"Znaleźliśmy się pod ścianą. I to na własne życzenie"
Przespaliśmy długie miesiące przygotowań, tygodnie działań dyplomatycznych i zmarnowaliśmy czas na zniechęcenie do turystyki migracyjnej przez Białoruś i Polskę. A dziś jesteśmy pod ścianą. I nie ma już dobrego rozwiązania obecnej sytuacji, jest za to wielkie ryzyko tragedii - mówi w rozmowie z WP były komendant Straży Granicznej Leszek Elas.
09.11.2021 14:55
Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: To wojna czy nadal tylko przepychanki?
Leszek Elas, generał brygady Straży Granicznej, w latach 2008 - 2012 komendant Straży Granicznej: Bądźmy poważni i odpowiedzialni za słowa. Wojna na granicy z tymi ludźmi nie trwa.
Jest broń, są zasieki i wojsko. Wielu powiedziałoby, że trwa wojna.
Trwa obrona granic kraju i Unii Europejskiej, z tym się mogę zgodzić. I na pewno trwa próba instrumentalnego wykorzystania tysięcy ludzi przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Byłbym jednak daleki od używania określeń militarnych.
Dlaczego?
Bo, na całe szczęście, działań wojennych tam nie ma.
Jeszcze nie ma?
I oby nigdy nie było.
A sytuacja jest skrajnie poważna?
Sytuacja jest wyjątkowo poważna i niespotykana w powojennej historii Polski. Na początku lat 90. na wschodniej granicy pojawiały się co prawda różne incydenty, były próby przekroczenia jej przez spore grupy migrantów, ale nie ma to nic wspólnego z tym, co widzimy i czego doświadczamy dzisiaj.
Tamte podejścia były oczywiście przestępcze, ale nieco chałupnicze, niezorganizowane, chaotyczne. Ludzie szukali lepszego świata, więc sami wyruszali w drogę. To była naturalna ścieżka w stronę zachodniego świata. Dziś mamy natomiast do czynienia z państwową przestępczością zorganizowaną i zorganizowaną próbą przekraczania granicy w myśl scenariusza pisanego w Mińsku i Moskwie.
Mam wrażenie, że znaleźliśmy się pod ścianą. I to na własne życzenie.
Dlaczego?
Bo przespaliśmy: długie miesiące przygotowań, tygodnie działań dyplomatycznych i zmarnowaliśmy czas na zniechęcenie do turystyki migracyjnej przez Białoruś i Polskę.
Powinniśmy byli zareagować wraz z pierwszą osobą, która została złapana na granicy białorusko-litewskiej. Nie zrobiliśmy tego, bo mam wrażenie - zamknęliśmy oczy i wydawało się niektórym, że problemu nie da się na trwale przenieść na granicę z Polską.
Bo jesteśmy za duzi, bo jesteśmy za ważnym graczem gospodarczym, bo to będzie problem Litwy i Łotwy.
I co powinniśmy byli wtedy zrobić?
Po pierwsze, podnieść ten temat u wszystkich partnerów w Europie i NATO. To wspólny problem, więc wspólne rozwiązania są konieczne. Dziś jesteśmy sami, bo w takiej pozycji się postawiliśmy. Nie chcemy pomocy? To nie.
Jednocześnie - bądźmy szczerzy - większość krajów Europy jest po cichu zadowolona, że nie musi mieć z tą sprawą zbyt wiele wspólnego. Gdy przyjdzie taka konieczność, to od razu przypomną, że kiedyś my nie chcieliśmy pomocy.
Po drugie, powinniśmy byli przeznaczyć konkretne pieniądze na działania w krajach, z których dziś wyruszają migranci. Oni tam widzą tylko jedną ofertę - lepszego życia, które mają załatwić im przemytnicy. Tymczasem powinniśmy byli zalać, ale naprawdę zalać, te kraje informacjami medialnymi i ulotkami mówiącymi o tym, że nie ma drogi do raju przez Białoruś.
Po trzecie, nie wykonaliśmy żadnych działań zmierzających do ograniczenia lotów z Turcji, Iranu, Iraku do Mińska. Nie rozpoczęliśmy rozmów o naciskaniu na linie lotnicze, o wyłączeniu ich z ruchu w Europie.
Po czwarte, gdy granicę zaczęli przechodzić pierwsi migranci, to wdrożyliśmy taktykę wypychania ich. Tymczasem ci ludzie, jeśli nie składają wniosku o ochronę międzynarodową powinni byli być zatrzymani, ukarani za nielegalną próbę przekroczenia granicy i deportowani. Nikt nawet nie zaczął budować systemu deportacji, nikt o tym nic nie wspomniał.
A dziś?
A dziś jesteśmy pod ścianą. I nie ma już dobrego rozwiązania obecnej sytuacji, jest za to wielkie ryzyko tragedii. Pozostaje już teraz bronić granic za wszelką cenę.
Czy zastanowiliśmy się nad sankcjami gospodarczymi wobec Białorusi? Czy pomyśleliśmy, by polskie firmy nie mogły ściągać surowców i produktów sprzedawanych przez reżim białoruski? Niestety nie. To wszystko trzeba było liczyć, zastanawiać się nad tymi bolesnymi nieraz rozwiązaniami. I krążyć po naszych partnerach w UE oraz NATO i się tego domagać. A mam wrażenie, że większą pracę dyplomatyczną wykonuje Litwa i Łotwa niż Polska. My wzięliśmy na swoje barki obronę, a nie dyplomację.
Przed chwila wspomniał pan, że taktyka wypychania się nie sprawdziła, że była błędem.
I była. Bo czym innym jest sytuacja, gdy mamy przed sobą niewielką grupę osób próbujących przekroczyć granicę. Zamiast wywozić ich ze szpitali, z placówek Straży Granicznej do lasu, trzeba było wszczynać przewidziane przepisami procedury, po których pewnie znaczna ich część zostałaby odesłana do domu.
Dziś mamy natomiast od kilku do kilkunastu tysięcy osób stojących przy granicy Polski. To inna sytuacja, inne okoliczności, inne zagrożenie. Niestety.
Dziś, naprawdę, pozostaje nam tylko bronić granic Rzeczpospolitej. To jest próba sił, próba organizacji, próba sprawności państwa i próba charakterów. I w tym wszystkim trzeba utrzymać emocje na wodzy.
I polscy żołnierze, funkcjonariusze Straży Granicznej i policjanci są gotowi na taką próbę?
Sytuacja na wielu płaszczyznach stała się klarowna. I tych politycznych, i ludzkich.
Dziś nikt nie może mieć wątpliwości, kto inspiruje i podsyca działania na granicy. Z punktu widzenia Polski to wyjątkowo korzystna sytuacja. Nie sposób ignorować działania Białorusi, nie sposób udawać, że to wymyślony konflikt. Reżim Łukaszenki zaczął się podpisywać.
Jednocześnie sytuacja przy granicy stała się dość klarowna dla funkcjonariuszy. Jesteśmy my i są oni. Nie ma już wątpliwych moralnie decyzji dotyczących wywożenia rodzin do lasu.
Jest starcie, konflikt, są emocje. Gdy nad głową fruwają kamienie, to nieco inaczej myśli się o zastanej rzeczywistości. Choć to brzmi brutalnie, to jednak pozwala twardo stąpać na ziemi.
O ile twardo można stąpać na ziemi, gdy za plecami niektórych osób przechadzają się Białorusini z karabinami. I od czasu do czasu strzelają w powietrze.
Dlatego tak ważne jest, by nie dać się sprowokować. I niezbędne jest zapewnienie właściwych warunków funkcjonariuszom i żołnierzom. Szalenie istotne jest to, by w tych miejscach szybko pojawiła się niezbędna infrastruktura - miejsce do spania i odpoczynku, jedzenie, ciepłe napoje. Potrzebne jest miejsce, w którym na chwilę będzie można wyciszyć te wszystkie emocje. I konieczna jest rotacja osób znajdujących się na granicy.
Ci sami ludzie nie mogą być utrzymywane w nieustannym stresie, w gotowości przez długie dni. Ludzka odporność jest ograniczona. A wtedy łatwo o błąd, którego skutki będą tragiczne.
Strzały?
Nie wyobrażam sobie. Choć jednocześnie trzeba powiedzieć wprost: wszyscy na miejscu są tylko ludźmi. I taki błąd, po każdej ze stron, może się pojawić.
I gdyby się pojawił, to…
… chyba nie chcę pisać takiego scenariusza, więc pozwolę sobie nie odpowiedzieć na to pytanie.
A gdy tłum ruszy w stronę granicy?
To Polska będzie musiała go zatrzymać. Dziś skutecznie to powstrzymuje sama obecność funkcjonariuszy i żołnierzy, ich wyposażenie, odbudowane zasieki i reakcje na zaczepki. I mam jakieś przekonanie, że to wystarczy, bo właśnie osiągnęliśmy punkt kulminacyjny tego konfliktu.
Tylko, że ci ludzie nie znikną z granicy. Albo ich przyjmiemy, albo będą chcieli wrócić, albo zostaną na miejscu.
Wraz z upływającym czasem będą jednak odwracać się w kierunku tych, którzy ich tam zaprowadzili. I staną się problemem Białorusi. Wydaje się, że to właśnie z tego powodu zostali zebrani w jedną wielką grupę, bo Aleksander Łukaszenka chciał ich jeszcze raz, być może ostatni, wykorzystać.
A jeżeli nie odwrócą się? Jeżeli każdego dnia będą chcieli wejść do Polski?
To zastanie ich tam zima.
A my będziemy patrzeć, jak cierpią i nie odpowiemy? Nie wyobrażam sobie tego, by polscy żołnierze w milczeniu obserwowali takie cierpienie.
(cisza)
I właśnie dlatego jesteśmy już pod ścianą. Spóźnieni, by zapobiec wszystkiemu i wszystkim tragediom. Nie potrafię odpowiedzieć, bo nie ma dobrego rozwiązania.
Czy istnieje ryzyko, że Białoruś dostarczy tym ludziom broń? Istnieje. Jest to mało realny scenariusz, bo to jednocześnie zagrożenie dla reżimu, ale jest. Czy istnieje ryzyko, że ktoś po białoruskiej stronie nie wytrzyma presji? Istnieje. Czy istnieje ryzyko, że opanowanie zawiedzie kogoś po polskiej stronie? Istnieje.
Scenariuszy wydarzeń jest dużo, możliwych reakcji mamy na własne życzenie wyjątkowo mało.
Niektórzy mogą powiedzieć, że obraża pan funkcjonariuszy - nie wierzy w ich siłę.
Przecież sam nosiłem mundur Straży Granicznej i mam wielki szacunek do ludzi, którzy tam pracują. Na etapie rozpisywania możliwych scenariuszy nie możemy jednak zakładać, że wszystko pójdzie po naszej myśli. W obliczu gigantycznego stresu i zagrożenia życia ludzie różnie reagują.
Akurat funkcjonariusze Straży Granicznej w swojej codziennej pracy wyjątkowo często podejmowali decyzje, które można uznać za obciążające.
Przecież oni nielegalne próby przekraczania granicy powstrzymywali każdego dnia. I można powiedzieć, że każdego dnia komuś zabierali marzenia o życiu w innym kraju, o nielegalnym zarobku. Wiedzą, co to są trudne wybory - w tym także wybory obciążające głowę. Oczywiście, że wszyscy chętni do służby przechodzą testy psychologiczne, które powinny odsiać tych, którzy się nie nadają. Tylko chyba każdy ma świadomość, że testy i badania to inny świat niż świat konfliktu.
Ramię w ramię ze Strażą Graniczną jest dziś też wojsko i policja. To dobre rozwiązanie?
Straż Graniczna była formacją od lat budowaną pod kątem analizy i zarządzania granicami, a nie wyłącznie ich obrony. Było jasne, że w przypadku większych zagrożeń kolejne formacje będą ją wspierać.
Nie odpowiem panu na pytanie, kto tym wszystkim dowodzi, bo takich informacji nie mamy. Mamy za to dwa resorty, czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwo Obrony Narodowej, które tymi formacjami zarządzają. I muszą się dogadać. Jak doszły do porozumienia? Czy doszły do porozumienia? Jesteśmy od takich informacji odcięci.
Chyba możemy wszyscy się cieszyć, że nie musimy takich decyzji podejmować.
A może jest tak, że przespaliśmy swoją szanse już wcześniej - może przez lata ignorowaliśmy Białoruś i Rosję?
I po co mielibyśmy budować tam płot? Granica z Białorusią nie leży na naturalnym szlaku migracyjnym - dla tych, którzy teraz tam się znajdują. Stała się taką tylko za sprawą decyzji politycznej. I dlatego głównie takimi metodami kryzys powinien zostać rozwiązany.
Powinniśmy używać siły?
Tylko w odpowiedzi na zagrożenie życia i zdrowia funkcjonariuszy oraz integralności granicy. I nawet w tym przypadku najdalej idąca wstrzemięźliwość jest niezbędna.
Inaczej wygląda zatrzymanie niewielkiej grupy, inaczej kilku tysięcy osób. W tym przypadku użycie siły może tylko doprowadzić do eskalacji problemu, do jeszcze większych kłopotów. W tym wypadku byłaby to już regularna bitwa, a nie hasła wrzucane na Twitterze.
I właśnie dlatego jesteśmy pod ścianą.
Nie ma już prostych rozwiązań.
Nie ma. Uratowanie jednego życia może powodować, że ktoś zaryzykuje swoim po raz kolejny. A to wszystko sfinansuje reżim Aleksandra Łukaszenki.
Pomaganie ludziom w potrzebie jest patriotyczne? W tej chwili wygląda na to, że najbardziej patriotyczną postawą jest bronienie granic.
Pomaganie zawsze jest patriotyczne. Niesienie pomocy ludziom nie może być niepatriotyczne.