Żakowski: "Zwycięstwo, które łatwo roztrwonić" (Opinia)
W historii demokracji nie było chyba jeszcze tak drogiego sukcesu. Na tę kampanię Prawo i Sprawiedliwość wydało 40 mld złotych w rozmaitych prezentach dla wyborców.
26.05.2019 | aktual.: 26.05.2019 23:12
Ostatnio PiS obiecało coś nawet niepełnosprawnym, których protest w Sejmie przetrzymało z uporem. Co prawda te miliardy zapłaci budżet państwa, a nie skarbnik partii, ale nie zmienia to stanu rzeczy.
Nigdy też od czasów sanacji cały aparat państwa - od TVP SA po policję i prokuraturę - nie był tak ostentacyjnie zaangażowany w kampanię obozu władzy. To musiało dać efekt, choć nie musiał on być aż tak dobry. Bo wynik PiS wydaje się bardzo dobry, jeśli się pamięta pasmo skandali, afer i najróżniejszych wpadek, które nawarstwiały się z miesiąca na miesiąc, wystawiając wierność elektoratu na coraz trudniejsze próby.
Zobacz także: Patryk Jaki skomentował wynik wyborów
Na dodatek w ostatnich tygodniach PiS znalazło się w dramatycznie trudnej sytuacji przypominającej sytuację PO z 2015 r., kiedy partia Tuska do granic wytrzymałości rozciągnięta ideologicznie była brutalnie ogryzana przez Nowoczesną z jednej i Zjednoczoną Lewicę z drugiej strony.
Wyborcy powiedzieli wtedy radykalne "nie" kolejnej próbie budowania w Polsce systemu dwupartyjnego. Ofiarą tamtego "nie" padł rząd Ewy Kopacz, a skutkiem było przejęcie władzy przez Zjednoczoną Prawicę.
Kaczyński wówczas wygrał, bo umiał zrezygnować z marzenia o systemie dwupartyjnym i wybrał bardziej elastyczny wariant dwublokowy. Dzięki temu rząd, na którego czele stanęła Beata Szydło, korzystał z głosów liberalno-konserwatywnego elektoratu Jarosława Gowina, socjalno-autorytarnych wyborców Zbigniewa Ziobry i z ludowego tradycjonalistyczno-narodowego nurtu samego PiS. Całe to ekwilibrium sprawnie krążyło wokół prezesa Kaczyńskiego, który potrafił mówić populistycznym językami wszystkich zjednoczonych nurtów prawicowych.
Ale mówić to jedno, z działać to drugie. Dopóki PiS był w stanie utrzymać reformatorski impet, dopóty wszystko szło dla prezesa dobrze.
Kiedy jednak w trzecim roku sprawowania władzy ten impet wyraźnie osłabł, okazało się, że nawet jeżeli różnymi metodami daje się jako tako połączyć pod wspólnym szyldem liderów, to nie da się połączyć programów, a tym bardziej elektoratów i zwłaszcza najmłodszych, więc też najmniej skłonnych do kompromisów, wyborców różnych prawicowych nurtów.
Młodzi radykałowie o ultra-rynkowych, ultra-narodowych i ultra-katolickich poglądach porzucili Zjednoczoną Prawicę. Zgromadzili się w Konfederacji, która ideowo jest tworem właściwie nierealnym, bo nie łączy jej niemal nic poza radykalizmem (Polska bez Żydów, Polska bez podatków) i nie ma na razie szans stać się wielką partią, ale przy zasadniczo remisowym wyścigu z Koalicją Schetyny niekorzystnie dla PiS przechyla języczek u wagi.
Dla koalicji stworzonej przez Kaczyńskiego taki kilkuprocentowy, więc pozornie niewielki, uszczerbek ma poważne znaczenie. Nawet jeżeli Konfederacja chwilowo pożywiła się głównie na ruchu Kukiza, co pozwoliło PiS na wyborcze zwycięstwo, to przekroczenie przez nią progu wyborczego może zachęcić większą grupę wyborców do przerzucenia swoich głosów w jesiennych wyborach parlamentarnych.
Dla Prezesa jest to poważne zmartwienie, bo widać, że PiS wyhodował po prawej pokolenie bardziej radykalne, niż by sobie życzył. Takie, którego prawicowy radykalizm, idzie dużo dalej, niż radykalizm PiS. Ten występujący dziś głównie pod szyldem Konfederacji ultra-PiS może z czasem przejść od podgryzania do wygryzania PiS-u. To jest bardzo dobry powód, by Prezes poważnie przemyślał pedagogikę społeczną, którą jego partia uprawia, treści, które propaguje w państwowej telewizji, retorykę, jaką się posługuje.
Sukces w europejskich wyborach odsunął na razie najpoważniejsze ryzyko, przed jakim stała formacja Kaczyńskiego, czyli widmo dezintegracji pod wpływem oczekiwanego odsunięcia od władzy. Kaczyńskiego czeka jednak teraz trudna próba poukładania partii na nowo. Wiele ważnych postaci na czele z wiceprzewodniczącym PiS Joachimem Brudzińskim zniknie bowiem w Brukseli.
To, kto ich w krajowej polityce zastąpi, poważnie wpłynie na nowy obraz partii. A on będzie ważniejszy, niż dotychczas, bo budżet nie ma już kolejnych dziesiątek miliardów na nowe prezenty, więc wyborców trzeba będzie raczej uwodzić niż kupować. Także w tym sensie jesienna kampania będzie dla władzy trudniejsza od wiosennej.
Nawet przystępując do rywalizacji z trzypunktową sondażową zaliczką, PiS będzie się musiało w najbliższych miesiącach solidnie napracować, by zachować władzę.