Zdradzeni
Zdradzili nasze marzenia – to powiedzenie Donalda Tuska z początku kampanii wyborczej PO przejdzie do historii.
Wszak Donald Tusk po to urodził się w świecie polityki, by marzyć o rządach Kaczyńskich. I Tusk pewnie byłby najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie, gdyby Kaczyńskim wiodło się naprawdę dobrze.
Ale są powody, dla których Tusk poczuł się zdradzony. Kaczyński zdradził, bo chciał zlikwidować układ. Wiernością byłoby więc trwanie przy owym układzie. Kaczyński zdradził, bo pozwolił na zastawienie pułapki na wicepremiera łapówkarza. Zamach stanu w Łapówkowie zagraża większości klasy politycznej. Wreszcie Kaczyński zdradził, mianując Zbigniewa Ziobrę na ministra sprawiedliwości.
Nie jestem fanem niektórych propozycji kierowanego przez Ziobrę ministerstwa. Parę razy niemal pokłóciliśmy się o to, że nic nie robił w sprawie wyprowadzania pieniędzy przez Kwaśniewskiego z Komitetu ds. Młodzieży, aż zmusiłem go do rozpoczęcia śledztwa serią tekstów w "Gazecie Polskiej" i złożeniem zawiadomienia o przestępstwie.
Mieliśmy, delikatnie mówiąc, odmienne zdania w sprawie wyczynów politycznych Radia Maryja. Nie do końca podobało mi się, w jaki sposób pozbyto się Ludwika Dorna z kierownictwa MSWiA. Potem okazało się, że na jego miejsce wsadzono cieknącego na wszystkie strony lektora komitetu wojewódzkiego PZPR.
Miałem żal, że śledztwa dotyczące dwóch dżentelmenów, którzy chcą spędzić resztę życia na wykańczaniu "Gazety Polskiej", a przy wódce przechwalali się swoimi kontaktami ze służbami rosyjskimi, wloką się jakby nie chciano nic z tym zrobić.
Właśnie jednak dowiedziałem się z "Gazety Wyborczej", że jestem czołową tubą Zbigniewa Ziobry. Niejaki Michał Kobosko, redaktor naczelny niszowego pisma skrajnej lewicy o tytule łudząco przypominającym amerykański "Newsweek", sugeruje, by mnie za to zlinczować.
W tej sytuacji pozostaje mi się przyznać: ja naprawdę lubię Zbigniewa Ziobrę. Uważam, że jeśli wobec oczywistych przestępców zachowywał się jak Brudny Harry, to zrobił dobrze. Obowiązkiem rządu nie jest podobanie się Tomaszowi Lisowi i Jackowi Żakowskiemu, tylko obrona swoich obywateli przed gwałcicielami, nawet jeżeli owi gwałciciele dostarczają koalicjantom niezbędnych do życia uciech i łapówek. Obowiązkiem rządu jest też próba odzyskania ukradzionych nam pieniędzy, nawet jeżeli kradł je były prezydent.
Natomiast obowiązkiem publicysty nie jest ani bycie prorządowym, ani antyrządowym, lecz pisanie i mówienie prawdy. Warto ten obowiązek przypomnieć tym mediom i publicystom, którzy zarabiali krocie dzięki tolerowaniu złodziejskich prywatyzacji, szerzeniu się postsowieckich służb w naszym życiu publicznym, a przede wszystkim dzięki apoteozie intelektualnej i moralnej miałkości ludzi kreujących się na czołowe autorytety. Nie krytykują rządu dlatego, że robi błędy, lecz dlatego że ten rząd próbuje budować Polskę, o której Tusk nie marzył, a która dla Kwaśniewskiego jest sennym koszmarem.
Tomasz Sakiewicz