Żakowski: "Wybrać OIOM czy mogiłę? OIOM daje jeszcze szansę" (Opinia)© East News | Andrzej Iwańczuk

Żakowski: "Wybrać OIOM czy mogiłę? OIOM daje jeszcze szansę" (Opinia)

Jacek Żakowski
4 października 2019

Stawką przyszłej niedzieli nie są jakieś abstrakcyjne wartości: trójpodział władz, demokracja, wolność, miejsce w Europie. Stawką są wszystkie realia naszej egzystencji.

Grymasiliście ćwierć wieku. I starczy! Myślicie, że mnie zachwyca jakakolwiek z list, na które będziemy mogli za tydzień głosować? Nie! Nie! Nie! Ale na zachwyty przyjdzie może pora, jak spadnie śnieg w Wigilię.

Teraz trzeba mocno zacisnąć zęby, szczelnie zatkać nosy, założyć różowe okulary i postawić krzyżyk gdziekolwiek, byle zatrzymać PiS.

Mój płot, mój wybór

Jedną rzecz musimy sobie wyjaśnić od razu. Opozycja jest załamująca. Każdy normalny człowiek ma prawo mieć jej po uszy.

Nie ma takiej listy, na której nie byłoby nazwisk, od głosowania, na które porządnym ludziom może uschnąć ręka. Innej opozycji jednak nie mamy. I na te wybory już nie będziemy mieli.

Przeputaliśmy cztery długie lata. Pani, Pan, ja - wszyscy demokraci zasmuceni tym, co PiS robi z Polską i tym jak reprezentuje nas demokratyczna opozycja. Bądźmy z sobą szczerzy w chwili próby: każdy z nas mógł zbudować lepszą opozycję.

Każdy miał szanse stworzyć partię, która by porwała miliony Polaków, znokautowała PiS, na margines zepchnęła jałowych opozycyjnych starych wyjadaczy i szast-prast zrobiła tu raj na ziemi.

Ewentualnie, każdy mógł się zapisać do którejkolwiek opozycyjnej partii, wygrać w niej wybory i stanąć na czele, albo zainspirować partyjnych kolegów i wspólnie stworzyć porywającą miliony demokratyczną opozycję zdolną zmiażdżyć wszelkich populistów, wygrać wybory, a potem zwrócić Polakom utracone wolności nie odbierając im socjalnych zdobyczy.

Niestety nic się takiego nie stało i dlatego jesteśmy dziś tu, gdzie jesteśmy.

Skoro nam się przez cztery długie lata nie chciało albo nie umieliśmy stworzyć samym sobie fajnej opozycji, to teraz buzia w kubeł i łykajmy tę żabę, która jest.

Nie dlatego, że opozycja jest dużo lepsza od PiS-u, ale dlatego, że przez środek relatywnie nieznacznego dystansu jakościowego dzielącego władzę od opozycji biegnie gruba czerwona linia rozgraniczająca świat przeważnie ułomnych demokratycznych wolności, który wciąż trzeba poprawiać i doskonalić, od świata zawsze niszczących, choć często nieudolnych lub łaskawych dyktatur.

Różnica jest pozornie niewielka, ale jednak zupełnie zasadnicza.

Mniej więcej taka jak między OIOM-em a mogiłą. Warto wybrać OIOM, bo tam jest szansa i uzasadniona nadzieja, choć też do rajskiej plaży daleko. A w każdym razie - po OIOM-ie można w życiu jeszcze coś poprawić. Mogiła takiej szansy nie daje.

Jeżeli państwa zdziwiło, że zaprosiłem na mój płot opozycyjne banery to to jest właśnie odpowiedź.

Nie wybierałem nawet między partiami i kandydatami. Pierwsza zgłosiła się pani Gajewska z Platformy, więc jej baner wisi. Bez grymaszenia. Choć pewnie są opozycyjni kandydaci, którzy by mi się bardziej podobali i partie, których program bardziej mi odpowiada.

Ważne jest poczucie, że cokolwiek zrobiłem jako obywatel, by PiS znów nie wygrał. I mam nadzieję, że zachęciłem tym do działania innych myślących podobnie jak ja.

To nie będą zwykłe wybory

O OIOM-ie porozmawiamy po wyborach. Teraz warto precyzyjnie sobie uświadomić, czym będzie PiS-owska mogiła dla Polski i nas wszystkich, jeśli w przyszłą niedzielę nie uda nam się uciec spod łopaty, co nie będzie łatwe, nawet jeśli Polacy mądrze zagłosują.

Bo to nie będą wybory, jak wiele poprzednich, na które można było nie iść i na których można było głosować lekkomyślnie, gdyż w gruncie rzeczy niewiele zmieniały.

Przez kilka dekad w Polsce i na Zachodzie powtarzano popularny bon mot, że wyborcy mogą zmienić polityków, ale nie mogą zmienić polityki.

Tak w dużej mierze było. Bez względu na to, kto rządził, rząd robił mniej więcej to samo. Polityka Millera niewiele różniła się od polityki Buzka, Tuska czy Pawlaka, a nawet Marcinkiewicza i Kaczyńskiego za pierwszego PiS.

Nawet gdy retoryka i partyjne programy były drastycznie odmienne, po dojściu do władzy wszystkie partie realizowały te same lekko retuszowane strategie. Na straży niezmienności stały instytucje międzynarodowe, rynki, media, niezależni od rządów krajowi regulatorzy (z NBP i sądami na czele), wpływowi eksperci, lobbyści i liderzy opinii.

Jak silny był ten gorset nieformalnej hegemonii ideologicznej, dobrze pokazały rządy SLD i pierwszy rząd PiS, które dochodziły do władzy pod populistycznymi hasłami wielkiej zmiany, ale podobnie jak ich następcy i poprzednicy, realizowały klasyczną liberalno-demokratyczną agendę z neoliberalnym odchyłem.

To se ne vrati. W wielu krajach Zachodu to się zasadniczo zmieniło kilka lat po kryzysie 2008 r. Polska jest jednym z często przywoływanych na świecie radykalnych przykładów.

Stawką politycznej rywalizacji przestał być los polityków i ich totumfackich, a stał się nią los społeczeństw, państw i nawet świata. Taka jest stawka wyborów 13 października.

Nie chodzi o to, co PiS zapowiada, chce zrobić i zrobi. Problemem jest to, co się stanie, choć Jarosław Kaczyński zapewne tego nie chce.

W ostatnich tygodniach mieliśmy tego próbki.

Bankrutujące szpitale, zamykane kluczowe oddziały, coraz dłuższe kolejki na SOR-ach i do specjalistów, rządowa agencja, która zakazuje Warszawie profilaktycznego badania starszych osób, bo gdyby zaczęły się leczyć, NFZ poniósłby dodatkowe koszty.

Czy PiS to zapowiadał i czy tego chciał? Nie zapowiadał i z pewnością nie chciał.

Więc czemu tak się stało? Odpowiedź jest prosta. "Dobra zmiana" zniosła dwie ważne zasady obowiązujące wcześniej. Zasadę zatrudniania na podstawie otwartych, transparentnych konkursów zastąpiła zasadą zatrudniania swoich, a zasadę konsultowania decyzji z wieloma środowiskami zastąpił zasadą politycznych decyzji podejmowanych zwykle na Nowogrodzkiej.

Starych urzędników i doświadczonych ekspertów, którzy może prochu nie umieli, a nawet nie chcieli wymyślić, ale przynajmniej wiedzieli, co robić, by im nie wybuchł w rękach, zastąpili ludzie z głowami pełnym pomysłów i z rewolucyjnym zapałem, ale bez pojęcia o skutkach tego, co zamierzają, oraz rewolucyjnie niezdolni do posłuchania rad i ostrzeżeń.

Tworzenie świata podług swoich wizji

Nikogo nie powinno to dziwić. Tak zwykle działa mechanizm rewolucji, które cały świat próbują entuzjastycznie ustawić na nowo wedle tego, co się jakiejś grupce wydaje.

Polska służba zdrowia przeżywa dziś z grubsza to, co przeżywało sowieckie czy chińskie rolnictwo, gdy entuzjaści nowego porządku zadekretowali kolektywizację.

Tam efektem był deficyt żywności i głód, a tu deficyt pomocy medycznej i pierwsze od dawna skrócenie długości życia. Tam na skutek złej zmiany umierały miliony, a tu chwilowo umierają zaledwie tysiące, ale to dopiero początek.

Bo personelu medycznego coraz szybciej ubywa, pieniądze wydawane są coraz mniej racjonalnie, kolejki się wydłużają, więc trafiający do lekarzy pacjenci są w coraz gorszym stanie, ich leczenie jest coraz trudniejsze i droższe, a szanse na wyleczenie maleją.

Problem polega na tym, że nie jest to wina ludzi podejmujących decyzje. Jest to oczywista wina, nowych mechanizmów, które im pozwalają na takie bezkarnie podejmowane decyzje, bo nawet najbliższe relacje z przestępczym półświatkiem (jak w przypadku min. Mariana Banasia) nie dziurawią ochronnych parasoli, które ta władza trzyma nad swoimi nominatami.

Służba zdrowia to pole, na którym większości z nas ten mechanizm najłatwiej jest obserwować i stosunkowo łatwo jest zmierzyć jego skutki w postaci rosnących lawinowo kosztów, kolejek i przedwczesnych zgonów.

W oświacie, sądach, na kolei, w energetyce, prokuraturze, policji, wojsku, mediach, instytucjach kultury, polityce międzynarodowej, ekologii, spółkach skarbu państwa, finansach publicznych, czy na uniwersytetach zachodzą procesy podobne, chociaż trudniej mierzalne i łatwiejsze do zamaskowania przy użyciu rządowej propagandy.

Wszystko, czego PiS może dotknąć od czterech lat, zmierza ku mogile, w której wylądujemy razem, jeśli najbliższe wybory pójdą źle dla Polski.

Złudne poczucie posiadania

Jedyne, z czego można się cieszyć to coraz więcej pieniędzy, które mniej zamożni mają teraz w kieszeniach. Ale to jest złudne.

500+ daje masę radości i jest sprawiedliwe, ale co komu z 500 zł, gdy ktokolwiek w rodzinie zachoruje, gdy publiczna służba zdrowia faktycznie przestaje działać i trzeba się leczyć prywatnie - 300 za prostą wizytę, 600 za badania, 5000 za najprostszy zabieg, 10 000 za rehabilitację, 50 000 by zdążyć z operacją przed śmiercią?

Co komu z trzystuzłotowej wyprawki, gdy z publicznych szkół odejdą wszyscy jako tako kumaci nauczyciele języków, informatyki, wf, a nawet polskiego i matematyki, więc kto będzie chciał zapewnić dzieciom przyszłość, ten wyda fortunę na dodatkowe zajęcia lub na prywatne szkoły?

Co z obniżki PIT dla młodych pracowników, gdy ceny mieszkań szybują, a rządowe programy mieszkaniowe są równie efektywne, jak SOR-y?

To wszystko już się dzieje, choć jeszcze w ograniczonym stopniu. Ale kolejne kryzysy i społeczne frustracje będą szybko rosły. Różnice w dochodach maleją, ale różnice jakości życia coraz szybciej rosną, bo od tego, ile kto ma pieniędzy, w szybko rosnącym stopniu zależy dostęp do edukacji, zdrowia, mieszkania itp.

Co z tego, że prawie każdy może już polecieć na wakacje do Turcji, skoro coraz więcej osób nie ma dokąd z tych wakacji wrócić? I nawet co z tego, że dzieci z mniej zamożnych rodzin wreszcie mogą jechać na jakiekolwiek wakacje, skoro przez cały rok coraz intensywniej truje je powietrze, a rząd się upiera przy gospodarce opartej na importowanym z całego świata węglu.

Ale to wszystko byłoby jeszcze pół biedy, gdybyśmy wiedzieli, że takie procesy dadzą się odwrócić - jak nie w tych wyborach, to w następnych.

Sęk w tym, że jeśli tej degrengolady nie zatrzymamy teraz, to za cztery lata będzie jeszcze trudniej.

Bo destrukcja wszystkiego zajdzie jeszcze dalej, im trudniej będzie żyć, tym więcej będzie wrogości i nienawiści, a PiS-owska władza nie tylko mimowolnie destruuje systemy społeczne i jakość życia Polaków, ale tez świadomie niszczy instytucje państwa, by rządy ułomnego prawa zastąpić wiecznymi rządami swojej arbitralnej woli.

Każdy ma prawo wybrać sobie mogiłę

Destrukcja państwa zaszła już daleko, ale Jarosław Kaczyński nie może jeszcze robić w Polsce wszystkiego, co mu się podoba.

Są wciąż jakiś niezależne media ujawniające nieprawości i nieudolność władzy, są adwokaci gotowi bronić krzywdzonych przez władzę, są sędziowie sądzący uczciwie, opozycja jest kiepska, lecz wciąż działa pomimo różnych presji i represji, a Unia i inne instytucje międzynarodowe próbują bronić polskiej praworządności itd.

Ale tego wszystkiego jest już znacznie mniej niż cztery lata temu. Jak tak dalej pójdzie, za cztery lata z wszystkich tych ostańców wolności, demokracji i praworządności zostaną tylko relikty bez praktycznego znaczenia. Takie, jakie zawsze istniały w PRL. Zgodnie ze sprawdzoną receptą stosowaną od Moskwy po Budapeszt, władza zostawi nam tylko tyle praw i wolności, ile możemy mieć, by jej nie zagrozić.

Stawką przyszłej niedzieli nie są jakieś abstrakcyjne wartości - trójpodział władz, demokracja, wolność, miejsce w Europie. Stawką są wszystkie realia naszej egzystencji. Od prawa do leczenia naszych bliskich i siebie, przez prawo do edukacji i pracy dającej szansę na rozsądne życie i mieszkania, na które nas stać, po powietrze i żywność, które nie zabijają, a na końcu prawo do sprawiedliwego sądu w razie czego.

Wszystkie nasze szanse wbrew szumnym zapowiedziom malały z każdym miesiącem funkcjonowania tej władzy. Kto ma oczy, ten tego nie może nie widzieć.

A kto interesuje się polityką w nieco szerszej, międzynarodowej, skali, ten wie, że w drugiej kadencji takiej władzy degrengolada musi biec jeszcze szybciej, bo złe zjawiska kumulują się, multiplikują i w pewnym momencie gwałtownie przyspieszają. Mogiła może pochłonąć nas szybciej, niż się może wydawać.

W przyszłą niedzielę wybór będzie prosty. Kto od mogiły woli niezborny OIOM ten z zaciśniętymi zębami i zatkanym nosem poprze opozycję. Ale żyjemy jeszcze w wolnym kraju.

Każdy ma prawo wybrać sobie mogiłę. Tylko warto pamiętać, że tym razem nie będzie to wybór na próbę, lecz na długie lata. A może na pokolenie.

Źródło artykułu:WP magazyn
Jarosław Kaczyńskipisjacek żakowski
Komentarze (0)