Żakowski: "Ojciec Wiśniewski nałożył na Polaków zobowiązanie" [OPINIA]
Legendarny duszpasterz o. Ludwik Wiśniewski nazwał zobowiązanie, które na Polaków nakłada śmierć Pawła Adamowicza. Będzie ciężko. Ale spróbujmy je potraktować poważnie. Słowa nie starczą. Potrzebne są czyny.
„Jestem przekonany, że Paweł chce, abym wypowiedział następujące słowa: Trzeba skończyć z nienawiścią! Trzeba skończyć z nienawistnym językiem! Trzeba skończyć z pogardą! Trzeba skończyć z bezpodstawnym oskarżaniem innych! Nie będziemy dłużej obojętni na panoszącą się truciznę nienawiści na ulicach, w mediach, w internecie, w szkołach, w parlamencie, a także w Kościele.”
Kto choć trochę znał Pawła Adamowicza, ten nie będzie próbował podważyć tych wypowiedzianych podczas pogrzebu prezydenta Gdańska słów ojca Ludwika Wiśniewskiego - wielkiego duszpasterza, który wychował pokolenie antykomunistycznych opozycjonistów w Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu. Tak, z pewnością takie jest przesłanie prezydenta Pawła Adamowicza. Nie dlatego, że - jak na pogrzebie mówiła jego żona - Pawła Adamowicza „zabiła nienawiść”, ale dlatego, że Adamowicz był dobrym człowiekiem - także jako polityk. Cała jego polityczna aktywność polegała na budowaniu dobra, czyli solidarności, dialogu, zrozumienia, bliskości, współdziałania.
Słowa o. Ludwika trudno będzie podważyć. Jeszcze trudniej będzie je jednak wcielić w życie. Bo swoją dobrocią Adamowicz wyróżniał się nie tylko w polskiej klasie politycznej, ale też wśród ogółu Polaków. Szczerze mówiąc nie jestem całkiem pewien, czy jako społeczeństwo potrafimy jeszcze rozmawiać o naszych wspólnych sprawach szczerze, ale bez nienawiści, pogardy i pochopnych oskarżeń. Nawet po zamachu przy gdańskim Targu Węglowym padło już przecież tyle złych słów, że można by nimi wybrukować piekło i okolice.
Co gorsze, ojciec Ludwik ma rację mówiąc najpierw o nienawiści, a dopiero potem o nienawistnych słowach. Bo słowa, czyli tzw. mowę nienawiści, można stosunkowo łatwo kontrolować. I po morderstwie władza zaczęła to robić. Ale co zrobić z samą nienawiścią i z - jak pisał Zbigniew Herbert - naszą "siostrą Pogardą”?
To jest strasznie poważna sprawa. I ogromnie trudna. Podobne apele i nawet szczere zamiary były już przecież po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej. A nic się nie zmieniło na lepsze. Myślę, że nie mogło się zmienić i teraz też się nie zmieni, jeżeli do drążącego Polskę raka nienawiści, pogardy i pomówień nie podejdziemy wreszcie poważnie i systemowo.
Problem polega na tym, że potępianie, obwinianie, oskarżanie innych o sianie nienawiści nie może wiele poprawić. Podobnie jak incydentalne lekcje o mowie nienawiści. Trzeba się za to zabrać, zaczynając od przedszkoli, szkół, uczelni, seminariów duchownych. Pedagodzy wiedzą, jak wśród młodych ludzi budować kulturę współdziałania, szacunku i solidarności. Od dawna przestrzegali, że szkoła tego nie robi i systemowo wzmacnia patologiczne, agresywne, nienawistne postawy. To można wspólnym wysiłkiem zmienić. Ale trzeba to robić konsekwetnie i ciągle. Państwo może to zrobić. Jeśli zechce. A dotychczas nie chciało. Machało na to ręką.
Media też mogą sporo zrobić, jeśli tylko koledzy redaktorzy przestaną nagradzać cytowaniem chore słowa, wyrażające patologiczne emocje największych narwańcow spośród polityków i innych celebrytów. Mocne słowa dobrze się zwykle klikają, ale rzadko są mądre i potrzebne. A dają rozgłos zachęcający, by iść wciąż dalej i dalej w brutalnej dosadności. Wiadomo, kto w ten sposób robi polityczną karierę. Co by się złego stało, gdybyśmy te osoby cytowali tylko, kiedy się wyrażają z szacunkiem i oględnie? Treści oczywiście cenzurować nie wolno. Ale formę należy. Może warto spróbować. Nawet tworząc coś w rodzaju niezależnej od władzy komisji do spraw międzyredakcyjnych standardów ograniczania agresji.
W instytucjach władzy też można wiele poprawić, zmieniając przemocową metodę robiącej co chce większości na zasadę consensu, jaka obowiązuje np. w Unii Europejskiej, gdzie tylko wyjątkowo podejmuje się decyzje większością. Wiem, że to jest dziś trudne do wyobrażenia, ale może warto przynajmniej zacząć o tym myśleć i szukać takich instytucjonalnych rozwiązań.
Wiadomo, że to jest trudne. Ale może teraz politycy, którzy - jak widać - są w pierwszej linii osób śmiertelnie zagrożonych nienawistną agresją, nareszcie zrozumieją, że trzeba coś zacząć w tej sprawia na poważnie robić, a nie tylko obwiniać się nawzajem, pogarszając w ten sposób sytuację.
Ojciec Ludwik Wiśniewski ma wielki wkład w stworzenie elity politycznej dzisiejszych 50-60-latków, którym w dużym stopniu zawdzięczamy sukcesy naszej niepodległości. Teraz znów może mieć bardzo ważny wkład - tym razem w naprawę tej niepodległości. Usiądźmy, Ojcze, i poważnie porozmawiajmy, co z tą naszą nienawiścią i agresją zrobić. Żeby się znów nie skończyło na mądrych, ale bezsilnych słowach. Ktoś tak szanowany oraz zasłużony jak Ludwik Wiśniewski może uruchomić ten proces. Wielu takich osób w dzisiejszej Polsce nie ma.