Zacięta polemika na temat Polski. "The National Interest" odpowiada naszemu ambasadorowi w USA
Wciąż nie milkną echa kontrowersyjnej wypowiedzi Radosława Sikorskiego o sojuszu z USA. Ożywiona dyskusja rozgorzała na łamach prestiżowego magazynu "The National Interest", gdzie jeden z publicystów wdał się w zaciętą polemikę z polskim ambasadorem, po raz kolejny dowodząc, że Waszyngton nie ma żadnego interesu w sojuszu militarnym z naszym krajem.
08.07.2014 08:09
Przypomnijmy, że krótko po tym, jak "Wprost" opublikował fragmenty nagranej rozmowy szefa polskiego MSZ z ministrem finansów Jackiem Rostowskim, na stronie internetowej "The National Interest" ukazał się krytyczny artykuł pióra Douga Bandowa, eksperta z libertariańskiego think thanku Cato Institute.
Sikorski powiedział, że "polsko-amerykański sojusz to jest nic niewarty. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa". - Bullshit, skonfliktujemy się z Niemcami, Francuzami... Bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy, kompletni frajerzy - mówił minister spraw zagranicznych. W odpowiedzi Bandow stwierdził, że frajerem nie jest Polska, a Waszyngton, który - jego zdaniem - nie ma żadnego interesu, by wiązać się z nami sojuszem militarnym i tym samym ryzykować wojnę z Rosją.
Polski ambasador odpowiada
Na tym się jednak nie skończyło. Nieprzychylny artykuł Bandowa wywołał reakcję polskiego ambasadora w Waszyngtonie Ryszarda Schnepfa, który w polemicznym tekście przesłanym magazynowi "The National Interest" odpierał jego zarzuty.
Schnepf dowodził, że Polska zasługuje na uwagę USA, bo jest ich bliskim i zaangażowanym sojusznikiem. Przypominał udział naszych rodaków - Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego - w amerykańskiej wojnie o niepodległość, wkład polskich imigrantów w rozwój Stanów Zjednoczonych, a także braterstwo broni, począwszy od II wojny światowej, po Irak i Afganistan.
Wskazywał na łączące nas wartości. "Gdziekolwiek słyszymy wezwanie do demokracji, wolności i praw człowieka, Polacy jednoczą się z amerykańskimi przyjaciółmi i pozostają wierni naszej słynnej przysiędze 'Za wolność waszą i naszą'" - podkreślał Schnepf. I dowodził, że aby być wiarygodnym sojusznikiem, Polska przeznacza na obronność coraz większe środki - w relacji do PKB więcej niż większość krajów NATO. Polski ambasador przypomniał również o rozpoczętym programie modernizacji armii, wartym miliardy dolarów.
Kontratak amerykańskiego publicysty
Na odpowiedź Schnepf nie musiał długo czekać. W ripoście na jego artykuł Bandow napisał z przekąsem, że polski ambasador ma "ciężką pracę", bo musi udobruchać amerykańskie władze po tym, jak "jego szef w Warszawie nazwał sojusz z USA bezwartościowym". I stwierdza dalej, iż dyplomata udowodnił, że Polacy i Amerykanie są przyjaciółmi, ale jest o wiele mniej przekonujący w tłumaczeniu, dlaczego "Waszyngton powinien rozszerzyć gwarancję bezpieczeństwa dla Warszawy, narażając amerykańskich obywateli na ryzyko wojny, która może być tego skutkiem".
Publicysta "The National Interest" ocenia, że po zakończeniu zimnej wojny amerykańscy politycy traktowali NATO mniej jako sojusz militarny, a bardziej jak "klub towarzyski", przyjmując do niego szereg krajów postkomunistycznych, mimo że USA nie miały w tym żadnego interesu, a sporo ich to kosztowało.
"Przyjaźń i wzajemne zaufanie", o których pisze polski ambasador, to nie to samo co "interes strategiczny" - uważa Bandow i podkreśla, że Polska nigdy nie była ważna dla bezpieczeństwa USA: ani w czasie zimnej wojny, ani tym bardziej teraz, gdy Rosja jest o wiele mniejszym zagrożeniem niż ZSRR.
Dalej autor argumentuje, że jeśli Stany Zjednoczone miały jakiś historyczny dług wobec Polski, to został on spłacony z nawiązką w postaci amerykańskiego wsparcia polskiej transformacji po 1989 roku. A na pewno nie może być usprawiedliwieniem dla podejmowania ryzyka nuklearnej wojny z Moskwą.
"Polska chce, by USA odwalały za nią robotę"
Jeżeli chodzi o nasze zaangażowanie w Iraku i Afganistanie, to publicysta pisze, że "zapewniliśmy marginalne wsparcie w wojnach, w których Ameryka nie powinna uczestniczyć. W zamian za to, Waszyngton ma być gotowy na globalny konflikt z Rosjanami". Zauważa także, że mimo dwóch dekach szybkiego wzrostu gospodarczego zrobiliśmy przez ten czas niewiele, by wzmocnić swoje siły zbrojne, choć jesteśmy "krajem frontowym".
"Oczywiście to do Polski należy decyzja, jak dużego wojska potrzebują. Ale jeśli Polacy rzeczywiście są zaniepokojeni perspektywą rosyjskiej agresji lub nacisków, powinni robić o wiele więcej. Zamiast tego, chcą, by robiła to za nich Ameryka (...)" - czytamy na stronie internetowej "The National Interest".
Podsumowując, Bandow pisze, że sympatia do poszczególnych nacji czy wspólne wartości nie są wystarczającym powodem, by robić z "amerykańskich 18-latków osobistych ochroniarzy innych narodów, przy okazji doprowadzając Waszyngton do bankructwa". Jego zdaniem USA powinny angażować się militarnie jedynie tam, gdzie w grę wchodzą ich fundamentalne, żywotne interesy.
Źródło: "The National Interest", WP.PL