Zamach na prezydenta Rzeczpospolitej Gabriela Narutowicza
16 grudnia 1922 roku zaledwie siedem dni po wyborach został zamordowany pierwszy prezydent II Rzeczpospolitej - Gabriel Narutowicz. Zamachowcem był 53-letni malarz i krytyk sztuki - Eligiusz Niewiadomski.
16.12.2012 | aktual.: 07.01.2013 05:30
Przeczytaj wcześniejsze felietony historyczne Marty Tychmanowicz
Było już kilka minut po godzinie 12, kiedy samochód z Gabrielem Narutowiczem podjechał pod warszawski gmach Towarzystwa Sztuk Pięknych Zachęta przy placu Małachowskiego (dzisiejsza Galeria Zachęta). Prezydent wracał z pierwszej krótkiej wizyty u metropolity warszawskiego kardynała Aleksandra Kakowskiego, gdzie spotkał się również z marszałkiem Maciejem Ratajem. W Zachęcie wszyscy czekali na przybycie nowo wybranego prezydenta, który swoją obecnością miał uświetnić otwarcie salonu sztuki. Było to w tamtych dniach nie lada wydarzenie towarzyskie - pojawili się przedstawiciele korpusu dyplomatycznego m.in. Wielkiej Brytanii, Włoch, Bułgarii, Rumunii i Czechosłowacji oraz członkowie polskiego rządu: premier Julian Nowak, minister oświecenia publicznego Kazimierz Kumaniecki i minister sprawiedliwości Wacław Makowski.
Po wystawie malarstwa oprowadzał Narutowicza prezes Zachęty Karol Kozłowski. W tym samym czasie przed gmachem Zachęty trwała demonstracja przeciwników nowego prezydenta. Byli to sympatycy endecji, którym przewodził gen. Józef Haller. Zamierzali gwizdami, okrzykami i buczeniem przywitać opuszczającego galerię Narutowicza.
Prezydent zdążył jednak zobaczyć tylko kilka obrazów, bo już w pierwszej sali padły w jego kierunku trzy głuche strzały. Eligiusz Niewiadomski strzelał w jego plecy, kiedy ten stał przed obrazem Teodora Ziomka "Szron" (wedle innych relacji był to obraz "Krajobraz zimowy"). Zaledwie na sekundę wszyscy zamarli, po czym powstało ogromne zamieszanie - ktoś krzyknął "zamknąć drzwi!", ktoś dalej "biedna Polska!", członkowie świty rzucili się na pomoc prezydentowi, a ksiądz Antoni Szlagowski rozpoczął modlitwę. Zamachowiec stał cały czas nieruchomo z pistoletem w opuszczonej ręce, choć mógł spokojnie oddalić się w pierwszych chwilach chaosu. Obezwładnili go wiceprezes Zachęty Edward Okuń i pierwszy adiutant Narutowicza - Ignacy Sołtan.
Przybyły do Zachęty prezydencki lekarz prof. Antoni Leśniakowski musiał urzędowo sporządzić akt zgonu, by obowiązki głowy państwa mógł przejąć marszałek Rataj. Narutowicz leżał na plecach z rozpiętą i zakrwawioną koszulą na piersi, nieopodal leżały okulary, cylinder i zapinany krawat. Ponad dwie godziny po zabójstwie pod budynek galerii przyjechał powóz konny otoczony szwadronem szwoleżerów. Złożono na nim ciało prezydenta owinięte w polski sztandar i kondukt ruszył w kierunku Belwederu. W tym samym czasie, by uniknąć publicznego linczu na zabójcy, tylnymi drzwiami policjanci wyprowadzili Niewiadomskiego i odjechali do Cytadeli.
19 grudnia 1922 roku na ostatniej drodze pierwszego prezydenta żegnało blisko pół miliona osób. Kondukt żałobny z Belwederu do Zamku Królewskiego przejechał Alejami Ujazdowskimi, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Trumnę złożono w Sali Rycerskiej Zamku Królewskiego - w ciągu dwóch dni pozostałych do pogrzebu hołd prezydentowi oddało kilkaset tysięcy obywateli nowo odrodzonej Polski. 22 grudnia ciało prezydenta złożono w podziemiach pobliskiej katedry św. Jana. Mszę odprawił kardynał Aleksander Kakowski, a w swoim kazaniu ksiądz profesor Antoni Szlagowski mówił o zamachowcu jako o "zbrodniczej ręce, która targnęła się na nietykalną osobę pierwszego Urzędnika w Państwie, sponiewierała dostojeństwo Rzeczpospolitej, zdeptała cześć, zniesławiła imię Polski w świecie". We mszy uczestniczył też nowo wybrany (20 grudnia) prezydent II Rzeczpospolitej - Stanisław Wojciechowski. Wyboru dokonywało - nie tak jak dzisiaj w wyborach powszechnych - Zgromadzenie Narodowe (połączone izby parlamentu sejmu i senatu).
Wojciechowski zebrał większość głosów, dzięki poparciu tych samych stronnictw politycznych co Narutowicz (ludowcy, centrum, mniejszości narodowe). Z ław poselskich stronnictw lewicowych po ogłoszeniu wyników rozległ się w kierunku posłów prawicowych znamienny okrzyk: "Kiedy go zabijecie?".
Wyborowi Gabriela Narutowicza na pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczpospolitej towarzyszyło wiele protestów oraz politycznych przepychanek. Liczono, że prawdziwa walka o fotel prezydencki rozegra się między hr. Maurycym Zamoyskim (kandydat prawicy), a Stanisławem Wojciechowskim (kandydat PSL Piast). Jednak w wyniku niezdecydowania niektórych posłów oraz politycznych sporów w piątym głosowaniu Zgromadzenia Narodowego na prezydenta wybrano Gabriela Narutowicza. Wiele osób próbowało potem Narutowicza namówić do nieprzyjęcia stanowiska (m.in. marszałek sejmu Maciej Rataj). W dniu zaprzysiężenia Narutowicza na prezydenta na ulice wyszli zwolennicy prawicy – na trasie przejazdu prezydenta-elekta ustawiono barykady, a samego Narutowicza obrzucono kamieniami i bryłami śniegu. Zaraz po wyborze Narutowicz dostał też kilka listów z pogróżkami: "Dosięże Pana kara śmierci, o ile Pan natychmiast nie złoży godności Prezydenta!!!", "Szanowny Panie ministrze! Wobec wyboru pana ministra na prezydenta Rzeczypospolitej
Polskiej głosami lewicy i mniejszości narodowych, bloku nam wrogiego, będąc pewnymi, że pan minister będzie ugodowcem, będzie zmuszony wywdzięczyć się blokowi mniejszości, że pan minister nie stworzy rządu o silnej ręce (...) grozimy panu ministrowi jak najfantastyczniejszym mordem politycznym. Z poważaniem - polski faszysta".
Atakowała go także sympatyzująca z endecją prasa - w "Rzeczpospolitej" Stanisław Stroiński pisał "P. Narutowicz osobą swą zawalił drogę ku naprawie gospodarczo-skarbowej w Państwie, która już przeświecała przed oczyma wśród otchłani rozstroju". Kilka dni wcześniej ten sam autor pisał w tonie jeszcze bardziej agresywnym: "Obce narodowości, Żydzi, Niemcy, Ukraińcy głosami swymi, w liczbie 103, dołączonymi do mniejszości głosów polskich, w liczbie 186, narzuciły wczoraj większości polskiej, w liczbie 256 (...) wybór p. Gabriela Narutowicza na Prezydenta Rzplitej Polskiej".
Proces Eligiusza Niewiadomskiego rozpoczął się dwa tygodnie później po zamachu 30 grudnia 1922 roku w sali Kolumnowej Sądu Okręgowego w Warszawie - śledztwo wykazało, że był zwolennikiem skrajnej prawicy, działał sam, a do Zachęty wszedł bez problemu, ponieważ był jednym z członków rzeczywistych Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Niewiadomski zeznał, że: "strzały, od których padł Prezydent Narutowicz, pierwotnie nie dla niego były przeznaczone. Miał od nich zginąć Józef Piłsudski, Naczelnik Państwa".
Nie uchylał się od winy, ale nie okazał skruchy, wręcz apelował o skazanie na karę śmierci. Jego proces trwał 10 godzin - o godzinie 20.35 ogłoszono wyrok skazujący Niewiadomskiego na karę śmierci. Rozstrzelano go 31 stycznia 1923 roku na stokach Cytadeli Warszawskiej. Co znamienne rodzina zamordowanego zwróciła się do nowego prezydenta Stanisława Wojciechowskiego o akt łaski dla zabójcy, ten jednak z przysługującego przywileju nie skorzystał, pod wyrokiem dopisując: "Ani w sumieniu, ani w aktach nie znajduję motywów do zmiany wyroku sądowego".
Według historyków Waldemara Łazugi i Janusza Pajewskiego zabójstwo Narutowicza nie było wynikiem tylko urojeń politycznych zamachowca, to nie była "wyłącznie zbrodnia Niewiadomskiego, psychicznie chorej jednostki. Odpowiedzialność moralna obciąża wszystkich tych, którzy wytworzyli w Polsce atmosferę dzikiej, namiętnej nienawiści".
_Źródła: Patryk Pleskot "Niewiadomski. Zabić prezydenta", Warszawa 2012 Andrzej Garlicki "W szóstym dniu urzędowania" (w:) "Polityka" nr 50(2887)/2012 _