Ze szpitala bezdomny trafił na ławkę w parku
Bezdomnego mężczyznę, który przez trzy miesiące siedział na ławce, świdnicki szpital odesłał z kwitkiem. Ostatecznie trafił do schroniska Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.
19.06.2010 | aktual.: 21.06.2010 10:12
- Nie wiem, czy uda mi się wstać, dawno nie próbowałem. Od kilku dni nie zrobiłem kroku - tak mówił pan Waldemar, który siedział na ławce przy ul. Jarzębinowej w Świdniku. Po interwencji pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, pogotowie ratunkowe odwiozło mężczyznę do świdnickiego szpitala. Lekarze uznali jednak, że bezdomny nie wymaga leczenia i odesłali go z powrotem na ławkę. - Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że istotnych wskazań do hospitalizacji nie było. Nie będę kładł do szpitala człowieka tylko dlatego, że jest bezdomny - tłumaczył Zdzisław Walkowski, lekarz, który badał mężczyznę.
Pan Waldemar wrócił na swoją ławkę, oddaloną od szpitala o ok. 700 metrów. Droga zajęła mu cztery godziny. - Mam problemy z chodzeniem od czasu, kiedy miałem złamane biodro. Ostatnio te dolegliwości się nasiliły. Miałem nadzieję, że w szpitalu trochę podleczę te nogi i będę mógł jakoś normalnie funkcjonować - mówi pan Waldemar.
Jak dowiedziała się gazeta, mężczyzna na swojej ławce, w jednym miejscu, siedział od początku kwietnia. Poruszał się jedynie, kiedy musiał dojść do najbliższych krzaków. Pomagali mu inni bezdomni oraz mieszkańcy pobliskich bloków. Kiedy padał deszcz dostał od kogoś plandekę i tak dzień po dniu spędzał na ławce.
Świdnicki szpital to nie jedyna instytucja, która uznała, że bezdomny nie potrzebuje pomocy. Pogotowie ratunkowe zaalarmowane w ubiegły piątek przez pracowników MOPS-u, dojechało na ul. Jarzębinową po około półtorej godziny, po czym odjechało bez pacjenta. Dlaczego? Bo ratownicy medyczni muszą stosować się od wymogów ustawy o państwowym ratownictwie medycznym.
- Zgłoszenie nie posiadało cech nagłego zagrożenia zdrowotnego. Zespół ratowników zastał na miejscu dwóch mężczyzn, którzy poinformowali, że nikt nie potrzebuje pomocy - tłumaczy Zdzisław Kulesza, dyr. wojewódzkiego pogotowia ratunkowego SPZOZ w Lublinie.
W poniedziałek pracownicy MOPS-u zadzwonili ponownie do pogotowia ratunkowego. Poinformowali dodatkowo, że na miejscu czeka również dziennikarz Kuriera Lubelskiego. Tym razem ratownicy nie potrzebowali już stosować się do wymogów ustawy i pytać czy pacjent chce, aby udzielono mu pomocy. Byli tak uprzejmi, że zabrali nawet brudne reklamówki z dobytkiem mężczyzny. Dlaczego poniedziałkow interwencja tak znacznie różniła się od piątkowej? - Zgłoszenie zostało określone przez osobę wzywającą jako stan zagrożenia zdrowotnego. Poinformowano nas, że pacjent leży na ławce - wyjaśnia Kulesza.
We wtorek pan Waldemar został odwieziony do schroniska Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Świdniku. - Ten mężczyzna wymaga opieki pielęgniarskiej, której w schronisku nie możemy mu zapewnić. Skoro jednak nie może znaleźć nigdzie pomocy, przyjmiemy go. Postaramy się też skierować go do specjalistycznej przychodni - mówi Mariusz Narodowiec, kierownik schroniska.
Polecamy w wydaniu internetowym:www.lublin.naszemiasto.pl