Zagadka getta warszawskiego rozwiązana. Zidentyfikowano przywódcę powstańców
Przez dekady po wojnie o Pawle Frenklu - mimo że był najważniejszym obok Mordechaja Anielewicza dowódcą powstańców z getta warszawskiego - wiadomo było bardzo niewiele. Przełom nastąpił dopiero niedawno. Badaczom z Izraela udało się z niemal całkowitą pewnością ustalić jego prawdziwą tożsamość.
19.04.2023 06:18
Gdy o poranku 19 kwietnia 1943 r. niemieckie oddziały rozpoczęły operację likwidacji getta warszawskiego, czekała je przykra niespodzianka. Żydowscy powstańcy otworzyli do nich ogień z okien i dachów kamienic. Niemcy wpadali w zasadzki - w wąskich ulicach spadał na nich deszcz granatów i "koktajli Mołotowa".
Przez pierwsze trzy dni szczególnie zaciekły opór stawiało zgrupowanie kontrolujące domy wokół placu Muranowskiego w północno-wschodniej części zamkniętej dzielnicy. Relacje wskazują, że było ono lepiej przygotowane do walki niż inne grupy bojowników. Gdy większość miała jedynie po pistolecie z kilkoma sztukami amunicji i paroma granatami na osobę, ci dysponowali relatywnie bogatszym arsenałem, w którym znajdowały się karabiny, w tym nawet parę maszynowych. To właśnie oni mieli wywiesić nad swoimi pozycjami dwie flagi - polską i żydowską - jako znak przymierza dwóch narodów.
Owymi bohaterami byli członkowie Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) - największej obok Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) konspiracyjnej grupy zbrojnej biorącej udział w kwietniowym powstaniu. Dowodził nimi Paweł Frenkel, pierwotnie posługujący się imieniem Jakub.
"Wykluczeni" z dziejów getta
Przez dekady po wojnie heroiczny zryw warszawskich Żydów kojarzony był niemal wyłącznie z ŻOB. Zagładę przetrwało kilkudziesięciu jej bojowców, a przede wszystkim czołowe postacie z kierownictwa organizacji jak Marek Edelman czy Icchak "Antek" Cukierman, którzy stali się strażnikami pamięci o poległych towarzyszach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dziś postać komendanta ŻOB Mordechaja Anielewicza, który wraz z innymi bojowcami popełnił samobójstwo w bunkrze na Miłej w ostatnich dniach powstania, zajmuje miejsce w panteonie bohaterów II wojny światowej. W świadomości wielu Polaków mogła się ona utrwalić choćby za sprawą słynnego reportażu Hanny Krall pt. "Zdążyć przed Panem Bogiem", niegdyś znajdującego się w kanonie lektur szkolnych.
Niestety, ŻZW nie miało takiego szczęścia. Wojnę przeżyła jedynie garstka powstańców z szeregów Związku, z hekatomby nie ocalał też ani jeden z jego liderów. To między innymi spowodowało, że przez dziesięciolecia po wojnie opowieść o ŻZW znajdowała się na marginesie narracji o powstaniu w getcie. Pełna tajemnic, mitów i niedopowiedzeń historia organizacji zaczęła być weryfikowana przez badaczy dopiero kilkanaście lat temu.
Komendant ŻZW Paweł Frenkel zginął w strzelaninie z Niemcami w mieszkaniu przy ul. Grzybowskiej 11 w Warszawie w maju lub czerwcu 1943 r. W najlepszej jak dotąd monografii ŻZW autorstwa Dariusza Libionki i Laurence'a Weinbauma z 2011 r. podkreślono, że na temat dokładnej tożsamości i przedwojennej aktywności lidera podziemia nie wiemy nic pewnego.
Domniemywano, że najpewniej był on członkiem Betaru, prawicowej organizacji syjonistycznej, spekulowano także na temat jego możliwej służby w Wojsku Polskim. Jednak brak spójności w relacjach świadków i "twardych" danych w postaci dokumentów sprawiał, że wciąż pozostawał on człowiekiem zagadką z portretem pamięciowym zamiast zdjęcia.
Tymczasem w ostatnich miesiącach izraelscy badacze z Centrum im. Menachema Begina w Jerozolimie dokonali spektakularnego przełomu w sprawie lidera ŻZW. Jak podaje jeden z nich, Yossi Suede, "z 90-procentową pewnością" udało się ustalić podstawowe informacje co do tożsamości Frenkla.
Historyków na trop naprowadził pewien zapomniany artykuł sprzed ponad pół wieku, znaleziony w archiwach Centrum Żabotyńskiego w Tel-Awiwie.
Związek Strzelecki Żabotyńskiego
Żydowski Związek Wojskowy powstał w warszawskim getcie najpewniej na przełomie 1942 i 1943 r. Tworzyli go głównie przedwojenni działacze ruchu syjonistów-rewizjonistów Włodzimierza Żabotyńskiego, a przede wszystkim członkowie afiliowanej przy nim organizacji młodzieżowej o nazwie Betar.
Utworzony w latach 20. ruch był oczkiem w głowie Żabotyńskiego. Polityk uważał, że jest on kluczowy do odrodzenia "Wielkiego Izraela" na terenach kontrolowanego wówczas przed Brytyjczyków Mandatu Palestyńskiego (mniej więcej tereny dzisiejszego Izraela i Jordanii). Wskazywał - a historia przyznała mu później rację - że krokiem niezbędnym do realizacji tej śmiałej wizji jest budowa silnej żydowskiej armii, która stawi czoło Arabom. I tu postanowił skorzystać z polskich wzorców. Betar miał być dla niego tym, czym dla Józefa Piłsudskiego przed I wojną światową był Związek Strzelecki. Członkowie ruchu, gdy nadejdzie czas próby, mieli przedzierzgnąć się w "żydowskie legiony" na Bliskim Wschodzie.
Zobacz także
Betar był jedną z największych żydowskich organizacji młodzieżowych w II Rzeczpospolitej. W szczytowym momencie należało do niego 60 tys. chłopców i dziewcząt. Jego członkowie, mimo silnie akcentowanego żydowskiego nacjonalizmu, oficjalnie deklarowali przywiązanie do Polski. Zamanifestowali je na przykład przy okazji śmierci Piłsudskiego w 1935 r., gdy organizowali w synagogach w całym kraju modły ku jego pamięci. W niektórych świątyniach, jak wspominali po latach betarczycy, odśpiewano nawet "Boże, coś Polskę".
Ruch Żabotyńskiego miał charakter skautowsko-paramilitarny. Polskie państwo dostarczało organizacji broń i amunicję, a także przysyłało instruktorów wojskowych, którzy szkolili młodych Żydów w obsłudze broni, czytaniu map, organizowaniu zasadzek i aktów sabotażu. Po kursach młodzież utrwalała zdobytą wiedzę w czasie podmiejskich rajdów bądź na specjalnych obozach.
Szefem pionu wyszkolenia wojskowego w światowej centrali Betaru był w latach 30. Jeremiasz Halpern. To on założył między innymi militarną "szkołę liderów" organizacji w Zielonce pod Warszawą. Co więcej, utworzył również - we współpracy z faszystowskim rządem Benito Mussoliniego - szkołę morską ruchu w portowym Civitavecchia nieopodal Rzymu. Jest to postać kluczowa dla naszej dalszej opowieści.
Najważniejszy trop
W 1961 r. w Jerozolimie odbywał się proces Adolfa Eichmanna, porwanego z Argentyny przez Mossad niemieckiego zbrodniarza. Wśród zeznających przeciwko niemu znalazł się Dawid Wdowiński, jeden z niewielu członków ŻZW, któremu udało się przeżyć wojnę. Mieszkający na co dzień w USA weteran przy okazji procesu wygłaszał w różnych miastach Izraela odczyty na temat rewizjonistycznej konspiracji w getcie warszawskim. Naturalnie pojawiało się w nich nazwisko jego dowódcy, czyli Pawła Frenkla.
Wykładowi Wdowińskiego w Tel-Awiwie przysłuchiwał się wspomniany Jeremiasz Halpern. Następnie obaj panowie odbyli dłuższą rozmowę o Frenklu. W jej toku były dygnitarz Betaru uprzytomnił sobie, że poznał lidera ŻZW przed wojną.
W opublikowanym niedługo po spotkaniu artykule pt. "Exodus z Warszawy" Halpern napisał wszystko, co pamiętał na temat Frenkla. Twierdził, że Paweł nie jest jego prawdziwym imieniem; pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej; był wybitnym oficerem WP; został szefem komórki Brit ha-Hajal (związku żydowskich kombatantów) w Białymstoku w 1934 r.; ukończył kurs żeglarski w Civitavecchia i odbył z nim rejs z Włoch do Palestyny i z powrotem.
W swoim czasie artykuł Halperna nie wzbudził większego zainteresowania. Niedawno w archiwach odnalazł go jednak Dror Bar Yosef, badacz z Centrum im. Begina. Razem z kolegami postanowili zweryfikować zawarte tam informacje o Frenklu. Już pierwsze efekty kwerend potwierdziły wersje zasłużonego betarczyka.
Porucznik Jakub z Białegostoku
Najpierw izraelscy badacze przejrzeli listę pasażerów wspomnianego przez Halperna okrętu, którym kadeci Betaru podróżowali z Włoch do Palestyny. Znajdował się na niej jeden Frenkel. Rzeczywiście nie nazywał się Paweł, tylko Jakub.
Następnie naukowcy zaczęli szukać informacji na temat Jakuba Frenkla (zapisywany był jako "Frenkiel") w polskich archiwach. W Wojskowym Biurze Historycznym natrafili na jego pełne akta. Wynikało z nich, że mężczyzna faktycznie pochodził z Białegostoku, a nie z Warszawy, jak wcześniej przypuszczano. Urodził się tam 2 sierpnia 1911 r. Przez trapiące go choroby ukończył polskie gimnazjum z opóźnieniem, w wieku 20 lat.
W 1932 r. Frenkel wstąpił do Wojska Polskiego, gdzie służył w 76. Lidzkim Pułku Piechoty. W aktach podkreślono, że wyróżniał się zwłaszcza w strzelectwie i jeździectwie. Po dwóch latach przeszedł z armii do rezerwy w randze porucznika. Było to nie lada osiągnięcie w Wojsku Polskim II RP, gdzie na Żydów bynajmniej przychylnym okiem nie patrzono. Z tego okresu w dokumentach zachowało się jego zdjęcie w mundurze.
Opowieść Halperna o Frenklu potwierdziła się po raz kolejny, gdy w archiwalnych publikacjach betarczyków badacze znaleźli informacje, że faktycznie od 1934 r. stał on na czele Brit ha-Hajal w Białymstoku. Co więcej, wynikało z nich, że odpowiadał również za szkolenie wojskowe młodych członków Betaru w tym mieście.
Wreszcie izraelskim naukowcom udało się znaleźć zdjęcia Jakuba Frenkla z kursu żeglarskiego Betaru w Civitavecchia i rejsu do Palestyny na przełomie 1937 i 1938 r. Na jednym z nich, co ciekawe, stoi obok 37-letniego wówczas Dawida Knuta. Ten ostatni też później działał w żydowskiej zbrojnej konspiracji, ale na terenie okupowanej przez Niemców Francji. Stworzył grupę o nazwie Armée Juive (Żydowska Armia).
W 1939 r. Frenkel został ponownie powołany do armii. Walczył w kampanii wrześniowej w szeregach 76 pp., najpewniej na terenie województwa łódzkiego. Co ważne, z zachowanych dokumentów wynika, że betarczykowi udało się przeżyć i nie trafił do niemieckiej niewoli. Niestety, w tym okresie "pewne" tropy na temat naszego bohatera się urywają.
Nierozwiązane kwestie
Badaczom nie udało się dotychczas ustalić, kiedy i w jaki sposób Jakub Frenkel mógł znaleźć się w warszawskim getcie. W konspiracyjnej prasie nie znaleziono też żadnych pewnych dowodów jego aktywności w dzielnicy zamkniętej przed powstaniem, tj. podpisanych jego imieniem dokumentów organizacyjnych czy artykułów.
Badacz Yossi Suede wskazuje jednak, że biografia Frenkla pasuje do profilu kilku lepiej znanych historykom członków kierownictwa Żydowskiego Związku Wojskowego. Podobnie jak on, większość z nich była około trzydziestki, miała za sobą lata działalności w ruchu Żabotyńskiego, służyła w Wojsku Polskim i należała do Brit ha-Hajal.
Poza tym, jak podkreśla Suede, portret pamięciowy lidera ŻZW - stworzony na podstawie opisów ludzi, którzy zetknęli się z nim w czasie okupacji - pasuje do zachowanych zdjęć Jakuba Frenkla.
- Nie mogę potwierdzić w stu procentach, że Paweł Frenkel to Jakub Frenkel. Mamy, powiedzmy, 90. proc. pewności. Wciąż szukamy żelaznych dowodów potwierdzających nasze przypuszczenia - mówił izraelski badacz.
Dotyczący historii ŻZW projekt badawczy Centrum im. Begina wspierają liczne polskie instytucje - Muzeum Getta Warszawskiego, Żydowski Instytut Historyczny czy Instytut Pamięci Narodowej. Jak zdradza Suede, końcowym produktem izraelsko-polskiej inicjatywy ma być album poświęcony bojowcom. Historyk ma jednak ciche nadzieje, że uda się zrobić coś więcej.
- Moim zdaniem jest miejsce na owocną współpracę między naszymi narodami na wielu płaszczyznach. Warto pomyśleć o produkcji filmu, który po raz pierwszy opisze bojowców ŻZW. Oczywiście jeśli wspólne badania zakończą się sukcesem - zaznacza.
Póki co, badaczy czeka mrówcza praca. Na stworzonej przez izraelskich naukowców liście członków ŻZW widnieje 250 nazwisk. Wiele z nich trzeba zweryfikować, tak jak uczyniono to z Frenklem. Dlatego na efekty badań zapewne przyjdzie nam trochę poczekać.
Wojciech Rodak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Pisząc artykuł, korzystałem z prezentacji Yossiego Suede pt. "Możliwa identyfikacja komendanta ŻZW Pawła Frenkla" upublicznionej przez Muzeum Getta Warszawskiego, a także z książek: "Bohaterowie, hohsztaplerzy, opisywacze" autorstwa L. Weinbauma i D. Libionki oraz "Jabotinsky's Children: Polish Jews and the Rise of Right-Wing Zionism" D. K. Hellera.