Zły człowiek z bronią. Kto go wreszcie powstrzyma?
Steve Kerr, trener Golden State Warriors, miał mówić o koszykówce przed czwartym meczem z Dallas Mavericks w finale Konferencji Zachodniej NBA. Ale nie chciał. – Kiedy wreszcie coś z tym zrobimy?! – krzyknął, waląc pięścią w stół.
Wszelkie pytania dotyczące koszykówki nie mają znaczenia – mówił dalej Kerr. - 400 mil stąd zginęło 14 dzieci i jeden nauczyciel dodał słynny trener. Był bardzo poruszony – kula wymierzona w jego ojca uczyniła go lata temu półsierotą:
Już po jego wypowiedzi liczba ofiar masakry w szkole w teksańskim Uvalde wzrosła do 21. Z rąk samotnego zamachowca zginęło 19 uczniów i uczennic oraz dwójka nauczycieli.
Zabójcą okazał się 18-letni Salvador Ramos. Prześladowany przez kolegów samotnik pokłócił się ze swoją 66-letnią babcią. Wypominała mu, że nie ukończył szkoły średniej. W trakcie sprzeczki chłopak strzelił kobiecie w czoło, (w stanie krytycznym została przetransportowana samolotem do szpitala w San Antonio, przeżyła), a następnie wsiadł do jej ciężarówki.
Ramos dojechał do szkoły podstawowej Robb i staranował samochodem bramę placówki. Według policji miał na sobie czarne ubranie, plate carrier (rodzaj kamizelki taktycznej bez wewnętrznych płyt opancerzenia) oraz plecak, a przy sobie pistolet, karabin AR-15 i magazynki o dużej pojemności. Wyszedł z auta i otworzył ogień. Postrzelił pilnującego porządku przed budynkiem policjanta, który próbował go powstrzymać. Około godziny 11:30 południowym wejściem wszedł do szkoły.
Wkrótce po tym policja poinformowała o otrzymaniu zgłoszenia na numer 911, czyli czynny w całej Ameryce telefon alarmowy, o pojeździe, który rozbił się w pobliżu Robb Elementary School i o uzbrojonej w karabin osobie, którą widziano zmierzającą w stronę szkoły.
Zobacz także
Po wejściu do budynku szkoły Ramos przeszedł dwoma krótkimi korytarzami, wszedł do klasy i zabarykadował się w środku, po czym zaczął strzelać do dzieci oraz dwóch nauczycieli znajdujących się w sali. Trwało to około dziesięciu minut. Według Christophera Olivareza, porucznika teksańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, funkcjonariusze, którzy jako pierwsi zareagowali, nie byli dość liczni, by przedostać się przez barykadę do klasy. Zamiast tego ewakuowali dzieci i nauczycieli wybijając okna wokół szkoły.
Dziś na jaw wychodzą fatalne błędy w dowodzeniu policyjną akcją. Przez niemal 50 minut, dzieci i nauczyciele zamknięci w dwóch połączonych klasach z 18-letnim mordercą - uzbrojonym w karabin i niemal 40 magazynków amunicji - wielokrotnie dzwoniły na policję, prosząc o interwencję. Tymczasem oficer dowodzący akcją błędnie ocenił, że napastnik po zabarykadowaniu się w jednej z klas był tam sam i żadne z dzieci nie przeżyły pierwszego ataku.
Dopiero po 78 minutach od wtargnięcia mordercy do klasy służby wdarły się do środka i zastrzeliły Ramosa. W tragedii zginęło 19 uczniów i dwoje nauczycieli. 17 osób zostało rannych. Media potem podały, że napastnik kupił sobie broń z okazji 18. urodzin.
Prezydent USA Joe Biden został poinformowany o incydencie podczas podróży powrotnej z Azji do Stanów Zjednoczonych, a wkrótce po wylądowaniu powiedział mniej więcej to samo, co wszyscy jego poprzednicy przy poprzednich strzelaninach w szkołach:
"Ile dzieci, które były świadkami tego, co się stało - widziały, jak ich przyjaciele giną, jakby byli na polu bitwy, na litość boską? Strata dziecka jest jak wyrwanie kawałka duszy. W piersi pojawia się pustka. (…) Kiedy, na Boga, przeciwstawimy się lobby strzeleckiemu?"
"MYŚLI I MODLITWY" I WIELKIE NIC
Poprzedni Demokrata w Białym Domu, czyli Barack Obama, napisał na Twitterze: "W całym kraju rodzice kładą swoje dzieci do łóżek, czytają im bajki, śpiewają kołysanki - a z tyłu głowy mają obawy, co może się wydarzyć jutro, gdy odwiozą je do szkoły, zabiorą do sklepu spożywczego lub innego miejsca publicznego".
Niechętni kontroli dostępu do broni Republikanie z całego kraju również zareagowali tak, jak zawsze reagują po takich wydarzeniach. Standardowe reakcje są trzy.
Pierwsza opcja jest najczęstsza: "thoughts and prayers", czyli "nasze myśli i modlitwy są z wami". Teksański gubernator Greg Abbott wspomniał o tym i obiecał, że zrobi wszystko, co konieczne, aby takie zbrodnie jak ta nie powtórzyły się w przyszłości, ale jak dotąd ignorował wszystkie postulaty kontroli dostępu do broni.
Po "myślach i modlitwach" zwykle nie trzeba długo czekać, by zobaczyć republikańską odpowiedź numer dwa, czyli ostrzeżenie dla Demokratów, by lepiej nie używali strzelaniny z tego dnia jako pretekstu do podjęcia próby kontroli dostępu broni. Niecałą godzinę po upublicznieniu wiadomości senator Thom Tillis z Północnej Karoliny powiedział CNN:
"To straszne. Musimy unikać odruchowej reakcji, że można by to wszystko rozwiązać, gdyby nikt nie miał broni w rękach. Zawsze możemy mówić o rozsądnych środkach, ale musimy też mówić o lepszej świadomości sytuacyjnej. Jestem niemal pewien, że w najbliższych dniach lub tygodniach dowiemy się, że istniały oznaki, iż ta osoba była zagrożona (ang. "person at risk" – określenie osoby, której działania lub wypowiedzi wskazują, że może ona spowodować czyjś fizyczny uszczerbek na zdrowiu lub popełnić samobójstwo – red.), a my musimy poświęcić taką samą lub większą uwagę zapobieganiu i to jest kluczowa część tej sprawy".
Standardowa republikańska odpowiedź numer trzy zajmuje zwykle trochę więcej czasu niż dwie pierwsze, sprowadza się natomiast do mechanizmu: zaatakuj Demokratów za to, że ośmielili się upolitycznić tragedię. Tu pałeczkę przejął komentator Foxa Tucker Carlson: "Prezydent Stanów Zjednoczonych to słaby, zdezorientowany, rozgoryczony partyzant, bezczeszczący pamięć niedawno zamordowanych dzieci meczącymi sloganami Partii Demokratycznej. Dzieli kraj w chwili głębokiego bólu, zamiast go jednoczyć".
W USA PŁACZ PO TRAGEDII. W POLSCE DYSKUSJA O BRONI W OBLICZU WOJNY
Kolejna amerykańska tragedia wynikająca z systemowej niewydolności państwa w sprawie kontroli dostępu do broni palnej zupełnie przypadkowo zbiegła się czasowo z otwarciem wirtualnej strzelnicy w ZSO nr 1 im. Zbigniewa Herberta w Lublinie przez ministra edukacji Przemysława Czarnka.
"Dziś zmieniamy podstawy po to, żeby młodzież w szkołach mogła zapoznać się z teorią, budową broni, a następnie doświadczać praktycznej wiedzy z obsługi broni" - mówił minister, a resort okrasił post w mediach społecznościowych jego zdjęciem z bronią.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. "Minister edukacji fantazjuje o strzelaniu i pozuje z bronią, tymczasem w Teksasie kolejna strzelanina w szkole. 18-latek zabił 14 dzieci i nauczyciela. To 27 strzelanina w amerykańskiej szkole z ofiarami śmiertelnymi lub rannymi w tym roku. Można przerwać to makabryczne przedstawienie?" – napisał publicysta, szef think tanku Global Lab, Adam Traczyk. Pod jego postem rozgorzała dyskusja zwolenników i przeciwników dania Polakom broni do rąk.
- Teoretycznie czymś zupełnie innym są strzelaniny w szkołach, a czym innym nauka strzelania pod okiem dobrego nauczyciela. "Szkolenie z obsługi broni miałem w liceum, strzelałem do tarczy i wspominam to jako fajną sportową zabawę. Ale czy dzisiejszy system edukacji gwarantuje, że uczeń z karabinem będzie pod dobrym nadzorem? - zastanawia się publicysta i reporter Tomasz Piątek.
Jak podkreśla, w razie powszechnego poboru instruktorzy wojskowi nie musieliby zapoznawać rekrutów z karabinem zupełnie od zera, ale ich wartość militarna nie byłaby porażająca. Jego zdaniem pomysł szkolenia młodzieży ma przykrywać – jak twierdzi – zły stan polskiej armii. - Wyciągnijmy wnioski z historii. W 1944 r. dowódcy Powstania Warszawskiego wysłali chłopców z pistoletami domowej roboty na czołgi. To był straszny błąd, wręcz zbrodnia - powinniśmy opędzać się od podobnych wizji" – dodaje.
Kwestię dostępu do broni w tak różnych krajach jak USA i Polska oczywiście trudno porównywać. Jakby mało było wszelkich różnic politycznych, społecznych i kulturowych, od 24 lutego zmieniła się też sytuacja naszego kraju w zakresie bezpieczeństwa. Jaki jest wspólny mianownik? Taki, czy przeciętny obywatel powinien umieć się obchodzić z bronią i mieć do niej dostęp, czy nie.
To co dzieje się w Ukrainie i to że jesteśmy państwem frontowym, powoduje że militaryzuje się polityka i społeczeństwo. Ale koncepcja, że w Ukrainie wszyscy umieją strzelać, jest błędem poznawczym. Wprowadza w błąd. Tam walczą weterani ośmioletniej wojny, a nie ludzie zmobilizowani. To nieprzekładalne na warunki polskie w 2022 r.
– mówi Wirtualnej Polsce Piotr Łukasiewicz, pułkownik rezerwy Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, w latach 2012–2014 ambasador Polski w Afganistanie. Były dyplomata twierdzi, że wobec tego, iż Polacy nie mają doświadczenia z powszechnym dostępem do broni, nie wiadomo w jaką stronę by to poszło.
- Polacy chcą mieć broń i to, co mówi Czarnek, jest tego odbiciem. Sam uważam, że to zły pomysł. Jako były żołnierz myślę, że potrzeba żołnierzy, a nie szkolenia dzieci. Dzieci to dzieci, ich użycie w wojnie to mroczne kawałki naszej historii. Dzieci nie powinny brać broni do ręki – dodaje Łukasiewicz.
Tymczasem w Ameryce wzrasta ryzyko, że debata o 2. poprawce do konstytucji USA – która, wedle jej zachowawczej interpretacji, gwarantuje Amerykanom prawo do posiadania broni – przeniesie się na ulice. Tak jak przed dwoma laty przeniósł się tam dyskurs o przemocy policji wobec Afroamerykanów po zabójstwie George’a Floyda w Minneapolis.
Kilka dni przed Uvalde – o czym mówił Steve Kerr - w strzelaninie w Buffalo zginęli głównie afroamerykańscy seniorzy. - Teraz mamy dzieci zamordowane w szkole. Kiedy coś zrobimy? Jestem zmęczony, jestem zmęczony tym, że muszę tu stać i składać kondolencje zrozpaczonym rodzinom, które tam są. Jestem zmęczony "chwilami ciszy". Wystarczy" – wołał trener podczas swojej konferencji, którą obejrzały setki tysięcy ludzi.
Ameryka od lat nie robi nic.
MAKABRYCZNE LICZBY
W 2016 r. w popularnym w społeczności LGBT+ klubie Pulse w Orlando 29-letni Omar Mateen, zwolennik Państwa Islamskiego, zamordował 49 i zranił 53 osoby. 1 listopada 2017, z wciąż niewyjaśnionych powodów, 64-letni Stephen Paddock, strzelając z balkonu hotelu w Las Vegas, zamordował 60 osób i ranił 411. W 2009 r. Fort Hood wojskowy lekarz-psychiatra Nidal Malik Hasan usłyszał głos nakazujący mu zabijać. W 2012 r. w kinie w Aurorze w Kolorado podczas premiery nowego "Batmana" ogień otworzył naśladowca filmowego Jokera. Zabił 12 osób, ranił 58. Mógłbym tak długo wymieniać.
A jednak Amerykanie dalej są podzieleni w tej sprawie. Instytut Gallupa regularnie ich o to pyta. Od 1960 r. liczba gospodarstw domowych w Stanach, w których trzyma się choćby jedną sztukę nowoczesnej i czynnej broni palnej, spadła z 50 do 40 proc. Ale zarazem tendencja do liberalizacji rynku karabinów automatycznych jest zatrważająca. Pół wieku temu niemal 80 proc. obywateli USA było za zaostrzeniem przepisów dotyczących ich sprzedaży, dziś to ledwie połowa.
I wreszcie kluczowa sprawa: "Czy pani/pana zdaniem powinno się zakazać możliwości noszenia pistoletów na ulicy?". Za zakazem – 27 proc., przeciw – 72 proc. Amerykanie traktują prawo do uzbrojenia po zęby jako prawo obywatelskie.
Za te nastroje współodpowiada jedna z najpotężniejszych organizacji lobbystów w USA: Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (National Riffle Association). A za plecami Stowarzyszenia – oczywiście producenci broni palnej. Oto garść liczb. Cały ten przemysł zarabia na wewnętrznym rynku 13,5 mld dolarów rocznie, z czego 1,5 mld to czysty zysk. W samym 2013 r. wyprodukowano prawie 11 mln sztuk broni palnej, z czego tylko 4 proc. na eksport. W Stanach branża daje pracę 250 tysiącom ludzi.
Jednak Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie nie zostało założone po to, by narkotycznie uzależnić Amerykę od przemocy. Licząca dziś 5 mln członków organizacja powstała w 1871 r., a inicjatywa wyszła od kilku weteranów zakończonej sześć lat wcześniej wojny secesyjnej. Chodziło im o trenowanie drużyn strzeleckich i podnoszenie umiejętności młodzieży, która w przyszłości być może będzie musiała walczyć za kraj.
Jednak był to czas, gdy w skali globalnej polityki USA były prowincjonalną ekskolonią brytyjską. Na ich rolę "żandarma całego świata" musimy poczekać jeszcze dobrych parę dekad – przemawiając na warszawskim szczycie NATO w 2016 r. Barack Obama odwołał się do historii i przypomniał, że rok 2017 to setna rocznica amerykańskiej obecności wojskowej w Europie (w 1917 r. USA przystąpiły do I wojny światowej po stronie Ententy).
Sekcja prawna NRA, której zadaniem miała stać się w przyszłości walka o ustawodawstwo regulujące rynek i dostęp do broni palnej, powstała dopiero w 1934 r. Odgrywała wtedy zupełnie inną rolę niż dziś: lobbowała za (przegłosowaną ostatecznie przez Kongres) ustawą opodatkowującą produkcję karabinów i pistoletów oraz zobowiązującą fabrykę do rejestracji każdej jej sztuki.
Zwrot w polityce NRA nastąpił w 1975 r., gdy Stowarzyszenie zaczęło walczyć o powszechne prawo do posiadania broni – oraz o zyski jej producentów. Rok później powstał fundusz wspierający kandydatów na urzędy, którzy popierają te idee. Szybko stał się potężnym narzędziem wyborczym. W 2013 r. NRA przeprowadziła skuteczną ofensywę przeciw dwóm demokratycznym stanowym senatorom w Colorado, bo ci zapragnęli zmian w lokalnym prawie. Przeprowadzono referendum i polityków usunięto ze stanowego senatu.
Prawnicy, ideolodzy i sponsorzy Stowarzyszenia walczą też o masową wyobraźnię. Zamiast prewencji, szkoleń i "pracy u podstaw" z Amerykanami, by oduczyć ich odruchowego sięgania po broń, opowiadają się za tzw. sprawiedliwością retrybutywną – w tym przypadku za surowszymi karami wobec sprawców tragedii takich, jak w Uvalde.
To właśnie finansowa zależność federalnych senatorów i kongresmanów od NRA uniemożliwiła w 2016 roku debatę w Kongresie USA na temat zaostrzenia przepisów, m.in. przez wprowadzenie dodatkowej i bardziej wnikliwej kontroli nabywców broni – np. czy byli wcześniej notowani lub podejrzewani o przestępstwo, a także poprzez testy psychologiczne, wymagane choćby przy egzaminach na prawo jazdy (tak, łatwiej jest w USA kupić karabin, niż uzyskać "prawko"). Bezsilni politycy Partii Demokratycznej próbowali nawet okupować przez kilka godzin mównicę w Izbie Reprezentantów, ale jej ówczesny przewodniczący, Republikanin Paul Ryan, wyłączył mikrofon i zarządził przerwę do odwołania.
Przez władze Stowarzyszenia przewijali się znani politycy i ludzie rozrywki, m.in. antybohater afery Iran-Contras płk Oliver North, architekt wojny z podatkami i idol zwolenników państwa minimalnego Grover Norquist oraz aktor Tom Selleck, znany jako "detektyw Magnum" (z serialu o tym samym tytule). Działa na wyobraźnię?
Ale chyba najjaśniejszą gwiazdą w tej konstelacji był Charlton Heston, prezes NRA w latach 1998–2003. Przed wyborami w 2000 r. wystąpił na jednej z politycznych konwencji, gdzie z zajadłością Ben Hura spojrzał w kamerę i wycedził: "Wiceprezydent Al Gore wyrwie mi broń z rąk dopiero, jak będą zimne i martwe!". Rok później Michael Moore przepytywał go o poglądy w sprawie eskalacji przemocy po najtragiczniejszej - wówczas - strzelaninie w USA: w liceum w Columbine, gdzie dwóch uczniów zastrzeliło 13 kolegów. Heston wyznał, że to sprawa coraz bardziej zróżnicowanego etnicznie społeczeństwa, a nie interpretacji 2. poprawki. Moore zamieścił nagranie z rozmowy w swym antyprzemocowym filmie pt. "Zabawy z bronią".
Wydarzenia w Uvalde nie przeszkodziły w udziale w dorocznym forum przywódców NRA Donaldowi Trumpowi. W tym roku odbyło się w tym samym stanie, gdzie leży Uvalde – w Teksasie, w Houston. Trump nie wycofał się z udziału w imprezie, bo jakżeby zresztą mógł? W 2016 roku NRA, która zwykle czeka z poparciem kandydata na prezydenta do wczesnej jesieni (amerykańskie wybory prezydenckie odbywają się zawsze w listopadzie), poparła Trumpa już w maju.
Mały detal: słuchacze forum NRA nie mogli nosić broni podczas jego wystąpienia.
Stowarzyszenie tłumaczyło to w ten sposób, że podczas przemówienia byłego prezydenta USA Secret Service przejmuje kontrolę nad salą i zabrania uczestnikom konferencji posiadania pistoletów, karabinów, akcesoriów do broni palnej i noży. Zabronione jest także posiadanie amunicji, wskaźników laserowych oraz gazu pieprzowego. Agentom wolno było przeszukiwać uczestników za pomocą magnetometrów przed wejściem do sali - poinformowało NRA.
A o co dziś chodzi z ową 2. poprawką – mętnym przepisem sprzed 225 lat, mówiącym o tym, że stan ma prawo organizować uzbrojone milicje? W 2022 r. interpretowanie tego przepisu jako prawa do nieograniczonego posiadania broni to aberracja. Artykuł 5. konstytucji USA mówi, iż poprawki do niej są odpowiednie wówczas, kiedy następuje jakiś ważny "historyczny moment". Nie są wieczne i nie mogą paraliżować państwa. Okoliczność do ich reinterpretacji pojawia się wtedy, gdy do władzy dochodzi obdarzona wielkim poparciem obywateli partia i może ona, jeśli istnieje taka społeczna potrzeba, zmienić prawo, a Sąd Najwyższy ma obowiązek zgodzić się z interpretacją konstytucji przez władzę ustawodawczą.
Problem w tym, że dziś społecznej potrzeby zmiany konstytucji nie ma, bo zwolenników teorii, iż ojcowie-założyciele USA ponad dwa wieki temu zagwarantowali im prawo do posiadania i noszenia broni automatycznej (która wtedy jeszcze nie istniała – najbardziej zaawansowaną technicznie bronią był wówczas ładowany przez lufę muszkiet!), jest trzy razy więcej niż jej przeciwników.
Tymczasem – niezależnie już nawet od ludzkich ofiar – koszty przestępstw popełnianych z użyciem broni palnej i ich następstw (tj. koszty leczenia, prawne i społeczne) są w USA niebagatelne. To 230 mld dolarów rocznie. Mniej więcej tyle, ile wynosi PKB Irlandii lub Pakistanu.
Wróćmy do Steve’a Kerra. "W tej chwili 50 senatorów odmawia głosowania nad HR-8, czyli ustawą o sprawdzaniu przeszłości ludzi kupujących broń, którą Izba Reprezentantów uchwaliła kilka lat temu. Jest powód, dla którego nie chcą nad nią głosować: chcą zachować władzę" – powiedział koszykarski trener w swojej wtorkowej przemowie.
"Pytam cię, Mitchu McConnellu (przywódca klubu Republikanów w Senacie – red.) i pytam wszystkich senatorów, którzy odmawiają zrobienia czegokolwiek w sprawie przemocy, strzelanin w szkołach, strzelanin w supermarketach: czy zamierzacie przedłożyć własną żądzę władzy nad życie naszych dzieci, osób starszych i wiernych kościoła? Bo tak to właśnie wygląda. To właśnie robimy każdego tygodnia. Mam dość, mam dość" – dodał. Od tego momentu media społecznościowe zalewa hasztag #50senators.
I co? I zapewne nic, ponieważ większość Amerykanów szczerze wierzy, że posiadanie broni jest podstawowym prawem człowieka. W Szwajcarii czy w Kanadzie także wiele osób ma broń, ale uważa, że jej posiadanie nie jest prawem człowieka.
Ale w Stanach tak właśnie się myśli. A o to, żeby ludzie tak myśleli, dba już NRA. I kółko się zamyka.