w Bydgoszczy). W każdych z tych wyborów najpewniej zostałby posłem, gdyby należał do którejś z największych partii.
Ale nigdy w nich nie był. Za to zawsze uderzał mocno zarówno w PO, jak i PiS.
Sześć lat temu, startując na prezydenta Bydgoszczy, Marcin Sypniewski stwierdził w radiu Wnet: - Chciałbym pokonać skłócony układ PiS-PO w Bydgoszczy i przedstawić miastu konkretną alternatywę.
Jeszcze latem ubiegłego roku, na starcie kampanii sejmowej, mówił: - Nie chcemy takiego państwa, w którym zamiast Kaczyńskiego będzie rządził Tusk, bo oni rządzą od 20 lat i tylko się wymieniają przy władzy. Nie wiadomo, o co chodzi, gdy się spierają, bo tak faktycznie to się między sobą zgadzają - to jego słowa cytowane przez "Gazetę Wyborczą" z wiecu wyborczego.
I jeszcze inne: - Musimy sobie wyobrazić, że tych dwóch starych dziadów wysyłamy w końcu do Ciechocinka albo Świecia i mamy ich w końcu z głowy. I nie będą się już wtrącać do tego, co możemy kupować, na co wydawać pieniądze.
Ciechocinek w Kujawsko-Pomorskiem jest w dużej mierze kojarzony z sanatoriami dla emerytów, natomiast Świecie ze szpitalem psychiatrycznym. Polityk nigdy nie wyjaśnił, do którego z tych miast miałby trafić Tusk, a do którego Kaczyński.
Matematyka zachęciła ich do związku
Żeby zrozumieć, dlaczego mimo tak wielkich politycznych niechęci doszło do tego politycznego konkubinatu, wystarczy rzucić okiem na liczby.
W 2018 r. w głosowaniu do Rady Miasta Bydgoszczy politycy kandydujący pod szyldem Koalicji Obywatelskiej zdobyli 43 proc. głosów, PiS 29 proc., Lewica 14 proc., a Kukiz'15 miał 6 proc. Część działaczy utożsamianych z Konfederacją wystartowało z listy lokalnego komitetu Czas Bydgoszczy, który zdobył 6 proc. głosów, co nie dawało wtedy szans na wejście do rady. Takie wyniki pozwoliły więc zachować starą większość, którą tworzyła KO z Lewicą.
Pięć lat temu KO wygrało też w tym mieście w wyborach prezydenckich, bowiem Rafał Bruski już w pierwszej turze zdobył 55 proc. głosów, natomiast Tomasz Latos z PiS miał 30 proc. Marcin Sypniewski był wtedy trzeci z wynikiem 6 proc.
Gdyby tamten układ sił miał przełożenie na tegoroczne wybory, to zjednoczeni prawicowcy mogliby się bić nawet o większość w radzie (należy pamiętać, że Paweł Kukiz zbratał się z PiS, osierocając swój elektorat) i mogliby marzyć o drugiej turze wyborów prezydenckich.
Natomiast wybory prezydenckie w miastach rządzą się swoimi prawami - urzędujący włodarze mają w nich większe szanse, ponieważ przez lata zdobyli sympatię części wyborców. Bruski przekonał się o tym na własnej skórze, bo w 2010 r. i 2014 r. musiał walczyć w drugiej turze z poprzednim prezydentem Bydgoszczy Konstantym Dombrowiczem. Kandydaci PiS wtedy przepadli - w 2010 r. Kosma Złotowski dostał 12 proc. głosów, a w 2014 r. Marek Gralik uzyskał wynik 20 proc.
Schreiber to inny człowiek niż trzej poprzedni kandydaci PiS (z roczników 1959-64). Ma dopiero 36 lat, w bydgoskim samorządzie był tylko przez rok jako radny (i to dekadę temu). Z drugiej strony w Bydgoszczy zdobył mandat do Sejmu, jest silnie umocowany w bydgoskich strukturach PiS. Dlatego to będzie zupełnie inna kandydatura niż te, które PiS wystawiał w ostatnich latach, a polityczny deal z Konfederacją może zwiększyć jego szanse o co najmniej kilka procent. A tych wyjątkowo mocno potrzebuje.
Nie wszyscy w Konfederacji się zgodzili
- Osiągnęliśmy porozumienie programowe w sprawach lokalnych, choć wiadomo, że nie ze wszystkim było łatwo. Na szczeblu ogólnopolskim nie byłoby to możliwe - mówi Wirtualnej Polsce Marcin Sypniewski. - Jeżeli chodzi o wybory lokalne, czyli te poniżej sejmiku, to lider okręgu ma wolną rękę. Nie byłoby możliwości startu z list innej partii, natomiast w tym przypadku jest to komitet wyborców, bez szyldów partyjnych.
Lider bydgoskiej Konfederacji zapewnia, że nie było większych różnic zdań między ugrupowaniami co do tego, co należałoby zrobić w Bydgoszczy i wkrótce Bydgoska Prawica zaprezentuje jeden z postulatów z jego poprzedniej kampanii prezydenckiej. Porozumienie nie wychodzi jednak poza Bydgoszcz i nie sięga powiatu ani pobliskich gmin.
Konfederacja dostanie miejsce dla jednego swojego kandydata w każdym z pięciu okręgów wyborczych w mieście. To, jakie to będą miejsca, jest jeszcze tajemnicą, karty zostaną odkryte w sobotę. Sypniewski jest jednak zadowolony i przekonuje, że będą to pozycje, które pozwolą powalczyć o mandaty.
- Ordynacja w wyborach samorządowych jest bardzo niekorzystna dla mniejszych partii. W pięcio- czy sześciomandatowych okręgach ten realny próg to około 14 proc. - tłumaczy swoją decyzję polityk.
- Taki wynik jest bardzo trudno osiągnąć w skali miasta. Co więcej, nie licząc Konfederacji, jedyną partią opozycyjną wobec KO jest PiS. Reszta jest w realnej albo cichej koalicji z prezydentem. To była dla nas jedyna opcja realnej walki o mandaty.
Marcin Sypniewski, zapytany przez nas o ewentualne stanowisko dla niego, np. wiceprezydenta, odpowiedział, że nie zastanawiał się jeszcze nad tym.
Należy jednak dodać, że na polityczny układ z PiS nie zgodziła się cała bydgoska Konfederacja, na którą składają się trzy partie, a jedynie jej większość. Korona Polska, czyli ugrupowanie Grzegorza Brauna, nie chciała się w jakikolwiek wiązać z inną partią. Jej regionalna liderka Krystyna Jarocka napisała w sieci, że nie podobało się jej, jak Schreiber głosował nad jedną z ustaw (konkretnie prawo geologiczne i górnicze), a także jak zachowywał się w czasie pandemii, którą ona ironicznie nazwała "pandemią" (zapisują to wyrażenie w cudzysłowie).
- To jest wybór Korony - komentuje krótko Sypniewski. - Nie przedstawiono nam żadnej alternatywy. Rozłamu między nami nie ma, to jest porozumienie ogólnopolskie, listy do sejmików mamy wspólne z Koroną.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski