Zemsta Obamy na Netanjahu? Ten krok może boleśnie ugodzić premiera Izraela
• Obama może przeforsować własne rozwiązanie kwestii izraelsko-palestyńskiej
• Prezydent USA jest sfrustrowany niepowodzeniem prawie 8 lat negocjacji
• Media donoszą, że w grę wchodzi rezolucja w Radzie Bezpieczeństwa ONZ
• "Jerusalem Post" uważa, że to może być zemsta na Netanjahu
• Relacje pomiędzy oboma politykami od początku są fatalne
• Zdaniem Amerykanów to premier Izraela jest głównym hamulcowym procesu pokojowego z Palestyńczykami
15.04.2016 | aktual.: 15.04.2016 16:37
Czy Obama planuje zemstę na Netanjahu? - zastanawia się poczytny izraelski dziennik "Jerusalem Post". Nie jest tajemnicą, że temperatura osobistych relacji między amerykańskim prezydentem i premierem Izraela osiągnęła poziom zimy nuklearnej. Ale może być jeszcze gorzej, bo zdaniem mediów nie jest wykluczone, że gospodarz Białego Domu na koniec swoich rządów zaserwuje Netanjahu bardzo gorzką pigułkę do przełknięcia.
Obaj politycy znajdują się u steru władzy w swoich krajach od 2009 roku, więc historia relacji izraelsko-amerykańskich w ostatnich latach jest w dużej mierze historią stosunków Obama-Nenajahu. A te od początku były złe lub bardzo złe. Najlepiej obrazuje je chyba anegdotyczna już opowieść o tym, jak na szczycie G20 w Cannes dziennikarskie mikrofony przypadkowo wyłapały dialog ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego z Obamą. - Nie mogę znieść Netanjahu, to kłamca - powiedział Francuz do przywódcy USA. Na co ten odparł: - Ty masz go dosyć? Ja muszę się z nim użerać każdego dnia.
Ale zarzewiem fatalnych relacji - określanych przez wiele amerykańskich mediów jako najgorsze w całej historii stosunków na linii prezydent USA-premier Izraela - nie są różnice charakterologiczne, ale przede wszystkim polityka. Netanjahu bardzo krytycznie oceniał podejście administracji Obamy do regionalnych rewolucji w czasie Arabskiej Wiosny i jej stanowisko w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Jednak najbardziej nie mógł znieść forsowanego przez Biały Dom porozumienia nuklearnego z Iranem, które stało się faktem w ostatnich miesiącach.
W ubiegłym roku Netanjahu odpłacił się Obamie afrontem, przyjeżdżając na przekór jego woli do USA, na zaproszenie lidera Partii Republikańskiej, i przemawiając w Kongresie przeciwko umowie z Iranem, co też zostało skrzętnie wykorzystane propagandowo przez republikańskich "jastrzębi" (zwolenników twardej linii wobec Teheranu), czyli politycznych oponentów obecnego prezydenta USA.
Rezolucja niezgody
Obamę bardziej jednak boli fakt, że w ciągu prawie ośmiu lat jego rządów, mimo licznych starań, nie udało mu się wynegocjować praktycznie żadnego postępu w procesie pokojowym Izraela z Palestyńczykami. Jak ujawnił kilka tygodni temu "New York Times", prezydent USA sięga wzrokiem daleko w przyszłość i na koniec prezydentury może jednostronnie sformułować plan, który będzie krokiem milowym na drodze do tzw. rozwiązania dwupaństwowego (niepodległy Izrael i Palestyna, w granicach z 1967 r., z Jerozolimą jako wspólną stolicą obu państw) w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Rozwiązania, które Netanjahu ostatecznie odrzucił w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej do izraelskiego parlamentu.
- Obama i Kerry (szef dyplomacji - przyp. red.) stoją w obliczu bardzo dużego prawdopodobieństwa, że rozwiązanie dwupaństwowe umrze w czasie ich warty - mówi na łamach "NYT" Martin S. Indyk, który uczestniczył w negocjacjach izraelsko-palestyńskich. - Po tym, jak próbowali już wszystkiego, myślę, że czują odpowiedzialność, przede wszystkim wobec przyszłości Izraela jako państwa żydowskiego i demokratycznego, aby zachować pryncypia rozwiązania dwupaństwowego - dodaje rozmówca dziennika.
Aby to zrobić, Biały Dom może przeforsować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję, która nakreśli drogę do pokojowego rozwiązania konfliktu. Według "NYT" rezolucja da "trwałą legitymację" dla kompromisów pomiędzy obiema stronami i "zbuduje szerokie międzynarodowe poparcie dla serii proponowanych rozwiązań, które mogą być zarysem przyszłego porozumienia izraelsko-palestyńskiego".
Właśnie ten krok ma być według "Jerusalem Post" zemstą Obamy na Netanjahu. Biorąc pod uwagę stanowisko obecnego premiera Izraela, z miejsca odrzuci on potencjalną rezolucję Rady Bezpieczeństwa, co na pewno nie przysporzy mu zwolenników na arenie międzynarodowej. Izraelski dziennik określa taką rezolucję nawet mianem "metaforycznego improwizowanego ładunku wybuchowego (ang. IED) dla premiera Benjamina Netanjahu".
Co zrobi Obama?
Pytanie, czy spekulacje "NYT" się urzeczywistnią. - Poczucie w Izraelu, że zemsta Obamy jest nieuchronna, wynika z ułudy Izraelczyków, że tak bardzo interesujemy Obamę. Jesteśmy sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale nie jesteśmy najważniejszym punktem ich polityki zagranicznej, więc nie miejmy złudzeń w tym względzie - mówi "Jerusalem Post" Alon Pinkas, były konsul Izraela w Nowym Jorku.
W jego opinii Obama nie przeforsuje własnej rezolucji w ONZ, bo tylko wzmocniłby tym narrację Netanjahu, kreślącego wizję całego świata sprzymierzonego przeciwko Izraelowi. Podobnie byłoby, gdyby USA zrobiły to rękoma Francji, nie wetując jej rezolucji w Radzie Bezpieczeństwa w sprawie rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Niemniej jednak, amerykański prezydent może mocno zaakcentować sprawę palestyńską w swoim pożegnalnym przemówieniu i przedstawić własną wizję pokoju na Bliskim Wschodzie.
Odmiennego zdania jest Gideon Meir, wieloletni izraelski dyplomata, były konsul ambasady Izraela w Waszyngtonie. - Obama chce zostawić po sobie spuściznę pokoju. Gdzie może to zrobić? Tylko w ONZ. Uda się do ONZ, ponieważ tam, w jego mniemaniu, nie będzie krzywdzić Izraela, ale raczej będzie mu pomagać. Ten pogląd jest podzielany przez większość amerykańskich liberalnych Żydów - powiedział Meir "Jerusalem Post".
Jedyny obrońca Izraela
Tymczasem potencjalny ruch prezydenta Obamy już wywołuje zgrzytanie zębami u prawicowych polityków i komentatorów w USA. Dla nich nie do pomyślenia jest już nie tylko przeforsowanie, ale nawet niezawetowanie rezolucji Rady Bezpieczeństwa, której sprzeciwiałby się Izrael. "NYT" przytacza wypowiedź wpływowego senatora Johna McCaina, który oświadczył, że taki krok "zaprzeczyłby polityce prowadzonej przez co najmniej 10 ostatnich prezydentów USA". W podobnym tonie wypowiadają się też inni republikańscy politycy.
Szkopuł w tym, jak celnie wskazał "NYT", że twierdzenia republikanów nie mają pokrycia w prawdzie. Od 1967 roku za rządów każdego amerykańskiego prezydenta zdarzały się przypadki (czasami bardzo liczne), w których przedstawiciel USA w ONZ albo nie zawetował, albo nawet głosował za rezolucją nieprzychylną państwu żydowskiemu.
Do tej pory jedynym wyjątkiem pod tym względem jest... Obama. Obecny gospodarz Białego Domu wetował dotychczas wszystkie rezolucje godzące w Izrael. Robił to w nadziei, że zachęci tym rząd Netanjahu do bardziej konstruktywnego podejścia w izraelsko-palestyńskim procesie pokojowym. Według "NYT" taktyka ta zakończyła się totalnym fiaskiem, a być może była nawet kontrproduktywna.
Cierpliwość Obamy najwyraźniej się wyczerpała. Czy na koniec kadencji będzie chciał zadośćuczynić swoim błędom? Netanjahu może to mocno zaboleć.