Zachwyć się Estonią

Z sowieckiej kolonii Estonia zmieniła się w gospodarczego tygrysa Europy. Półtoramilionowym krajem zawładnęli młodzi ludzie, którzy wyznają dwie wartości - wolny rynek i Internet.

14.07.2005 | aktual.: 28.07.2005 16:02

Promy wyładowane fińskimi turystami z trudem wpływają do portu w Tallinie. Złośliwcy mówią, że stolica Estonii to przedmieście Helsinek. Coś w tym jest. Większość z trzech milionów turystów, którzy co roku odwiedzają Estonię, to Finowie. Z oddalonych o 80 kilometrów Helsinek przyjeżdżają po tanią wódkę, piwo i rozkosze prostytutek.

Na ulicach spod wdzięcznego estońskiego staccato przebija śpiewny rosyjski. Co czwarty mieszkaniec Estonii należy do bardzo licznej mniejszości rosyjskiej (25%). Wśród Rosjan łatwiej dostrzec szare twarze, choć rosyjski słychać także w amerykańskich kafejkach, gdzie Estończycy przesiadują z laptopami. W Estonii od stuleci mieszali się Finowie, Niemcy, Duńczycy, Szwedzi i Rosjanie.

Miasto tętni życiem. I pieniędzmi. Dziesiątki knajp, szykowne kluby, kawiarnie pełne studentów i biznesmenów. Przy rynku w ratuszu bezpłatny Internet. Można sprawdzić pocztę. Obok ekskluzywne butiki z najnowszym skandynawskim wzornictwem, sklepy perfumeryjne w stylu Body Shop i przytulne antykwariaty. Luksusowe apartamenty w odrestaurowanych kamieniczkach kupują bogaci Brytyjczycy. Nad przepełnionymi promami do Tallina przylatują helikopterami zachodni biznesmeni. Bo Estonia to nowe eldorado Europy.

Wizjoner na łódce

W Rankingu Wolności Gospodarczej (Index of Economic Freedom publikowany przez "Wall Street Journal") liczący 1,3 miliona mieszkańców kraj zajmuje czwarte miejsce na świecie. Estonia ma niezwykle wysoki wzrost gospodarczy - w tym roku jej PKB skoczy według prognoz aż o 7,2%.

Linnar Viik przypomina łysawego mnicha z "Imienia róży". Rozmawiamy tylko przez moment, bo guru estońskiej rewolucji internetowej płynie akurat środkiem Bałtyku. Na swojej prywatnej łodzi ma szerokopasmowe łącze satelitarne, czujnie sprawdza maile i koresponduje z dziennikarzami. To ludziom takim jak on Estończycy zawdzięczają opinię patologicznie przedsiębiorczych i chorobliwie innowacyjnych. Viik jest doradcą estońskiego premiera i kilku prywatnych firm (w tym TELE2), a jednocześnie szkoli informatyków i prowadzi własną firmę komputerową Vissionary Linnar. To on przeforsował w latach 90. pogląd, że dostęp do informacji jest prawem obywateli. Obsesyjna informatyzacja jest jedną z tajemnic estońskiego cudu gospodarczego. - Kiedy większość inwestorów widzi, że Internet stał się już podstawą komunikacji w tym kraju, dochodzi do efektu śnieżnej kuli - mówi. W 1991 roku komputery można było w Estonii policzyć na palcach dwóch rąk. Dziś przeciętny Estończyk łączy się z Internetem częściej niż Amerykanin czy
Brytyjczyk. Co drugi płaci rachunki w Internecie, a należność za parkowanie samochodu reguluje przy użyciu SMS-ów. W przedszkolach w Tallinie pięciolatki szukają w Internecie komiksów. W szkołach jeden komputer przypada na 20 uczniów. To efekt rządowego programu informatyzacji z lat 90.

Kilka tygodni temu parlament przyjął ustawę o internetowym głosowaniu. 16 października w wyborach lokalnych Estończycy będą mogli oddawać głos kliknięciem komputerowej myszki. Dwa lata temu dostali elektroniczne dowody, które umożliwiają transakcje bankowe, jazdę autobusem i płacenie w restauracjach.

Hitem w Estonii są strony rządowe, gdzie obywatele mogą zawierać umowy bez pośrednictwa notariusza, na przykład kupna-sprzedaży mieszkań. Internet opanował nawet estońską wieś - ziemniaki są wystawiane na sprzedaż w witrynie przypominającej nasze Allegro. Klub studencki na starówce w Tallinie. Przy barze stoi komputer z darmowym dostępem do Internetu. Grupa szwedzkich nastolatków odbiera na ekranie punktu internetowego na lotnisku zdjęcia od kumpli ze Sztokholmu. W Estonii jest przeszło 700 takich punktów publicznego dostępu do Internetu - na pocztach, w szkołach i na stacjach kolejowych, a nawet na plażach estońskich wysepek. Prócz tego w kraju jest aż 300 stref bezprzewodowego dostępu do sieci, w całej Europie zaledwie osiem tysięcy.

Podatki w pięć minut

Informatyzacja zrewolucjonizowała sposób funkcjonowania państwa. - Kiedyś marnowaliśmy całe sterty papieru, a obrady rządu trwały kilka godzin - mówi doradca premiera Estonii Taavi Roivas, pokazując z dumą salę obrad estońskiego rządu. Monitor i klawiatura przed każdym fotelem, na ścianie ekran do telekonferencji. Papier zniknął, a posiedzenia rządu skrócono do minimum. Ministrowie przebywający akurat za granicą mogą się w nie włączyć przez chat line, a nawet głosować. 30 sekund później internauci mogą przeczytać w Internecie o szczegółach decyzji rządu. Tylko w urzędzie premiera ten system przynosi oszczędności rzędu pół miliona złotych rocznie. Na papierze pracują tylko wojskowi i wywiad. Ale co z tymi, którzy nie mają komputerów? Estończycy nie lubią biadolenia nad słabeuszami. Uważają się za Skandynawów i słyną z protestanckiego pragmatyzmu.

Internet wytępił biurokrację w urzędach podatkowych. - Zapłacenie podatków przez Internet zajmuje parę minut, no, może kilkanaście - wyjaśnia mi przed ekranem komputera Meelis Atonen z Partii Reform. Z systemu korzysta 60 procent Estończyków i w kilka dni otrzymują zwrot nadpłaty. Podatnicy, którzy wypełniają tradycyjne PIT-y, czekają ,za karę" kilka miesięcy. Elektronicznie dokonywane są w Estonii także transakcje celne - czas obsługi przeciętnej transakcji spadł do 20 sekund. Dlatego w Estonii, a nie w Chinach, składa telefony komórkowe fiński gigant Elcoteq.

Ale Estończycy są mistrzami nie tylko w korzystaniu z Internetu. Tutejsi informatycy napisali program do wymiany plików Kazaa oraz platformę telefonii internetowej Skype. - Estończycy to jedni z najzdolniejszych komputerowców na świecie - mówi Truli Ringkjob, Amerykanin norweskiego pochodzenia, który przed czterema laty przyjechał z żoną do Tallina. Jest szefem programistów w Estońskim College'u Technologii Informatycznych, placówce finansowanej wspólnie przez rząd i prywatne firmy.

W kuźni Ringkjoba kształci się co roku 450 absolwentów rozchwytywanych przez zagraniczne firmy. Płace? Od trzech do ośmiu tysięcy złotych dla najlepszych. - Firmy płacą nam za ogłoszenia w naszej uczelnianej gazetce. Miło studiować ze świadomością, że pracę zacznie się jeszcze przed obroną dyplomu - mówi szef uczelnianego samorządu Mario-Marcus Hallaste. Na razie Estończycy są gotowi pracować za pensje kilka razy mniejsze niż ich zachodni rówieśnicy. Do tego nie lubią narzekania i bardzo rzadko strajkują.

Sprzedajcie polskie koleje

- Oto sala premierów przedwojennej Estonii. Większość skończyła na Syberii - mówi Taavi Roivas, prezentując kolekcję pasteli w gabineciku dla gości obecnego szefa rządu Andrusa Ansipa z liberalnej Partii Reform. W 1988 roku 500 tysięcy Estończyków odśpiewało zakazany hymn na wiecu w Tallinie. W 1991 roku Estonia ogłosiła niepodległość, a trzy lata później pozbyła się radzieckich żołnierzy. W przeciwieństwie do Litwy i Łotwy nie było krwawych incydentów. Estońską rewolucję nazywano śpiewającą.

Jednak właściwa rewolucja dopiero miała się zacząć. Rosyjska elita starców w szarych garniturach spakowała manatki i wyjechała do Moskwy. Konfidenci służb bezpieczeństwa dostali 10-letni zakaz sprawowania odpowiedzialnych funkcji publicznych. Estończycy odzyskali własny kraj, którym gospodarowali przez 20 lat międzywojennej niepodległości. I z pasją przypominającą Amerykanów postanowili zmienić go w ósme cudo świata.

- Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że w ciągu 15 lat osiągniemy tak wysoki poziom życia, śmiałbym się bez końca - wspomina Atonen, jeden z ojców liberalnych reform, były minister gospodarki.

W 1994 roku Estończycy jako pierwsi w świecie wprowadzili podatek liniowy. Od sprzątaczki po milionera każdy obywatel płaci państwu tę samą stawkę, obecnie 24 procent. Przepisy podatkowe są uproszczone, bez ulg. Mało tego - estoński rząd co roku obniża próg o jeden procent, a zyski zagranicznych firm reinwestowane w kraju są zwolnione od podatków. Nie ma ograniczeń przy kupnie gruntów. Do prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw najęto w latach 90. zagraniczne firmy, które starały się uzyskać maksymalną cenę. Majątek kupowały głównie skandynawskie firmy, ale także biznesmeni z USA i Wielkiej Brytanii. Pod młotek poszła między innymi telekomunikacja i koleje (kupili je Amerykanie) oraz linie lotnicze. - Kiedy jechałem ostatnio pociągiem z Warszawy do Krakowa na europejski maraton, mój bilet sprawdzało po kolei pięć ekip nadętych konduktorów. Jak sprywatyzujecie kolej, nie będziecie zatrudniali tylu zbędnych pracowników - radzi Atonen.

W mikroskopijnym kraju łatwiej o konsekwentne reformy. Ale te nie zrobią się same. Kiedy na początku lat 90. Estonia wyskoczyła po pół wieku z sowieckiej zamrażarki, niemal z dnia na dzień do władzy doszli młodzi ludzie. W Estonii nie obowiązywała zasada styropianu i znajomych królika. Pierwszy premier niepodległej Estonii miał 32 lata, a radykalne reformy gospodarcze podobnie jak informatyzacja to dzieło 20- i 30 -latków. - Młodzi nie bali się podejmować śmiałych decyzji - mówi Atonen.

Kłótnia z Rosją

Od końca czerwca między Estonią a Rosją trwa ostry konflikt polityczny. Moskwa wyrzuciła do kosza gotowe porozumienie o wzajemnym uznaniu granicy. Powód? Estońscy posłowie dopisali do niego patriotyczną deklarację o radzieckiej okupacji ich kraju oraz informację o tym, że przedwojenna Estonia była większa. Awantura postawiła pod znakiem zapytania 10 lat negocjacji rosyjsko-estońskich. Podczas ubiegłotygodniowej wizyty w Estonii prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski zdecydowanie poparł Tallin. Uznał, że Estonia powinna liczyć na pomoc dyplomatyczną Unii. Wielu polityków estońskich ma jednak wątpliwości, czy warto było zadrażniać stosunki z Moskwą. - Politycy populistycznej prawicy znowu grają, zamiast służyć wyborcom - mówi "Przekrojowi" w Tallinie jeden z polityków liberalnej Partii Reform.

Rewolucja młodych

Napływ młodych do systemu politycznego nie ustaje. Wchodząc do stołówki urzędu rady ministrów, mam wrażenie, jakbym wylądował w liceum. Wokół same młode twarze. To urzędnicy departamentów i doradcy premiera. Nawet przy kotletach i mizerii nie przestają pracować. Jestem świadkiem zażartej dyskusji o nowej ustawie stypendialnej. - Chciałbym być premierem choćby po to, by móc czytać tu poranne gazety - mówi Silver Meikar, paląc drugiego papierosa na tarasie siedziby estońskiego rządu. Meikar nie pasuje do wycyzelowanych gabinetów premiera. Ma 27 lat, nosi przydużą marynarkę i czerwony T-shirt z wizerunkiem jakiejś grupy rockowej. Jego ugrupowanie - współrządząca Partia Reform - to bardzo liberalni liberałowie. Meikar, wschodząca gwiazda estońskiej polityki, do niedawna był jednym z najmłodszych posłów w Europie. Oprowadzając mnie po rządowych budynkach, ze skandynawską swobodą dzieli się swoimi politycznymi ambicjami. W jego oczach widać żarliwe oddanie liberalnej rewolucji. W czasie rozmowy dzwoni do
podróżującego po kraju premiera, by zabrał jego dziewczynę z Tartu, gdzie robiła reportaż dla niemieckiego radia.

- Widzisz, Estonia to mały kraj, wszyscy znają wszystkich, ale staramy się korzystać z najlepszych światowych wzorów - mówi Silver i sypie jak z rękawa ostatnimi pomysłami i projektami. Rząd zapobiega spadkowi przyrostu naturalnego, przez ponad rok udzielając matkom pomocy finansowej. - Ale dostają równowartość swoich pensji, a nie jakąś wyznaczoną przez państwo kwotę - podkreśla Meikar. Chodzi o to, by ubodzy nie rodzili dzieci dla zasiłków.

Inna ustawa umożliwia legalnie zatrudnionym pracownikom reinwestowanie kilku procent podatków w fundusze emerytalne. - Zasiłki dla bezrobotnych są bardzo niskie, zaledwie 500 koron [140 złotych - przyp. red.] przez sześć miesięcy. Inaczej, szczególnie na wsi, ludzie pobieraliby pomoc i pracowali w szarej strefie - mówi Atonen, który kieruje dziś parlamentarną komisją finansów. Ale w Estonii wieś kurczy się z roku na rok. Bezrobotni przez pół roku dostają swoją dawną pensję. - Nie mamy jednego poziomu zasiłku, by ludzie mniej zarabiający nie rzucali pracy po to, by przejść na państwowy garnuszek - mówi Atonen. Reformy gospodarcze odbyły się kosztem słabszej mniejszości - emerytów, pracowników wielkich fabryk i gospodarstw rolnych.

Centrum Tallina to wielki plac budowy. Wśród efektownych drapaczy chmur, siedzib banków i korporacji przycupnęły resztki chatynek i bloków w dawnym sowieckim stylu. Tu bezrobocie sięga tylko ośmiu procent. Jednak za rogiem efektownych biurowców czai się rosyjska Estonia: bandy młodych wyrostków, narkotyki i szybko rosnąca liczba nosicieli HIV.

- Często mówimy o dwóch Estoniach - bogatej i biednej. Ale rząd wraca do pojęcia tabu: sprawiedliwość społeczna - przypomina w jednym z wywiadów Jaan Kaplinski, jeden z najwybitniejszych poetów współczesnej Estonii. Co piąty mieszkaniec Estonii nie jest jej obywatelem i nie ma prawa głosu w wyborach. W znakomitej większości są to Rosjanie. Ci, którzy nie uczą się języka i nie integrują z Estończykami, nie mają dostępu do dobrodziejstw nowego systemu. Dlatego na wschodzie kraju bez pracy jest od 15 do 20 procent obywateli. Ale młodzi są już zwykle dwujęzyczni i automatycznie otrzymują obywatelstwo.

- Ci starzy Rosjanie to tylko ciągle narzekają. Jak im się nie podoba, niech wyjeżdżają do siebie, do Rosji. Ale żaden nie chce - mówi Kara, mój estoński taksówkarz. Sam utyskuje na drożyznę, ale na pożegnanie zdradza, że tego lata pojedzie z żoną na wycieczkę. Przez Polskę do Austrii. "No tak znajesz, oddachnuć, odpocząć i piwa popić". Kilkanaście lat temu mógłby o tym tylko pomarzyć. Maleńka Estonia ma lekcję dla europejskich kolosów. Ale by ją odrobić, trzeba wizjonerstwa i odwagi.

Marek Rybarczyk, Tallin

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)