Zbliża się koniec Isłama Karimowa. Kto nastanie po śmierci dyktatora?
• Rządy wieloletniego dyktatora Uzbekistanu zbliżają się do końca
• Rosną spekulacje na temat śmierci Islama Karimowa
• Obserwatorzy spodziewają się destabilizującej walki o sukcesję
• Z chaosu skorzystać mogą dżihadyści
"Isłam Karimow jest jak kot Schroedingera: równocześnie żywy i martwy, dopóki nie zostanie zaobserwowany" - brzmi jeden z wielu krążących po sieci żartów na temat prezydenta. Uzbekistan może wydawać się dość egzotycznym tematem internetowych memów, bo przez długie lata ten środkowoazjatycki kraj - mimo strategicznego położenia - pozostawał w cieniu i na uboczu wielkiej międzynarodowej polityki. To zasługa właśnie Karimowa, który od 26 lat rządzi jednym z najbardziej zamkniętych i autorytarnych reżimów w regionie oraz prowadzi izolacjonistyczną politykę zagraniczną. Teraz jednak i o nim, i o Uzbekistanie piszą media z całego świata.
Wszystko za sprawą tajemnicy dotyczącej jego zdrowia. Odkąd w niedzielę oficjalne uzbeckie źródła podały, że Karimow trafił do szpitala, nie wiadomo, czy w ogóle żyje. Jego córka, dyplomatka Lola Karimowa-Tiłłajewa stwierdziła na swoim koncie na portalu Instagram, że Karimow dostał udaru, ale jego stan się poprawia. Niezależne media podają jednak, że dyktator nie żyje, a z obawy przed rozruchami rząd ogłosi to dopiero po zakończeniu masowych uroczystości z okazji 25-lecia niepodległości kraju.
Niezależnie od tego, jaka jest prawda, wydaje się, że koniec dyktatury jest bliski. A jako że na temat stosunków panujących wewnątrz kręgów rządzących w Taszkencie wiadomo bardzo niewiele, w państwie - właśnie świętującym ćwierć wieku swojej niepodległości - przeważa ogromna niepewność na temat jego przyszłości. Tym bardziej, że dużo wskazuje na to, że Karimow nie wyznaczył swojego następcy.
- Wszyscy Uzbecy, z którymi rozmawiałam, zarówno ci, żyjący w kraju, jak i na wygnaniu, zarówno ci, którzy kochają Karimowa, jak i ci, którzy go nienawidzą, są bardzo zmartwieni. Ponad połowa społeczeństwa ma mniej niż 25 lat i nie zna żadnego innego przywódcy - mówi Sarah Kendzior, amerykańska dziennikarka i politolog, specjalizująca się w badaniach krajami Azji Środkowej. - Brak oczywistego następcy i mętność sytuacji sprawia, że atmosfera jest bardzo nerwowa, a plotek jest mnóstwo. Wiadomo tylko, że Karimow zachorował i nie ma go na obchodach święta niepodległości - dodaje.
Jak podkreśla Kendzior, kondycja gospodarcza kraju jest "bardzo ponura", a gospodarka w dużej części jest uzależniona od pieniędzy przesyłanych do kraju przez emigrantów. Wszystko to sprawia, że sytuacja może okazać się krucha i grozi destabilizacją.
Kto może zastąpić Karimowa? Częstą praktyką w poradzieckich dyktaturach jest przekazanie władzy członkom rodziny lub dawno wyznaczonemu następcy. W Kazachstanie, gdzie prezydent Nursułtan Nazarbajew rządzi tak długo, jak Karimow, schedę po nim ma przejąć jego córka Dariga. W Azerbejdżanie po śmierci Hejdara Alijewa władzę objął jego syn Ilham. W Uzbekistanie taki scenariusz jest mało realny. Przez lata za potencjalną następczynię dyktatora uważano jego starszą córkę, dyplomatkę, bizneswoman i celebrytkę Gulnarę. W ostatnich latach weszła jednak w konflikt z ojcem i od 2014 roku znajduje się w areszcie domowym (choć według krążących plotek widziano ją w ostatnich dniach w Izraelu i Londynie).
Jej młodsza siostra, Lola, też wymieniana była w gronie kandydatów na przejęcie schedy, lecz obecnie niewielu ekspertów daje jej realne szanse.
- Sądzę, że najprawdopodobniej będzie to ktoś z administracji Karimowa lub służb bezpieczeństwa. Następnym władcą prawdopodobnie będzie premier Szawkat Mirzijojew, ale trudno powiedzieć na jak długo - mówi Kendzior.
"Mirzijojew jest często opisywany jako równie srogi przywódca, który jest bardziej pięścią niż mózgiem administracji" - pisze na łamach pisma "Foreign Policy" Nate Schenkan, analityk Freedom House. Wśród innych kandydatów wymienia się ministra finansów Azimowa, lub szefa Narodowej Służby Bezpieczeństwa Rustama Inojatowa. Ten ostatni jest tak tajemniczą figurą, że znane jest tylko jedno jego zdjęcie.
Większość obserwatorów jest zdania, że niezależnie od tego, kto ostatecznie przejmie władze, prawdopodobnie nie zmieni w znaczny sposób represyjnej i izolacjonistycznej polityki reżimu. Nie oznacza to jednak, że nie dojdzie do wewnętrznych konfliktów, które mogą zdestabilizować kraj. Choć opozycja polityczna wewnątrz kraju praktycznie nie istnieje (znajduje się głównie na przymusowej emigracji), to obywatele już raz dawali oznaki swojego niezadowolenia. Kiedy w 2005 roku wyszli na ulice w mieście Andiżan na wschodzie kraju, władze brutalnie spacyfikowały protest, zabijając co najmniej 187 osób (choć ofiar mogło być nawet 10 razy więcej). Teraz sytuacja jest mniej stabilna.
Tym bardziej, że w grę wchodzi jeszcze jeden czynnik: radykalni islamiści. Uzbeccy dżihadyści stanowią znaczną grupę zagranicznych bojowników, walczących w Afganistanie, Syrii i Iraku. W sytuacji kryzysu sukcesyjnego mogą chcieć wykorzystać pustkę, pozostałą po zmarłym dyktatorze do swoich celów.
- Kilka grup dżihadystycznych, jak Islamska Unia Dżihadu, skupia się na działalności w Uzbekistanie, ale większość jest rozsiana po szerszych organizacjach takich jak ISIS, dla których Uzbekistan nie jest priorytetem. Jednak, jak pokazuje niedawny zamach w sąsiednim Kirgistanie, wystarczy jedna osoba, by zorganizować krwawy atak - mówi Kendzior.
To, co stanie się po śmierci Karimowa może mieć duże znaczenie dla całego regionu. Uzbekistan jest najludniejszym krajem Azji Środkowej, leżącym w samym jej środku. Mimo znacznych złóż złota i gazu, Taszkent prowadził bardzo ostrożną politykę zagraniczną, unikając zbyt głębokiego zaangażowania w zarówno w Zachodnie i wschodnie struktury oraz balansując między często sprzecznymi interesami Rosji, USA i Chin. W kraju do 2005 roku istniała amerykańska baza, która służyła do zaopatrywania wojsk w Afganistanie. Jednak po protestach w Andiżanie bazę zamknięto, a relacje z Zachodem uległy znacznemu pogorszeniu. Ale również i Rosja trzymana była przez Karimowa na dystans. Uzbekistan jest też jedynym krajem regionu, który nie jest członkiem - promowanej przez Rosję - Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, a Karimow wielokrotnie krytykował "neokolonialne" podejście Moskwy, deklarując że Uzbekistan nigdy nie będzie częścią żadnego układu, przypominającego Związek Sowiecki. Nieufność do Moskwy pogłębiły dodatkowo wydarzenia
na Ukrainie - szczególnie, że niedługo potem w jednym z oficjalnie autonomicznych regionów kraju pojawił się ruch separatystyczny. Jak podejrzewają niektórzy, może się on stać narzędziem nacisku Rosji, jeśli Taszkent będzie chciał prowadzić zbyt niezależną politykę.
To, jaki kierunek nowi rządzący obiorą teraz, jest otwartą kwestią. Ale, jak mówi Kendzior, radykalnych zmian raczej nie należy się szybko spodziewać.
- Żaden z prawdopodobnych następców Karimowa nie będzie rządzić krajem w drastycznie inny sposób. Był przecież wspierany przez swoich popleczników oraz ogromny aparat bezpieczeństwa, który popierał jego filozofię - mówi ekspertka. - Uzbekistan prawdopodobnie pozostanie autorytarnym, odizolowanym krajem, wrogim wobec zagranicznych graczy, za wyjątkiem okazji, kiedy Uzbeccy czegoś od nich potrzebują - dodaje.