Zachód nie wie, jak zabezpieczyć się przed terroryzmem
Jeśli okaże się, że 11 marca w Madrycie faktycznie zaatakowali islamiści, wniwecz obrócą się nadzieje, że po 11 września 2001 zachodnie siły bezpieczeństwa osłabiły zagrożenie ze strony Al-Kaidy - pisze Peter Graff z agencji Reutera i ostrzega, że cała Europa byłaby w takim wypadku zagrożona.
Choć w ciągu minionych 30 miesięcy wydano miliardy dolarów na inwigilację radykałów islamskich, choć zniszczono ich bazy w Afganistanie, a na ulice wysłano tysiące agentów, przed zamachami Madrycie do zachodnich szpiegów nie dotarły sygnały o nasileniu komunikacji między islamistami - mówią analitycy.
Eksperci ostrzegają w kontekście tego, co wydarzyło się w Madrycie, że bezpieczeństwo może być zagrożone o wiele bardziej, niż obawiali się tego politycy. A analitycy dodają, że władze niewiele mogą teraz uczynić dla poprawy bezpieczeństwa publicznego; pozostaje im kontynuacja dotychczasowej taktyki i nadzieja, że następnym razem owa taktyka okaże się skuteczniejsza.
Terroryści nie byli beztroscy
"Nie powiedziałbym, że postępowali beztrosko. Wszyscy się tego (kolejnych zamachów terrorystycznych) spodziewali. Ale jakby mieli nadzieję, że to się nie stanie. To najgorszy z koszmarów" - mówi Tim Ripley z ośrodka studiów obronnych i międzynarodowego bezpieczeństwa brytyjskiego Uniwersytetu Lancaster. - "Nie dość, że szefowie służb bezpieczeństwa bardzo się martwią, nie wiedząc, co robić, to jeszcze wie o tym opinia publiczna" - dodaje Ripley.
Dokładnie przez dwa i pół roku, do 11 marca, władze państw zachodnich sądziły, że mają powody do dumy - pisze Graff.
Od 11 września 2001 islamscy radykałowie uderzyli w Indonezji, Turcji, Kenii, Arabii Saudyjskiej i w Maroku, często wybierając cele związane z interesami Zachodu. Ponadto polem działania terrorystów jest Rosja i powojenny Irak.
Jednak na samym Zachodzie udawało się udaremniać wszelkie większe ataki. Komórki terrorystów były infiltrowane, podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, zatrzymywano przywódców. Nikt nie przyzna się do beztroski, ale do 11 marca panowało silne przekonanie, że bezprecedensowe, globalne wysiłki, mające zapewnić bezpieczeństwo, okazują się skuteczne.
Palcem w Basków
Wszystkie służby bezpieczeństwa mówią, że spodziewały się kolejnego ataku, ale wiele z nich sądziło, że zanim do niego dojdzie, otrzymają jakieś sygnały.
Brak jakiegokolwiek nasilenia "ruchu w eterze" (poczta internetowa, podsłuchiwana łączność telefoniczna), wskazującego na radykałów islamskich był jednym z powodów dla których władze hiszpańskie tak szybko wskazały palcem na Basków - starego, lepiej poznanego wroga. Ta konkluzja wydaje się obecnie, łagodnie mówiąc, pochopna - wskazuje Graff.
Co gorsza - kontynuuje dziennikarz Reutera - nie bardzo wiadomo, co dalej. Po 11 września porządek dnia był jasny: poprawić bezpieczeństwo w lotnictwie, przeznaczyć większe środki na monitorowanie znanych ekstremistów i zniszczyć bazy Al-Kaidy w Afganistanie.
Ale podmiejskich linii kolejowych, takich jak te, które zaatakowano w Hiszpanii, w praktyce nie da się ochronić za pomocą takich środków, jakie stosuje się na lotniskach. I nie ma już żadnego obcego reżimu, takiego jak kiedyś reżim Talibów w Afganistanie, który można by ukarać za wspieranie Al-Kaidy.
Eksperci ostrzegają, że bardzo prawdopodobna jest teraz fala ataków terrorystycznych w Europie. A otwarte granice w Europie Zachodniej bardzo utrudniają, albo wręcz uniemożliwiają ograniczenie tego problemu do jednego kraju.
Jeśli za zamachami w Madrycie stoi Al-Kaida, "musimy przyjąć, że Hiszpania jest wrotami do całej Europy" - mówi niemiecki ekspert do spraw walki z terroryzmem Berndt Georg Thamm. - "To, co wczoraj stało się w Hiszpanii, jutro może się wydarzyć w Paryżu, a pojutrze w Londynie".