"Zagubieni i wściekli ludzie zapłacą za bubel prawny"
Kolejne zderzenia rządu z pacjentami, lekarzami i aptekarzami pokazują dobrze jeden mechanizm. Mechanizm funkcjonowania polskiej demokracji. Rząd powoli przyznaje, że popełnione zostały rozmaite błędy. Błędy zdarzają się każdemu ważne, by nie popełniać ich niepotrzebnie i by tworzyć mechanizmy eliminujące. Tym razem cena za te błędy jest bardzo wysoka - wielu przerażonych ludzi, wielu zagubionych, wielu wściekłych - ocenia Igor Janke w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski.
Demokracja zna mechanizmy, które mają bronić przed takimi sytuacjami. Kiedy rząd przygotowuje jakiś akt prawny rangi ustawy, nie może go sobie ot tak przyjąć. Najpierw jest cała procedura konsultacji. Społecznych i resortowych. A kiedy Rada Ministrów projekt już przyjmie i wszyscy sprawdzą, czy nie ma w nim jakichś błędów, dokument wędruje do sejmu. Po co? Po to, by wszyscy mogli się na jego temat wypowiedzieć, także opozycja. Opozycja z reguły jest bardzo czujna i ma w tym interes, by wytykać błędy rządowi. Jest też czas, by wypowiedzieli się eksperci.
Wszystko po to, by ustawę zaakceptowała większość wybranych przez obywateli parlamentarzystów, no i przede wszystkim, żeby sprawdzić, czy nie ma takim jakichś błędów. Potem jeszcze ustawę weryfikuje senat. By jeszcze raz sprawdzić, czy z prawem, które ma za chwile obowiązywać wszystko jest w porządku. Na sam koniec taka ustawa wędruje do prezydenta, by on ją ostatecznie zaakceptował, a może - z pomocą swoich ekspertów - zweryfikował. Po tak skomplikowanej drodze ustawa powinna być idealna. Wszystko po to, żeby nie ucierpieli obywatele. Niezła i całkiem bezpieczna konstrukcja, prawda? Teoretycznie tak, jak mawiał kiedyś pewien satyryk.
Ustawa refundacyjna przeszła całą tę drogę. I wyszedł bubel. Dlaczego? Posłowie spali? Senatorowie mieli urlop? Prezydent nie zwrócił uwagi na to, że lekarze mają być karani za to, że źle piszą cyferki procent refundacji, o czym nie mają pojęcia, bo nie tego uczyli się na studiach? Jakoś nikt tego nie zauważył. Dlaczego? I tu dotykamy sedna problemu.
Otóż polski parlament pracuje jak maszynka. Posłowie nie są od tego, by zaczytywać się w ustawach, by wypytywać prawników o rozmaite szczegóły, czy by przedstawiać własne pomysły. Posłowie są od tego, by wczytywać się w karteczkę, którą przygotował im szef klubu parlamentarnego. Na tej karteczce napisane jest, jak mają głosować za jakąś poprawką, czy cała ustawą. Nikt od nich nie oczekuje myślenia i twórczego działania. Władze partii oczekują tylko dyscypliny. I głosują jak maszyny. Przepychają przez sejm kolejne ustawy, bez zastanowienia. Nie słuchają, ani nie szanują głosów zgłaszanych, czy to przez opozycję, czy to przez zainteresowane środowiska. Byle szybciej, byleśmy mogli pokazać, jak sprawnie pracujemy i byleśmy nie dali głosu nikomu, kto mógłby nas krytykować. Prezydent też nic nie zauważył, bo nie miał w tym politycznego interesu, by coś zauważyć i robić kłopot rządzącej partii.
Przy pracach nad ustawą refundacyjną wszystkie zastrzeżenia, o których dziś jest tak głośno, były zgłaszane. Środowiska lekarskie zauważyły te głupoty od razu i postulowały ich zmianę. Ale najmądrzejsza partia świata nie słuchała tych głosów. Pracowała jak maszyna. Podnosimy rękę, głosujemy, podnosimy, głosujemy. Wszystkie głosy opozycji są z istoty swej głupie i je odrzucamy. I odrzucamy. Rach, ciach, ciach! I ustawa gotowa. I tak powstał ten prawny bubel. Tak drodzy Państwo doszło do tego, że teraz jest tak ogromne zamieszanie. Tak wygląda dziś polska demokracja.
* Igor Janke specjalnie dla Wirtualnej Polski*