Zaginione małżeństwo z Warszawy. Gdzie popełniono błąd? "Sprawa jest patowa"
- W idealnym scenariuszu powinno od razu dojść do kreatywnej analizy sytuacji zmierzającej do postawienia zarzutów - twierdzi adwokat Zbigniew Roman, którego pytamy o sprawę poszukiwanego małżeństwa z Warszawy.
23.06.2023 16:11
Przypomnijmy, 44-letnia Aneta i 49-letni Adam J. opuścili mieszkanie na warszawskim Mokotowie i już tam nie wrócili.
W środku nocy z 20 na 21 maja zostawili swoich synów, nad którymi opiekę musiała przejąć dalsza rodzina. Wychodząc z domu, zostawili tylko kartkę do swoich dzieci. Napisali na niej, że "życzą im powodzenia w życiu".
Małżeństwa szukała cała Polska. W poszukiwania zaangażowano doświadczonych policjantów. Tropy najpierw prowadziły w Tatry, potem na Słowację. Ostatecznie policja odnalazła małżeństwo w czeskiej Pradze - o czym poinformował w środę rzecznik komendanta stołecznego policji. Okazało się jednak, że małżeństwo po złożeniu wyjaśnień nie zostało zatrzymane. Para obiecała funkcjonariuszom, że skontaktuje się z konsulatem i samodzielnie wróci do Polski.
Ambasada RP oraz Wydział Konsularny i Polonii Ambasady RP w Pradze nie chcieli odpowiedzieć na pytania WP w tej sprawie i odesłali nas do MSZ. Do momentu naszej publikacji nie dostaliśmy odpowiedzi z ministerstwa na pytanie, czy rodzina skontaktowała się z polskimi służbami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieli usłyszeć zarzuty
Warto zaznaczyć, że od początku poszukiwań policja mówiła o tym, że małżeństwu grozi odpowiedzialność karna za porzucenie małoletnich. Mówi o tym art. 210 kodeksu karnego, a dokładniej par. 1, który brzmi: "kto wbrew obowiązkowi troszczenia się o małoletniego poniżej lat 15 albo o osobę nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny osobę tę porzuca, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
Rzecznik Komendanta Stołecznej Policji nie odbierał telefonu od Wirtualnej Polski. Z kolei Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie nie chciał odpowiedzieć na nasze pytanie, czy prokuratura prowadziła lub będzie prowadzić postępowanie w sprawie porzucenia małoletnich. - Nie będę komentował tej sprawy - stwierdził.
Sprawa zaginięcia jest szeroko komentowana w internecie. "Policja narobiła zamieszania na całą Polskę i za granicą, a teraz zaczną wyciszać sprawę", "Jak nie mają podstaw do zatrzymania. Przecież zostawili dzieci niepełnoletnie bez warunków do życia", "Jak dobrze rozumiem, jeżeli moje 15-letnie dziecko będzie niegrzeczne, mogę ot tak sobie je zostawić?", "Jak mogli ich puścić wolno. Rozumiem, że ja też mogę popełnić przestępstwo, uciec z kraju i nikt mnie nie złapie?" - czytamy w komentarzach, które pojawiły się m.in. na Facebooku.
O sprawę pytamy adwokata, którego kancelaria zajmuje się udzielaniem konsultacji prawnych oraz prowadzeniem spraw sądowych z zakresu prawa karnego oraz cywilnego, a także rodzinnego.
"Powinno od razu dojść do kreatywnej analizy całej sytuacji"
- Rozumiem, że sprawa wywołała ogromne poruszenie opinii publicznej. Natomiast musimy tutaj rozróżnić kilka kwestii - odpowiada adwokat Zbigniew Roman.
- Wszystko sprowadza się do tego, jakie są ustalenia organów ścigania i czy ruszyła sprawa dotycząca porzucenia. Być może nie i tu jest błąd, bo ona powinna ruszyć odpowiednio wcześniej. Gdyby okazało się, że taka sprawa się toczyła, należałoby zweryfikować, na jakim jest etapie i czy czynności zostały przeprowadzone. Jeżeli tak, i były podstawy do zarzutów, to wówczas uważam, że zarzuty powinny zostać postawione w chwili odnalezienia - przekonuje adwokat.
Jego zdaniem powinno od razu dojść do "kreatywnej analizy całej sytuacji". - Zakładam, że nie było decyzji o postawieniu zarzutów w związku z porzuceniem. Dlatego policjanci, którzy przeprowadzali czynności odnośnie zaginięcia, nie mieli innej możliwości, jak puścić małżeństwo dalej - tłumaczy.
I dodaje, że "żeby kogoś zatrzymać, lub przewieźć do Polski" muszą być ku temu podstawy. A w tym przypadku ich formalnie nie było. - Policjanci, przesłuchując te osoby, znali kontekst zdarzenia i wiedzieli, że doszło do porzucenia małoletnich. Natomiast nie było formalnych decyzji ich przełożonych. Mnie to nie dziwi i nie będę kierował zarzutów pod adresem organów ścigania, bo decyzja o zatrzymaniu musi mieć podstawę. A tu jej ewidentnie nie było - zauważa.
Zbigniew Roman mówi, że teraz należy spodziewać się postępowania przed sądem rodzinnym, gdzie zostanie zbadane, czy są podstawy do ograniczenia władzy rodzicielskiej. Może być też prowadzone postępowanie w kierunku pozbawienia władzy rodzicielskiej.
- Bo moim zdaniem decyzja o tym, żeby bez przygotowania, poinformowania i pomocy bliskich opuścić małoletnie dzieci, jest decyzją, która kwestionuje i podważa predyspozycje rodzicielskie - podsumowuje.
Policjanci nie popełnili błędu?
- Przypuszczam, że decyzja o zwolnieniu poszukiwanych jest następstwem decyzji prokuratora. Myślę, że policjanci kontaktowali się z nim, a on nie znalazł podstaw do ich zatrzymania. Jeżeli prokurator nie wydał polecenia, a oni poskarżyliby się do sądu, to by sprawę od razu wygrali - komentuje z kolei Marek Dyjasz, były dyrektor biura kryminalnego Komendy Głównej Policji.
- W tym przypadku wszystko zależy od okoliczności i tego, jak do sprawy podszedł prokurator prowadzący. Za mało wiemy. Gdyby oni zostawili małe dzieci, to jestem przekonany, że prokuratura przedstawiłaby im zarzuty. Poza tym wyobraźmy sobie sytuację, że zostaliby przywiezieni do Polski. Przecież znowu mogliby wyjść z domu i znowu się oddalić. I tak byśmy ich szukali w nieskończoność. Sprawa jest patowa - podsumowuje były policjant.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski