Żakowski: "Brawo, panie premierze. Szydło przegrała 27:1, pan 23:4" [Opinia]© PAP

Żakowski: "Brawo, panie premierze. Szydło przegrała 27:1, pan 23:4" [Opinia]

Jacek Żakowski

Brawo, panie premierze, znów sukces! 27:1 to nie jest, ale 23:4 to też niezły wynik jak na wciąż początkującego następcę premier Beaty Szydło. Dzięki panu uda nam się nie tylko jeszcze liczniej umierać i chorować od smogu, ale też mieć jeszcze droższy prąd, bardziej przegrać negocjacje budżetowe w Brukseli i znów zostać o epokę w tyle za Niemcami.

"Doprowadziliśmy do tego, że w konkluzjach nie został ujęty rok 2050 jako data graniczna. W ten sposób zabezpieczyliśmy interesy polskich obywateli i uniknęliśmy narażenia ich na dodatkowe koszty i opodatkowanie" - mówił zmęczony trudnymi rozmowami Mateusz Morawieckipo zakończeniu czwartkowego spotkania Rady Europejskiej. "Musimy wiedzieć - dodał - jakie środki otrzymamy na poszczególne sektory gospodarki w związku ze zwiększeniem ambicji klimatycznych".

Trudno polemizować z taką potrzebą informacyjną. Ale jednak niezbędne rachunki zacząłbym w nieco innym miejscu. Od pytania ile Polskę będą kosztowały nasze skromne "ambicje klimatyczne"?

Zobacz: Mateusz Morawiecki o restytucji mienia żydowskiego

Żeby dokładnie policzyć, ile zapłacimy za opór pisowskiego rządu wobec transformacji energetycznej Unii, trzeba mieć sztab ekspertów. Ale coś jednak powszechnie wiadomo.

Smog będzie zabijać

Wiadomo na przykład, że na skutek zanieczyszczeń powodowanych głównie przez spalanie węgla co roku umiera w Polsce ponad czterdzieści tysięcy osób. Przyjęcie unijnego planu mającego sprawić, że w ciągu 30 lat unijna gospodarka osiągnęłaby "neutralność klimatyczną", oznacza też, że za trzydzieści lat emisja zanieczyszczeń spadłaby do poziomu, który natura potrafi niwelować. Czyli w roku 2050 Polacy przestali by umierać i chorować przez smog. Zdaniem premiera jest to zbyt bliski termin.

Nie wiadomo, jakie są "ambicje klimatyczne" Mateusza Morawieckiego. Że na przekór szumnym zapowiedziom nie są jednak zbyt duże, odkryła Komisja Europejska, ustalając, że przez dwa lata działania finansowanego przez Unię programu "Czyste powietrze" udało się podpisać kilkanaście zamiast kilkuset tysięcy umów na wymianę trujących nas kopciuchów.

Pieniądze są, piece do kupienia są, moce przerobowe są i chętni też są, ale rząd spiętrzył takie bariery biurokratyczne, że tylko kilka procent chętnych jest w stanie je pokonać. I są to w dużej mierze osoby budujące całkiem nowe domy, gdzie piece węglowe powinny być z zasady zakazane. W rezultacie nowych trucicieli przybywa, a starzy trują bardzo niewiele mniej, więc wbrew obietnicom poziom zanieczyszczeń w dużej części Polski utrzymuje się na niezmiennie śmiertelnym poziomie.

Jeżeli blokując ekomodernizację Mateusz Morawiecki da radę na złość Unii utrzymać obecny poziom zanieczyszczeń przez 30 lat (kiedy Zachód chce być neutralny klimatycznie), tworzony w Polsce smog zabije od miliona do półtora miliona Polaków. To jest jakieś pięć razy więcej niż ofiar Powstania Warszawskiego, które premier co roku ostentacyjnie czci, nie pijąc alkoholu przez 63 dni licząc od 1 sierpnia.

Porównanie z ofiarami Powstania może być szokujące, ale z punktu widzenia ofiar nie ma dużego znaczenia, co je bezpośrednio zabiło - bomba, obca kula czy astma i jej powikłania. W jednym i drugim przypadku faktyczną przyczyną śmierci są polityczne ambicje. W 1944 chodziło o to, kto będzie rządził Polską. W 2019 r. chodzi o to samo, choć inni są aktorzy i oczywiście inne są narzędzia realizacji ich celów.

Mateusz Morawiecki nie bombarduje Warszawy i nie nasyła na nas zbrodniarzy w mundurach. On tylko chce przedłużyć działanie ukrytych w smogu niewidzialnych morderców. Bo chcąc rządzić Polską, obawia się, że wymagająca nakładów walka z emisją smogu odbierze mu poparcie jakiejś części wyborców na Śląsku, który jest kluczem do wyborczego zwycięstwa w całym kraju.

Wbrew prawdopodobnemu przekonaniu premiera, nie jest jednak prawdą, że Polacy wolą umrzeć, niż wraz z Unią ponosić koszty ekomodernizacji. Może dla klimatu nie poświęciliby wiele, bo to jest złożona sprawa, ciągi przyczynowo-skutkowe są długie i trudne do zrozumienia, zawsze się można oglądać na innych, liczniejszych lub bogatszych - na przykład na Chińczyków, Amerykanów, Rosjan.

Ale sprawa smogu jest prosta i lokalnie czytelna. Jak dym leci z komina na domu sąsiada, to każdy dokoła go widzi i czuje, że wdycha, a teraz także rozumie, że się tym oddechem truje i że z jego powodu wcześniej umrze sam oraz jego najbliżsi. To jest proste jak budowa cepa. Polityk, który to wie i nie robi wszystkiego, co może, by pomóc to zmienić, jest osobiście winny każdej niewinnej śmierci spowodowanej przez smog. Ten polityk to w Polsce Mateusz Morawiecki, którego rząd walkę ze smogiem sprowadza do wzniosłego gadania, papierowych programów i działań pozornych.

Straty finansowe da się policzyć

Poza rachunkiem życia są też jednak rachunki ekonomiczne. WHO szacuje, że na samo leczenie chorób powodowanych przez smog w Polsce wydaje się ok. 8 mld złotych rocznie. Gdyby je zaoszczędzić, 500+ można by zamienić na 700+. Polacy byliby zdrowsi i bogatsi.

Obraz
© East News

Unia chce w tym pomóc, ale rząd się nie pali. Woli kontrolować pieniądze rozdając je opieszale przez swoich urzędników, którzy nie są w stanie wykorzystać tego, co oferuje Bruksela, niż oddać dystrybucję środków samorządom, z którymi toczy permanentną wojnę podjazdową.

To jednak nie wszystko. Komisja Europejska policzyła, że smog kosztuje Polskę średnio ok. 26 mld euro rocznie, czyli jakieś 100 mld zł. Składa się na to m.in. "19 mln dni roboczych utraconych co roku w wyniku chorób związanych z zanieczyszczeniem powietrza". A koszty ponoszone wprost przez samych pracowników wynoszą 1,5 mld euro rocznie.

Ale i to jeszcze nie wszystko. Bo upór kolejnego rządu, by polska energetyka oparta była na węglu, powoduje że prąd jest już w Polsce droższy niż w Niemczech i musi być jeszcze droższy, bo szybko będą rosły ceny uprawnień emisyjnych, które muszą kupować elektrownie węglowe. Już dziś wiele firm (m.in. Boryszew)
z powodu rosnących cen prądu wstrzymuje inwestycje, a nawet ogranicza produkcję, bo mimo wciąż dużo niższych płac tracą konkurencyjność wobec zachodnich konkurentów.

Nikt nie policzył, ile w następnych latach będzie nas kosztowało opóźnianie ekomodernizacji Polski powodowane polityką rządu. Nie ma jednak wątpliwości, że koszt będzie wielokrotnie większy niż koszt modernizacji. I to jednak nie jest najpoważniejszym problemem. Bo największa będzie cena strukturalnego zacofania kraju, podobnego do kryzysu I Rzeczpospolitej, która trwała przy szlacheckiej i magnackiej gospodarce folwarcznej hamując rozwój miast. W XVII wieku kulą u polskiej nogi stała się pszenica, która przez poprzednie dwa wieki była polskim złotem finansującym imperialne sukcesy "obojga narodów". Trzy wieki później taką kulą u nogi jest węgiel - polskie złoto II RP, PRL i początków III RP.

Węgiel, podobnie jak pszenica finansował nasz rozwój przez ponad 100 lat. Jego zasługi są niepodważalne. Wkład Śląska i górników jest niekwestionowalny. Ale, podobnie jak w przypadku pszenicy, karta się odwróciła. To, co nas niosło, stało się ciężarem, który będziemy dźwigali z coraz większym trudem i pod którym państwo znów może się przewrócić, jeżeli władza w dalszym ciągu będzie wobec węglowego lobby podobnie tchórzliwa jak kiedyś wobec lobby pszenicznego.

Tak się składa, że moment trudnej decyzji o zasadniczym znaczeniu przypadł na rządy formacji, która jest przekonana, że od skutecznego rządzenia ważniejsza jest skuteczna walka o władzę. Podobnie sądzili niestety królowie elekcyjni.

Skutek jest wszystkim znany. Mateusz Morawiecki nie może udawać, że tego nie rozumie. Jeśli nie chce trafić na listę hańby ludzi, którzy zmarnowali Polskę, nie powinien zadowalać się tym, że za jednym zamachem, blokując konkluzje szczytu, rozwścieczył Niemców, Francuzów, Włochów, Holendrów, Hiszpanów i Bóg wie, kogo jeszcze. Miejsce w historii ma pewne. Ale wciąż może to być miejsce chwalebne, a niekonieczne haniebne. Wystarczy, że skuteczne rządzenie postawi przed skutecznością bardzo doraźnej walki z konkurentami.

Polskę na ratowanie się przez ekomodernizację stać. Nawet jeżeli w perspektywie najbliższych wyborów nie stać na nią PiS. Stawką nie są jednak te ani następne wybory. Jest nią niepodległość.

Źródło artykułu:WP magazyn
mateusz morawieckismogszczyt ue
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)