Schreiber idzie po Bydgoszcz. "Jestem doskonale zorientowany"
- Potrzebujemy poważnej debaty o mieście, a nie przenoszenia do wyborów samorządowych debat z Sejmu - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Łukasz Schreiber, niedawny minister w rządzie Mateusza Morawieckiego, a teraz kandydat na prezydenta Bydgoszczy. Zapytany o doniesienia po kontroli w KPRM, według których przed wyborami miało być tam zatrudnionych 100 dodatkowych ekspertów, ucina krótko: "nie zauważyłem".
11.02.2024 | aktual.: 05.03.2024 10:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mikołaj Podolski, Wirtualna Polska: Wyborcy dopiero wybrali pana do Sejmu, a już chce pan zostać prezydentem Bydgoszczy. Mogą być rozczarowani.
Łukasz Schreiber, poseł Prawa i Sprawiedliwości, były szef Komitetu Stałego Rady Ministrów i minister w rządzie Mateusza Morawieckiego: To pytanie do bydgoszczan. Jednak wielu moich wyborców namawiało mnie do startu.
Jest za to pytanie do pana, skąd taka zmiana - i jak ich przekonać?
Chyba każdy zdaje sobie sprawę, że prezydent miasta ma znacznie większy wpływ na ich życie niż poseł opozycji.
Nie startuję z myślą o większych zarobkach, bo one nie są większe. Nie robię tego dla prestiżu, bo byłem przecież jeszcze niedawno ministrem. Nie robię też tego, żeby mieć więcej wolnego czasu, bo jako prezydent miasta będę miał go mniej. Robię to, ponieważ kocham moje miasto i uważam, że potrzebne są mu zmiany.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czyli mniej prestiżu i podobne zarobki z miłości?
Większość bydgoszczan uważa, że miasto potrzebuje zmiany. Bydgoszczanie potrzebują realnej alternatywy.
Moja kandydatura nie wynika z braku pomysłu na życie, tylko z setek rozmów, które odbyłem. Wśród ludzi panuje zmęczenie, a jednocześnie strach przed obecną władzą. Wiele osób boi się kandydować. Obawiają się represji, kłopotów albo utraty pracy. Działam publicznie od 10 lat i ludzie wiedzą, że nie patrzę na to, jakie kto ma poglądy, tylko kto chciałby zrobić coś dobrego dla miasta.
A jakie są teraz pańskie związki z Bydgoszczą? Jakby nie patrzeć, przez osiem ostatnich lat spędzał pan więcej czasu w Warszawie.
Jestem bydgoszczaninem od urodzenia, z dziada pradziada. Owszem, przez ostatnie pięć lat spędzałem więcej czasu w Warszawie, kiedy byłem ministrem - to chyba zrozumiałe. Ale ten czas wykorzystałem, aby walczyć o sprawy ważne dla Bydgoszczy. Jestem doskonale zorientowany w sprawach mojego rodzinnego miasta.
Kiedy byłem w rządzie, Bydgoszcz otrzymała środki na kampus akademii muzycznej, mamy gotową trasę S5, znaleźliśmy pieniądze na S10, miliard złotych trafił do bydgoskich szpitali, znaleźliśmy środki na budowę hal sportowych, wsparliśmy bydgoskie kluby, hala na Zawiszy powstaje w połowie ze środków rządowych, prezydent miasta otrzymał setki milionów złotych na wskazane przez siebie inwestycje, a medycyna wróci po 20 latach na bydgoską uczelnię. Ja się nigdy nie przestałem interesować Bydgoszczą.
Teraz reprezentuję Bydgoszcz w Sejmie i kiedy jest posiedzenie - jestem w Warszawie. Kiedy go nie ma, spędzam ten czas w Bydgoszczy. Tu zawsze był mój dom.
Ogłaszając swój start, napisał pan o bydgoskich korkach, które naprawdę potrafią napsuć nerwów. I popiera pan starania miasta, żeby zbudować trasę WZ?
Oczywiście. To coś, o czym mówiłem w kampanii w ubiegłym roku. To powinna być priorytetowa inwestycja drogowa, skoro mamy już rozstrzygniętą sprawę S5 i S10. Mamy gotowy program i stopniowo będziemy go ujawniać. O szczegółach będę mówił w czasie kampanii.
Kiedy ogłosił pan start i zamieścił na portalu X zdjęcia z bydgoskimi politykami Zjednoczonej Prawicy, nie było wśród nich choćby Tomasza Latosa, który był kandydatem na prezydenta Bydgoszczy w ostatnich wyborach. Mówi się - a czasem też pisze - że w bydgoskim PiS jest rozłam.
Nie ma żadnego rozłamu. Tomasz Latos nie kandydował w ostatnich wyborach parlamentarnych. Ja oczywiście się z nim spotykam i z nim rozmawiam. Na tych zdjęciach nie było wielu polityków PiS, ale to nie oznacza, że oni mnie nie wspierają. Byli za to reprezentanci innych środowisk i społecznicy. Moja kandydatura jest ponadpartyjna. Będę w najbliższym czasie pokazywał wiele osób z naprawdę różnych środowisk, które udzieliły mi poparcia. Bydgoszcz to coś więcej niż jedna partia.
Czy nikt z góry partii nie namawiał pana do startu?
Nie. To moja decyzja, to ja chciałem kandydować. Uważam, że to ogromny zaszczyt, ale też ogromne wyzwanie. Mam dość energii, ale też już odpowiednie doświadczenie i przygotowanie do tego, by pełnić tę funkcję. Stoją za mną konkretne działania na rzecz Bydgoszczy i konkretne sukcesy.
Potrzebujemy prawdziwej i poważnej debaty o mieście, a nie przenoszenia do wyborów samorządowych debat z Sejmu. Ja z panem prezydentem Rafałem Bruskim starałem się współpracować jako minister, bo uważam, że wszyscy, niezależnie od pełnionych funkcji, powinni walczyć o pozycję naszego miasta i jego mieszkańców.
Pańska żona na portalu X napisała, że pokochała Bydgoszcz, i że odnajduje w niej siłę i spokój. Pomoże w kampanii?
Ładne słowa. Nigdy nie angażowałem rodziny do swoich kampanii wyborczych. Cieszę się jednak, że dzięki mnie moi bliscy mogą pokochać moje rodzinne miasto. Staram się też zachęcić innych, żeby polubili Bydgoszcz, bo to miasto naprawdę da się lubić! W moim programie znajdą się pomysły i plan na promocję miasta. Jest nam to bardzo potrzebne z powodów demograficznych. Bydgoszcz wyludnia się najszybciej w Polsce, jeśli chodzi o duże miasta.
I ma pan na to pomysł?
Mam. Wszystkie pomysły będę jednak przedstawiał w trakcie kampanii.
Czyli na dziś to tajemnica.
Wszystko w kampanii wyborczej.
Skoro mowa o kampanii wyborczej... Z informacji "Dziennika Gazety Prawnej" wynika, że w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi zostało zatrudnionych blisko 100 nowych ekspertów.
Nic mi o tym nie wiadomo.
Pracował pan w kancelarii premiera.
Nie zauważyłem tego.
100 osób?
Na czas kampanii wziąłem miesięczny urlop - także ja na pewno nikogo nie zatrudniałem w trakcie kampanii. Odnotowałem natomiast, że premier Tusk podniósł budżet KPRM aż o 500 mln zł. Za te pieniądze można zatrudnić kilka tysięcy ekspertów.
W mediach codziennie pojawiają się jakieś ataki rządzących na nasz obóz niepodległościowy. Nie śledzę tego z wypiekami na twarzy. Mnie teraz bardziej interesują takie sprawy jak korki w Bydgoszczy albo ulepszenie komunikacji miejskiej.
Rozmawiał Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski