"Zapraszamy na wizytę u lekarza w 2024 r.". Internauci zdumieni, dyrektor przychodni wyjaśnia sytuację
„Przychodnia we Wrocławiu przesunęła termin wizyty z 2020 r. na 2024 r.” – na Twitterze pojawiło się skierowanie do lekarza, który rozbawiło lub zaniepokoiło wielu internautów. Lekarz, którego podpis widnieje pod dokumentem, wyjaśnił nam, w czym tkwi problem i co może być receptą na bolączki polskiej służby zdrowia.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Maciej Sokołowski, dyrektor wrocławskiego Wojewódzkiego Zespołu Specjalistycznej Opieki Zdrowotnej, specjalista chorób wewnętrznych potwierdza w rozmowie z WP, że pismo o takiej treści otrzymało ok. 1200 osób, które czekają na wizytę u endokrynologa, lecz nie wymagają natychmiastowej pomocy lekarza. – Osoby oczekujące na wizytę nie są jeszcze pacjentami. Nie wiemy też, na co chorują - wyjaśnia.
Zobacz też: Radziwiłł o tabletce "dzień po"
Jaka jest przyczyna tej kuriozalnej na pierwszy rzut oka sytuacji? Skąd ten 2024 rok? – Przesunięcie kolejki pacjentów jest uzasadnione rozporządzeniem ministra zdrowia, które zobowiązuje nas do przyjmowania w pierwszej kolejności grup pacjentów "priorytetowych”, np. pacjentów z adnotacją "Pilne” i takich, którzy od wielu lat są pod naszą opieką (miesięcznie na rutynową kontrolę przychodzi do nas około 1500 osób) – tłumaczy nam Sokołowski.
To tylko czubek góry lodowej problemu niekończących się kolejek. Ostatni z pacjentów "stabilnych” zostaną przyjęci za 10 lat, ponieważ pacjentów "pilnych” WZSOZ ma kilkuset rocznie. - Dwa lata temu dopisano nam pacjentów onkologicznych, którzy mają pierwszeństwo przed "pilnymi”. Kolejna grupa osób, którą musimy przyjmować przed pacjentami oczekującymi w kolejce, to osoby posiadające szczególne, ustawowe uprawnienia. Są to np. honorowi dawcy krwi. Od stycznia 2017 r. grupa ta została rozszerzona o kobiety ciężarne, a od sierpnia 2017 r. o działaczy opozycji antykomunistycznej. Te osoby mamy obowiązek przyjąć siedem dni od zgłoszenia – mówi WP Sokołowski.
"Specjalne uprawnienia kombatantów niezgodne z ustawą”
Zdaniem dyrektora centrum medycznego ustawowy zapis o specjalnych uprawnieniach dla grupy kombatantów nie jest spójny z ustawą o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta, ponieważ to nie kryterium medyczne było w tej kwestii decydujące. A właśnie tylko to kryterium powinno być brane pod uwagę.
- 100 tys. działaczy opozycji z czasów PRL w całym kraju ma pierwszeństwo przed pacjentami "pilnymi” i "stabilnymi”, takich pacjentów też mamy sporo. Mogą zapisać się do endokrynologa bez skierowania od lekarza pierwszego kontaktu, choć moim zdaniem część z nich nie musi leczyć się koniecznie u specjalisty. Wiele razy apelowałem z kolegami, w ministerstwie zdrowia, by odciążyć specjalistów i przekierować część pacjentów do lekarzy rodzinnych, zmniejszając w ten sposób kolejki. Mimo że apel poparł krajowy specjalista ds. endokrynologii, nasz głos nie został wysłuchany. Pacjent z niedoczynnością tarczycy może z powodzeniem leczyć się u lekarza rodzinnego, który będzie regularnie przepisywać mu lekarstwa. Z drugiej strony pacjenci wolą leczyć się u specjalistów, wręcz ich kochają, czasem wywołują z tego powodu awantury, bo nie chcą wracać do lekarza rodzinnego – mówi Sokołowski. Tłumaczy, że np. "endokrynolodzy przyjmując kobiety w ciąży często muszą wysłuchiwać historii o zaburzeniach hormonalnych, które nie są jednostką chorobową, lecz naturalną cechą ciąży”.
Dyrektor dużej, wojewódzkiej przychodni mówi, że pacjentów wciąż przybywa, a liczba lekarzy maleje. Dlaczego? – Jeśli prywatna przychodnia płaci lekarzowi 200 zł za godzinę pracy, a publiczna może zapłacić 100 zł, to jak pan myśli, gdzie pójdzie lekarz? – pyta Sokołowski. I dodaje, że z tego powodu brakuje w jego placówce endokrynologów.
"Odpowiedzialność leży po stronie NFZ i polityków”
Kto w końcu ponosi winę za to, że pacjent musi czekać na wizytę np. siedem lat? Obecna ekipa rządząca? – Mnie komentowanie bieżącej polityki nie interesuje. Odpowiedzialność za organizację systemu leży po stronie NFZ i polityków odpowiedzialnych za ochronę zdrowia. Na leczenie jednego pacjenta w Polsce przeznacza się połowę sumy, którą przeznaczają Czesi. Składki zdrowotne u naszego sąsiada to 14 proc., w Polsce – 9 proc. Na służbę zdrowia powinniśmy przeznaczać 6,8 proc. PKB (według WHO minimalne nakłady na służbę zdrowia to 6 proc. PKB, polski rząd planuje wzrost nakładów do tego poziomu w 2025 r. – przyp. red.) – mówi WP Sokołowski, powtarzając postulat rezydentów, o których proteście głodowym mówiła niedawno cała Polska.
Jednak zdaniem dyrektora przychodni pieniądze to nie wszystko. Warto przekonać pacjentów, że lekarze rodzinni mogą z powodzeniem leczyć wiele chorób przewlekłych, a specjaliści powinni konsultować tylko najtrudniejsze przypadki.
"Musimy zwiększyć pensje pracowników, jest coraz większe niezadowolenie"
Zapytaliśmy Sokołowskiego, jak ocenia ostanie deklaracje Konstantego Radziwiłła. Minister zdrowia mówił m.in. że rząd rozdziela najwięcej rezydentur w historii, chwalił się wprowadzeniem sieci szpitali. Mówił też: "zlikwidowaliśmy biurokrację, która utrudniała leczenie osób chorych na nowotwór", "zwiększymy nakłady do 2025 r. do 6 proc. PKB", "są bezpłatne leki dla seniorów”. Ale np. nie ma zmian w NFZ, mają być dopiero w przyszłej kadencji Sejmu.
Działania dotyczące zwiększenia liczby rezydentur i wprowadzenia sieci szpitali dyrektor oceniaa bardzo pozytywnie. - Młodzi lekarze muszą mieć możliwość szkolenia. Sieć szpitali pozwala uniknąć konkursów ofert i długofalowo planować choćby inwestycje w szpitalach. To również gwarancja stabilności zatrudnienia dla kadry lekarzy, pielęgniarek i innych profesjonalistów medycznych. Zasady “sieciowe” pozwalają racjonalizować miejsca wykonywania poszczególnych procedur medycznych. Nie tam, gdzie NFZ najlepiej zapłaci, a tam, gdzie jest to najbardziej racjonalne – tłumaczy Sokołowski.
Zwiększenie nakładów, zdaniem eksperta, to również dobry kierunek, choć wzrost nakładów powinien być wyższy i szybszy. - Musimy zwiększyć wynagrodzenia pracownikom, bo walczymy teraz o przyszłość systemu ochrony zdrowia w starzejącym się społeczeństwie. Niestety, zawsze efekty wzrostu finansowania widać dopiero w kolejnej kadencji Sejmu. Stąd politycy przez ostatnie kilkanaście lat nie podejmowali takich decyzji. Obserwuję rosnące niezadowolenie wśród pracowników. Jeśli pani w sklepie idzie do konkurencji, bo tam lepiej płacą, to przecież nikt jej nie wytyka braku etyki zawodowej. A my nie mamy możliwości lepszego płacenia lekarzom. NFZ od 2009 r. płaci za poradę praktycznie tak samo. Czyli nakłady na opiekę zdrowotną to jedno, a wycena poszczególnych świadczeń to drugie. NFZ płaci za konsultację lekarza specjalisty (bez badań diagnostycznych)
niecałe 35 zł. Z tego trzeba zapłacić lekarzowi, pielęgniarce, rejestratorce i ogrzać budynek. Lekarz dostaje zatem około 20 zł. A ile płacimy fryzjerowi? Zresztą w 2009 r. te 35 zł to były inne pieniądze niż dzisiaj – mówi Sokołowski. Lekarz apeluje jednocześnie o "wzrost wycen pojedynczych świadczeń tak, aby zatrzymać lekarzy w publicznym systemie opieki zdrowotnej”.
Mimo tych problemów dyrektor centrum medycznego jest zdecydowanym zwolennikiem pozostawienia NFZ w spokoju. - Pracują tam świetni specjaliści robiący naprawdę dobrą robotę. Likwidacja NFZ to “mieszanie herbaty”. I cieszę się, że ewentualne zmiany w tym zakresie zostały odłożone w czasie. To wyraz rozwagi ministerstwa - mówi.
Zapytany, czy działanie resortu zdrowia cokolwiek zmieniło w jego placówce, dyrektor mówi, że "dzięki ministerialnemu programowi rozszerzyliśmy działalność Referencyjnego Gabinetu Zabiegowego Stopy Cukrzycowej. To zdecydowanie zwiększa grono pacjentów, których możemy uratować przed amputacją stóp w przebiegu powikłań cukrzycy. Takiego kompleksowego programu od lat brakowało”.
Dużo frustracji przyniosła, zdaniem lekarza, ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w opiece zdrowotnej. Podwyżki wynikające z tej ustawy to kilka do kilkudziesięciu złotych miesięcznie dla części pracowników. - Mniej więcej jedna trzecia zatrudnionych nie otrzymała jakichkolwiek podwyżek. A zarządzający przychodniami nie mają skąd brać środków na te podwyżki. Związkowcy grożą strajkami, a lekarze i pielęgniarki wybierają lepszych – prywatnych pracodawców. I rosną kolejki. Czesi w dniu wejścia do Unii Europejskiej podnieśli wynagrodzenia wszystkich pracowników sektora służby zdrowia o 100%. My tego nie zrobiliśmy. Jestem za porozumieniem ponad podziałami i jeszcze szybszym wzrostem nakładów na opiekę zdrowotną. W końcu wszyscy jesteśmy pacjentami! – podsumowuje Sokołowski w rozmowie z WP.