Znakomity konkurs na szefa rządowo-orlenowskich mediów [OPINIA]

Durni czepiający się ludzie rzucili się do krytykowania naboru na stanowiska zarządcze w Polska Press, wydawcy mediów kontrolowanym przez Orlen. Tymczasem tu trzeba chwalić: szybki konkurs pozwoli odsiać teoretyków od praktyków zarządzania. I ja Wam to zaraz udowodnię.

Borys Budka, jako minister aktywów państwowych (w imieniu Skarbu Państwa) jest największym udziałowcem Orlenu, właściciela Polski Press.
Borys Budka, jako minister aktywów państwowych (w imieniu Skarbu Państwa) jest największym udziałowcem Orlenu, właściciela Polski Press.
Źródło zdjęć: © East News
Patryk Słowik

27.02.2024 15:01

W poniedziałek gruchnęła wiadomość: Orlen szuka prezesa oraz członka zarządu do Polska Press, czyli wydawcy regionalnych mediów kupionych za rządów Prawa i Sprawiedliwości, aby "usprawnić" przekaz, czyli po prostu robić prorządową agitkę.

Ogłoszenie o naborze pojawiło się w piątkowe popołudnie, media branżowe dostrzegły je już po weekendzie.

Jako że trzeba działać sprawnie, konkurs ma być szybki. Kandydaci mogą się zgłaszać tylko do środy.

Złośliwi ludzie już zaczęli sugerować, że to wszystko ustawka, że tak krótki termin uniemożliwi złożenie aplikacji prawdziwym fachowcom. A ja stanę w obronie nowych władz Orlenu: jak ktoś spełnia wymogi stawiane w konkursie, to na pewno zdąży.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Prawdziwy test

Odpowiedzmy sobie na kluczowe, fundamentalne pytanie: jakie są najważniejsze umiejętności zarządzającego ogromną machiną medialną?

Czy jest to formalne wykształcenie, czy może umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, planowania, przewidywania nadchodzących ryzyk?

Po spędzeniu ponad dekady w mediach - nie mam wątpliwości, że istotniejsze jest to drugie.

Widziałem wielu wykształconych beznadziejnych menedżerów. Widziałem też kilku ludzi, którzy nie mieli nie wiadomo jakich dyplomów, nie zrobili MBA na Collegium Humanum, a świetnie sobie radzili. I Orlen - słusznie - szuka kogoś przede wszystkim, mówiąc kolokwialnie, ogarniętego.

I gdy tak podejdziemy do sprawy, niespełna trzydniowy (chyba że wliczamy też weekend, gdy niemal nikt nie wiedział, że umieszczono ogłoszenie) termin na złożenie wymagającej pod względem formalnym aplikacji jawi nam się już nie jako złośliwość czy dowód na ustawkę w konkursie, tylko wygląda jak skrzętnie przygotowany test.

Czas goni nas

Czego bowiem Orlen wymaga od kandydatów na zarządzających Polska Press? Przede wszystkim: umiejętności pracy pod presją czasu i w sytuacjach kryzysowych. Jak to można lepiej sprawdzić niż poprzez wyznaczenie absurdalnie krótkiego terminu na złożenie aplikacji?

Wszyscy w swoich CV, listach motywacyjnych wskazują, że umieją pracować pod presją czasu, że doskonale radzą sobie w wirze kryzysów. Tyle że to trudne do zweryfikowania. A tutaj? Banalna sprawa, życie zweryfikuje.

Mówisz prawdę - przejdziesz do kolejnego etapu rekrutacji. Ściemniasz albo nawet nie ściemniasz, bo wiesz, że nie radzisz sobie w pracy pod presją czasu - odpadasz już na wstępie.

Idźmy dalej. Orlen wymaga "wysoko rozwiniętych umiejętności interpersonalnych".

I znów: niemal każdy się tym chwali, a potem, już po zatrudnieniu, niekiedy wychodzi, że były to przechwałki na wyrost.

Tymczasem Orlen i to błyskawicznie sprawdzi w toku postępowania rekrutacyjnego. Kandydat, aby w ogóle jego kandydatura była rozpatrywana, musi bowiem przedłożyć aktualną informację z Krajowego Rejestru Karalnego o niekaralności, wystawioną nie wcześniej niż dwa miesiące przed dniem złożenia zgłoszenia w postępowaniu kwalifikacyjnym.

Na rządowej stronie, w zakładce "Uzyskaj zaświadczenie z Krajowego Rejestru Karnego", znajduje się informacja, że na zaświadczenie, po złożeniu wniosku przez internet, czeka się do 10 dni kalendarzowych, liczonych od następnego dnia od dnia złożenia wniosku.

W skrócie: na złożenie kompletu dokumentów masz trzy dni, a na jeden z niezbędnych dokumentów musisz zaczekać do 10.

Brzmi kiepsko, prawda?

Ale rzeczywistość jest znacznie łaskawsza dla tych, którzy się łatwo nie poddają. W Polsce jest kilkadziesiąt punktów informacyjnych Krajowego Rejestru Sądowego. W większości z nich, gdy odstoisz swoje w kolejce i ładnie poprosisz panią lub pana zza okienka, świstek potrzebny do konkursu w Orlenie otrzymasz od ręki.

Co prawda pani lub pan zza okienka może powiedzieć, że papier zostanie wystawiony w ciągu kolejnych kilku dni, ale - no właśnie - wtedy trzeba skorzystać ze swoich "wysoko rozwiniętych umiejętności interpersonalnych".

Ten element testu sprawdza też, czy kandydat nie wsiąkł zbytnio w świat internetu, zapominając o tym realnym. Jakkolwiek bowiem przez sieć można załatwić sporo, nie załatwi się wszystkiego. Prezes spółki wydającej aż 54 tytuły prasowe musi to wiedzieć.

Wreszcie, Orlen wymaga od kandydatów dyspozycyjności. Nie istnieje lepszy sposób sprawdzenia, czy ktoś jest dyspozycyjny, czy nie, niżeli nakazanie mu, aby rzucił wszystko i zajął się przygotowaniem dokumentów do paliwowego giganta.

Czas to sprzedać

Kilka lat pisania opinii nauczyło mnie jednego: że gdy z czegoś kpię, w którymś momencie trzeba to ujawnić. Zdarza się bowiem, że albo ja niewystarczająco dobitnie podkreślam, że myślę coś innego niżeli wynika ze zbitki słów, albo niektórzy Czytelnicy mają gorszy dzień i odbierają wszystko ze śmiertelną powagą.

Aby więc nie było jakichkolwiek wątpliwości, podkreślam: oczywiście, że robię sobie żarty.

Ten konkurs to jeden wielki skandal i wygląda na niesłychany szwindel.

Wstyd, że ktokolwiek w Orlenie mógł wpaść na pomysł ogłoszenia rekrutacji na kluczowe stanowiska w spółce zależnej i określenia parodniowego terminu na składanie aplikacji. To brak szacunku do poważnych ludzi, wśród których mogą być przecież jednostki potrzebujące chwili na zastanowienie się, czy w ogóle są gotowe podjąć się wyzwania.

Chyba że zwycięzca jest znany jeszcze przed zamknięciem listy zgłoszeń, ale takiego scenariusza nie bierzemy nawet pod uwagę, prawda? Prawda? Prawda?!

Jednocześnie kluczowe jest to, co Orlen, albo szerzej - rząd, bo w praktyce to przecież rządzący zdecydują - planuje zrobić z Polska Press i regionalnymi mediami.

Jarosław Kaczyński i Daniel Obajtek byli rzeźnikami lokalnej prasy. Przejęcie wielu tytułów, będących w posiadaniu Polska Press, przez zależną od widzimisię rządu spółkę pokazało, że w Prawie i Sprawiedliwości nie rozumieją, czym powinny być media.

Postanowiono robić partyjny biuletyn, zamiast odważnych lokalnych mediów, które nie boją się skrytykować rządzących, niezależnie z której by byli opcji (choć, uczciwie podkreślmy, w Polska Press uchowali się też przyzwoici dziennikarze – zarazem z każdym miesiącem funkcjonowania Polska Press pod skrzydłami Orlenu ich liczba topniała).

Ówczesna opozycja to jednoznacznie krytykowała. Wierzę, że obecny rząd pozbędzie się Polska Press jak najszybciej (marzy mi się, żeby udało się Polska Press podzielić, tak aby poszczególne tytuły trafiły do lokalnych dziennikarzy). Bo rządowe media to nie media.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (478)