PolskaŻałoba nie zwalnia od myślenia

Żałoba nie zwalnia od myślenia

Moment zbiorowego uniesienia i jego obraz w mediach mówił nam bardzo dużo o tym, dokąd zmierzamy jako wspólnota – i jak chcieliby nas widzieć ideolodzy najważniejszych opcji politycznych w Polsce. Nie jest to – wbrew potocznej opinii – obraz budujący.

„Żałoba” nie oznacza tu tego, co wielu z nas przeżywało indywidualnie czy w gronie bliskich osób. Tam potrafiliśmy przepracować to, co się wydarzyło – często w sposób piękny i poruszający. Przykładem ceremonia pożegnania Tomasza Merty – kameralna (na tle wawelskiej celebry), podniosła, przejmująca i głęboko autentyczna, w której wątki osobiste i prywatne wyznania rodziny i przyjaciół spójnie wiązały się z przekazem ideowym środowiska, do którego należał zmarły. Nasze prywatne żałoby to jednak temat osobny – politycznie istotne jest to, jakie sposoby przeżywania „zaoferowały” nam media.

Model pierwszy: „pojednanie”. Przekaz był prosty: tylko (s)pokój może nas uratować, w obliczu tragedii jesteśmy jednością, wspólna żałoba łączy nas ponad politycznymi podziałami. Nie ma PiS, nie ma PO, jest zjednoczony w bólu naród. Dotychczasowe konflikty należy zawiesić – niektórzy proponowali nawet wybór „ponadpartyjnego kandydata” w najbliższych wyborach prezydenckich. Ostra kampania miałaby zaś naruszyć cześć tragicznie zmarłych ofiar.

Model drugi: „wojna”. Pojednanie z wami?! Nigdy – zdają się mówić jego rzecznicy. Poniżaliście naszego Prezydenta a teraz wylewacie krokodyle łzy nad Jego trumną! Życzyliście mu tej śmierci, jesteście jej – choćby symbolicznie – winni! Nie po to zginął za pamięć dawnych ofiar, żeby znowu była „gruba kreska” i pseudopojednanie! Ta tragedia to także znak – przypomina nam o misji Polski jako Chrystusa Narodów, któremu przeznaczone jest ochronić Zachód przed inwazją cywilizacji śmierci.

Dwie dominujące opowieści o tym, co się stało i co przeżywamy wydają się sprzeczne – tak naprawdę wiele je jednak łączy. Obie są na swój sposób niedemokratyczne, obie wykluczają bardzo wiele grup i jednostek – i obie konserwują, choć w różny sposób, zastany układ polityczno-społeczny.

Opowieść o pojednaniu (bliska PO i mediom liberalnym, jak TVN 24) w pewnym sensie zamyka polityczną debatę. „Cześć ofiar” to forma szantażu, która nie pozwala na radykalną krytykę tego, co zastajemy dookoła. Naród winien się „zjednoczyć” pod światłym przywództwem obecnej elity, która zbuduje nam autostrady, stadiony na Euro i elektrownie atomowe – a do tego łaskawie przestanie kopać leżący od dawna PiS. Bo przecież wszyscy jesteśmy Polakami... Na co dzień pragmatyzm (czyli platformerska „konserwatywna modernizacja”, cięcia budżetowe i pełzające urynkowienie kolejnych sfer życia) a od święta – zbiorowe wzruszenie, msza za zmarłych na nieludzkiej ziemi, czułe wspomnienie o Prezydencie Nas Wszystkich i szczątki Tupolewa w Muzeum Historii Polski.

Opowieść o wojnie wyklucza z kolei rywali PiS jako nie-Polaków i symbolicznych morderców Lecha Kaczyńskiego – domaga się „zemsty na wroga” (a choćby mimo Boga, a jakże – w końcu nikt nie twierdzi, że ideolog tej wojny, Jarosław Marek Rymkiewicz to chrześcijanin). Wróg to – jak zwykle – PO, geje, liberałowie, Niemcy, Putin... Śmierć prezydenta to logiczny epizod martyrologicznej historii Polski – rzeź Pragi, zabory, powstania (te nieudane), 17 września, Katyń, stan wojenny, wreszcie Smoleńsk. I wciąż nam będą „dymać orła białego..” jak śpiewał niezawodny Tymon Tymański, bo i nie ma wyjścia z błędnego koła wojny PO z PiS.

Gdzie w tym wszystkim może się odnaleźć lewica? Jak wyjść z diabelskiej alternatywy pomiędzy odświętną egzaltacją i codziennym konserwatywnym pragmatyzmem z jednej strony a permanentną histerią z drugiej? Co odważniejsi publicyści pisali, że katastrofa smoleńska to kolejny rozdział dziejów głupoty w Polsce. Inni wskazywali na absurd myślenia, przy którym śmierć prezydenta miałaby świadczyć o jego wielkości. Jeszcze inni, że to skandal, żeby na Wawelu chować prezydenta, który – na swym stanowisku – nieomal niczym się nie zasłużył. Wszystko to prawda, tylko co dalej?

Nie wystarczy zimny racjonalizm – z samym tylko zdrowym rozsądkiem i zgryźliwą ironią daleko nie zajedziemy. I PO i PiS pokazały, że potrafią organizować zbiorowe emocje – wokół mitu narodowej zgody albo celebry narodowego męczeństwa. Lewica na razie tego nie potrafi. Nie wystarczy krytyka narodowej mitologii i wyszydzenie wizji Polski krzyżowanej za nie wiadomo czyje grzechy na rosyjsko-niemieckiej rurze. Romantyzm i polski mesjanizm należy „odzyskać” – choćby jako tradycje niezgody na rzeczywistość, walki o lepszy świat, uniwersalizmu, ponadnarodowej jedności (Mickiewiczowi marzyła się unia z Rosjanami i Żydami!). Konieczna jest także wizja zorientowana na przyszłość – wielka opowieść o zielonej modernizacji, socjalnej Europie, być może rosyjsko-unijnym sojuszu... Antidotum na politykę śmierci nie może być tylko liberalna ironia – potrzeba nam zbiorowego mitu. To zbyt poważna sprawa by zostawić ją prawicy.

Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (184)