SpołeczeństwoZgierz. Żyją obok ekologicznej bomby. Pół miliona ton toksycznych odpadów

Zgierz. Żyją obok ekologicznej bomby. Pół miliona ton toksycznych odpadów

Rtęć, azbest, a nawet składniki gazów bojowych. Takie substancje nielegalnie zakopano w ziemi na terenie byłych zakładów przemysłowych w okolicach Zgierza. Zagrażają one mieszkańcom 60-tysięcznego miasta.

Zgierz. Żyją obok ekologicznej bomby. Pół miliona ton toksycznych odpadów
Źródło zdjęć: © East News | Łukasz Szeląg/Reporter
Violetta Baran

- Z punktu widzenia człowieka jestem przerażona. Z punktu widzenia lekarza onkologa mogę powiedzieć, że może się okazać, że za kilkanaście lat miejscowość, o której mówimy, ma najwyższy stopień zachorowań na choroby nowotworowe - mówi reporterowi programu Polsat News "Państwo w państwie" Jolanta Uniewska- Bury, zastępca dyrektora d.s. onkologii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Łodzi. Już teraz nowotwory są najczęstszą przyczyną zgonów w Zgierzu.

- Tam jest zakopanych 200 tys. beczek blaszanych z nieznaną zawartością. Nie ma na to żadnych dokumentów, można tylko na przypuszczeniach się opierać - mówi reporterowi programu ekolog i mieszkaniec Zgierza Bartek Górski.

Zdaniem ekologów na czterech hektarach pod ziemią, na których kiedyś znajdowały się Zakłady Produkcji Barwników Boruta, zakopanych jest około pół miliona ton niebezpiecznych dla środowiska substancji. Teren już dawno powinien zostać poddany rekultywacji. Problem w tym, że nie ma kto jej przeprowadzić. Zakłady Boruta zostały zlikwidowane w 1999 roku. Powołana w celu zajęcia się odpadami spółka Eko-Boruta, niezbyt jednak paliła się do ich usunięcia.

- Oni rozpoczęli jakieś działania, wzięli bardzo duże pieniądze, a ta ich rekultywacja polegała na tym, że zwozili tego jeszcze więcej. Zwozili, co tylko się da - tłumaczy Polsat News Wojciech Brzeski ze Starostwa Powiatowego w Zgierzu.

Firma Eco-Boruta jest użytkownikiem wieczystym tego terenu do 2089 roku. I to ona jest odpowiedzialna za rekultywację składowanych tu odpadów. Nigdy się jednak nimi nie zajęła. Co więcej, od 2015 roku z zarządem spółki nie ma kontaktu. Sama spółka jest zaś w likwidacji.

Po obu stronach składowiska z beczkami leżą dwa inne nielegalne wysypiska. W maju 2017 r. wybuchł pożar na jednym z nich. Dogaszano go przez dwa dni. Strażacy przypuszczają, że przyczyną pożaru było zaprószenie ognia. W maju 2018 roku wybuchł kolejny pożar - na drugim ze składowisk. Walka z ogniem trwała tydzień. W lutym br. prokuratorzy stwierdzili, opierając się na ustaleniach biegłych z zakresu pożarnictwa, że doszło tam do celowego podpalenia. Nie wiadomo jednak, kto to zrobił.

Co kryje się w zakopanych pod ziemią beczkach? Ekolodzy zebrali próbki i przewieźli je do specjalistycznego laboratorium, gdzie na zlecenie autorów programu "Państwo w państwie" zostały zbadane. Po ich analizie okazało się, że na składowisku występuje ponad 200 niebezpiecznych dla życia i zdrowia substancji, takich jak rtęć, azbest czy nawet składniki gazów bojowych. - Są tu substancje karcerogenne, mutagenne, niebezpieczne dla życia i zdrowia - stwierdził szef laboratorium "Jars", Łukasz Szulc, w którym zbadano próbki.

Część beczek już popękała. Ich zawartość przesiąka do ziemi. Wchodzi w reakcję z powietrzem. Temperatura panująca kilkanaście centymetrów pod ziemią, w okolicach beczek, przekracza sto stopni Celsjusza. Spod powierzchni ulatniają się toksyczne gazy.

- Te gazy są bardzo niebezpieczne, mogą powodować zatrucia bezpośrednie, inhalacyjne, a nawet poparzenia skórne - tłumaczy Łukasz Szulc, kierownik laboratorium "Jars". - Jeśli beczki nagle się rozszczelnią, stężenie tych gazów wzrośnie, może być nawet potrzebna ewakuacja ludzi - dodał.

- Mamy tu taki mały, zgierski Czarnobyl - mówi ekolog Bartek Górski.

Źródło: polsatnews.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (186)