Zabili milion osób w 100 dni
Milion ludzi w sto dni. Daje to 10 tysięcy dziennie, 417 na godzinę, 7 osób zabitych każdej minuty. Morderstwo co osiem i pół sekundy. Takie było tempo ludobójstwa w Rwandzie. Nie zapomnijmy o ofiarach 15 lat po zakończeniu tej tragedii.
22.07.2009 | aktual.: 01.11.2009 13:01
Wbrew powszechnej opinii, nie był to po prostu wybuch uśpionej nienawiści, który spowodował, że nagle plemię Hutu zaczęło mordować swoich rodaków Tutsi. Ludobójstwo nigdy nie jest spontaniczne, nagłe. Historyczna wrogość nie wystarczy do tego, by podjąć próbę eksterminacji całej grupy etnicznej.
To, co zdarzyło się w Rwandzie, było efektem starannie przygotowanego planu eksterminacji, której fundamenty budowano przez wiele lat. To ludobójstwo było częścią polityki rządzącej grupy. Podobnie jak nazistowski Holocaust czy czystki przeprowadzone przez reżim Khmerów w Kambodży.
Hutu i Tutsi są tej samej rasy, mówią tym samym językiem (Kinyarwanda), dzielą wspólną historię, kulturę i katolickie wyznanie. Od wieków żyli w tych samych wioskach, na tych samych wzgórzach. A jednak zwykli Hutu zaczęli mordować swoich sąsiadów, przyjaciół, a czasem nawet małżonków. I być może to jest najbardziej przerażające, bo tym właśnie wydarzenia w Rwandzie różnią się od innych ludobójstw. Tamte dokonywane były przez wyszkolone służby na obcych ludach.
To przeprowadzone było głównie przez cywili.
Bajeczna kraina
Rwanda to mały kraj w Centralnej Afryce o rozmiarze dużego polskiego województwa, wciśnięty między tak wielkie państwa jak Demokratyczna Republika Kongo, Uganda i Tanzania. Malownicza kraina, często nazywana jest ,,Krajem Tysiąca Wzgórz” ze względu na liczne wzniesienia, które pokrywają właściwie całą jej powierzchnię. W dolinach znajdziemy liczne jeziora, które dopełniają piękna krajobrazu.
Na takiej ziemi osiedlili się w XV wieku naszej ery plemiona Hutu i Tutsi, dołączając do żyjących tam wcześniej, nielicznych pigmejów Twa. Dwa ludy osiedliły się na zielonych wzgórzach i rozpoczęły stosunkowo pokojowe współżycie z przejściowymi okresami walk, w wyniku których społeczność stała się monarchią rządzoną przez królów z plemienia Tutsi, tak zwanych mwamich.
Tutsi trudnili się głównie hodowlą krów, podczas gdy Hutu zajmowali się rolnictwem, uprawiali banany, fasolę i kawę. Dzięki temu nie występowały między nimi konflikty interesów.
Naukowcy do dziś nie mają pewności co do pochodzenia przedstawicieli obu grup, szczególnie Tutsi. Jednak już w XIX wieku, gdy europejscy antropolodzy, misjonarze i samozwańczy naukowcy zaczęli odwiedzać ten region, powstał mit, który był podstawą dla ludobójczej ideologii z końca dwudziestego stulecia.
Mit wyższości, czyli wymysły Europejczyków
Pod koniec XIX wieku powszechnie stosowanym wyjaśnieniem dla pochodzenia Tutsi była tak zwana ,,hamityczna teoria”. Antropolodzy zaobserwowali, iż Tutsi rzekomo są wyżsi od Hutu, mają jaśniejszą cerę, bardziej podłużne twarze i europejskie rysy, podczas gdy ich sąsiedzi byli bardzo negroidalni, czyli krępi, ciemni i z szerokimi nosami. Ponadto, ci pierwsi mieli być bardziej inteligentni i wysublimowani. Na tej podstawie uznano, że Tutsi są potomkami imigrantów z terenów Etiopii, arystokratyczną grupą, która jest bliska Europejczykom, dlatego lepsza i zasługująca na to, by rządzić na tych terenach. Hutu natomiast przywędrować mieli na te tereny z innych obszarów Afryki Centralnej.
Hutu zawsze było więcej, stanowili oni ponad 80% ludności na wzgórzach Rwandy.
Teoria hamityczna jest dzisiaj obalana przez wielu naukowców. Badania genetyczne pokazują, że oba plemiona są ze sobą bardzo blisko spokrewnione, a Tutsi nie mają nic wspólnego z Etiopią. Ponadto, udowodniono, że podział na grupy miał często bardziej społeczny niż etniczny charakter. Hutu mógł zostać Tutsi wykupując odpowiednią ilość krów.
Ponadto między oboma plemionami dochodziło czasami do małżeństw mieszanych, co jeszcze bardziej zacierało różnice etniczne. Dzisiaj, według reporterów i badaczy, często trudno odróżnić Hutu od Tutsi pod względem fizycznym.
Niemniej, ponad sto lat temu mit wyższości jednej rasy nad drugą bardzo przypadł do gustu kolonizatorom, najpierw Niemcom, a po 1918 roku Belgom. Szczególnie ci drudzy, nie mając zasobów na utrzymywanie protektoratu własnymi siłami, faworyzowali ,,arystokratycznych” Tutsi. W ten sposób zapewnili sobie spokój w kolonii zaprowadzony twardą ręką mwamiego oraz oddanie rwandyjskich monarchów.
W tym czasie mocno dyskryminowano Hutu, traktowano ich jak obywateli drugiej kategorii i surowo karano za każde nieposłuszeństwo. W 1933 roku Belgowie wprowadzili karty identyfikacyjne z rubryką ,,etniczność”. Kategoryzacji dokonywano zazwyczaj na podstawie tak przypadkowych cech jak wzrost, szerokość nosa i rozstaw oczu. Miało to zapobiec ,,zmienianiu” swojej przynależności etnicznej.
Z czasem fortuna zaczęła się jednak obracać przeciwko Tutsi. Belgowie mieli coraz mniejszą ochotę na utrzymywanie kosztownej kolonii, starzejący się mwami stopniowo tracił kontakt ze światem oraz wpływy. Hutu zrozumieli zalety tego, że jest ich kilkakrotnie więcej niż Tutsich. W 1957 roku powstał Manifest Hutu, wzywający do zrzucenia kajdanów niewolnictwa. Dwa lata później rwandyjski król Mutara Rudahigwa zmarł w tajemniczych okolicznościach krótko po spotkaniu z belgijskim lekarzem.
Wywołało to falę gniewu wśród elit Tutsi, które zaczęły domagać się wyzwolenia spod wpływów Belgów. Wobec takiego nieposłuszeństwa, kolonizatorzy postanowili oddać część władzy przedstawicielom Hutu. Ci z kolei, mając okazję na dokonanie zemsty za lata poddaństwa, zamordowali około 20 tysięcy Tutsi. Pierwsza fala emigracji z Rwandy rozlała się na cały teren Afryki Centralnej.
Złe czasy
Od tej chwili takie masakry powtarzały się cyklicznie co kilka lat, szczególnie po analogicznych zbrodniach popełnianych na Hutu przez rządzących w sąsiedniej Burundi Tutsich.. Największe z masakr, w 1963 i 1973 roku, pociągnęły za sobą exodusy kilkuset tysięcy osób, zwłaszcza do Ugandy. Rwanda, od 1962 roku już niepodległe państwo, stała się krajem rządzonym właściwie tylko przez Hutu.
Ich siła wzmocniła się jeszcze bardziej, gdy w 1973 roku ówczesny minister obrony, Juvenal Habyarimana, dokonał zamachu stanu i stworzył jednopartyjny rząd, sterowany przez Mouvement Révolutionnaire National pour le Développement (MRND). Partia ta była jeszcze bardziej radykalna niż rządząca wcześniej Parmehutu. Pięć lat później puczysta został wybrany prezydentem.
W kraju sytuacja Tutsi była bardzo zła. Nie mieli oni prawie żadnych przedstawicieli w rządzie, nie mogli liczyć na prestiżowe stanowiska ani miejsca na uniwersytetach czy dobrych w liceach. W szkołach wprowadzono segregację plemienną. Na lekcjach przedstawiano taką wersję historii kraju, która przedstawiała plemię Tutsi w najgorszym świetle.
Gdy dochodziło do masakr, często prowokowanych przez rząd, nikt nie ścigał winnych. Ponadto, dobytek pozostawiony przez zamordowanych lub uciekających Tutsich był rozdawany Hutu. Tworzyło to przeświadczenie, że zbrodnie przeciwko ,,Etiopczykom” są nie tylko niekaralne, ale także opłacalne…
Wygnani
Jednak to nadal nie było ludobójstwem. Ludobójstwo to próba eksterminacji całej rasy, narodowości lub grupy etnicznej. Wybicie kilkudziesięciu tysięcy ludzi jest aktem okrutnym, barbarzyńskim, ale nadal nie stanowi to ludobójstwa. Ludobójstwo ma miejsce wtedy, gdy odmówimy całej grupie ludzi prawa do życia i zaczniemy je im systematycznie odbierać, mężczyznom, kobietom, dzieciom. Tak, aby pozbawić ich przyszłości. To jest zupełnie inny wymiar okrucieństwa.
Co się zatem takiego stało, że zdecydowano się na ,,ostateczne rozwiązanie”? Przyczyn a leżała poza granicami państwa.
W Ugandzie, Tanzanii, Zairze i Burundi dorastało już drugie pokolenie potomków uciekinierów z masakr 1959 roku, a z każdą falą zabójstw dochodzili do nich kolejni Tutsi.
Wielu z tych, którym nie dane było żyć w Rwandzie, nie mówiło ani w Kinyarwanda ani po francusku (urzędowy język) lecz po angielsku, tak jak mieszkańcy krajów, do których uciekli ich przodkowi. Zawsze jednak byli imigrantami, ugandyjskimi lub kongijskimi Rwandyjczykami. Na ziemie ich przodków odmówiono im wstępu, a chcieli tam wrócić. Polacy to zrozumieją.
Największym skupiskiem uciekinierów była Uganda. Aby nie być uważanymi za proszących o jałmużnę uchodźców, mieszkający tam Rwandyjczycy masowo wstępowali do rebelianckich armii. Najpierw mieli udział w obaleniu Idi Amina w 1979 roku, a następnie u boku Yoweriego Museveniego, późniejszego prezydenta Ugandy, pokonali wojska Miliona Obote. Stanowili czwartą część sił rebelianckich. Gdy w 1986 roku Museveni utworzył nowy rząd, doświadczeni oficerowie Tutsi zostali wysokimi urzędnikami w ministerstwie obrony i armii.
Wykorzystując wdzięczność nowego władcy Ugandy, w 1987 roku imigranci założyli Rwandyjski Front Patriotyczny (RPF), organizację, która chciała doprowadzić do powrotu wypędzonych na ojczyste ziemie i podziału władzy w Rwandzie z Hutu.
W obliczu odrzucenia tych postulatów przez rząd Habyarimany i zaostrzenia represji wobec Tutsi w Rwandzie, Rwandyjska Patriotyczna Armia (RPA), militarne skrzydło RPF, 1 października 1990 roku rozpoczęła ofensywę na północy ,,kraju Tysiąca Wzgórz”. Dało to początek wojnie domowej, której końcową fazą było ludobójstwo.
Preludium do ludobójstwa
Nagły atak rebeliantów zaskoczył rząd MRND, ale jednocześnie był na rękę części z jej polityków. Szczególnie tym, którzy z powodów osobistych gardzili Tutsi i zdecydowanie nie chcieli dzielić z nimi władzy. Najbardziej wpływową grupą takich ludzi było tzw. Akazu, nieformalna organizacja złożona głównie z bliskich demonicznej żony prezydenta, Agathe Habyarimany. Logikę mieli oni prostą: jeżeli plemienia Tutsi i tych, którzy ich wspierają w Rwandzie nie będzie, władza zostanie tylko i wyłącznie w rękach członków Akazu.
Plan, jak do tego doprowadzić, był jednak dużo bardziej skomplikowany.
Na początku lat 90. Tutsi stanowili około 15% 8-milionowej populacji. Eksterminacja takiej liczby ludzi nie jest zadaniem prostym, szczególnie, gdy nie dysponuje się takimi środkami jak III Rzesza. Postanowiono zatem, iż ,,wrogów” trzeba będzie pozbyć się przy pomocy zwykłych obywateli Hutu. Należało ich było do tego przygotować.
Gdy RPA rozpoczęło swoją ofensywę, w Rwandzie zaczęto w bardzo dużym nakładzie rozprowadzać gazetę ,,Kangura”. Jej głównym zadaniem było propagowanie ideologii Władzy Hutu (Hutu Power). Myśl ta zakładała absolutną dominację Hutu i całkowite podporządkowanie Tutsi, a miała wpływ na politykę władców od 1959 roku. Jednak dopiero po 1990 roku stała się jawną ideologią państwa.
W grudniu 1990 roku ,,Kangura” opublikowała tak zwane 10 Przykazań Hutu. Mówiły one o tym, że każdy, kto poślubi, zaprzyjaźni się lub będzie prowadził interesy z Tutsi powinien zostać uznany za zdrajcę. Zasady te nakazywały także oddanie wszystkich ważnych stanowisk w ręce Hutu. W podzielonej od ponad wieku Rwandzie taka propaganda trafiła na podatny grunt.
,,Ci, którzy uderzają razem”
W tym samym roku utworzone zostały bojówki Interhamwe. Słowo to znaczy ,,ci, którzy uderzają razem”. Były to oddziały złożone głównie z młodzieży, w znacznym stopniu przestępców oskarżonych o rozmaite zbrodnie – od kradzieży po morderstwa. Oficjalnym zadaniem Interhamwe miało być bronienie prezydenta i Kigali, stolicy Rwandy, na wypadek gdyby partyzanci dotarli tak daleko w głąb kraju. W rzeczywistości mieli być głównym motorem napędowym przyszłej zagłady Tutsi.
Oddziały Interhamwe szkolone były przez Rwandyjską Armię oraz, lokalnie, przez Francuzów, którzy trenowali także regularne wojsko. Rola Francji w ludobójstwie w Rwandzie jest jednym z najbardziej wstydliwych tematów dla polityków znad Sekwany. Nie powinno to dziwić.
Francuski wspólnik
Rwanda, jako były protektorat belgijski, w latach 90. poprzedniego wieku była krajem frankofońskim,a więc pośrednio pozostającym w strefie wpływów francuskich. Chociaż największymi bogactwami tego kraju są banany i kawa, czyli niezbyt drogocenne surowce, Francuzi nie chcieli, aby ,,kraj Tysiąca Wzgórz” dostał się pod władanie anglojęzycznych Rwandyjczyków z Ugandy.
Na początku wojny domowej oddziały francuskich spadochroniarzy, pod pozorem ochrony własnych rodaków przebywających w Rwandzie, zatrzymały rajd RPA na Kigali. Później, w początkowych fazach ludobójstwa, rząd w Paryżu był gotów zawetować w Radzie Bezpieczeństwa każdą propozycję interwencji militarnej. Podobnie zresztą jak Chiny i Rosja, które nie chciały, by taka reakcja wspólnoty międzynarodowej w obliczu łamania praw człowieka stała się normą.
,,Tutsi to karaluchy”
Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
W 1992 roku wojny domowa obejmowała już znaczną część kraju. Oddziały RPA, nazywane inkotanyi (,,niezwyciężeni”), chociaż znacznie mniej liczne, były wymagającym przeciwnikiem dla sił rządowych.
Przedłużająca się wojna i sukcesy partyzantów radykalizowały nastroje w dominującym plemieniu. Powstawały nowe bojówki. Tutsi coraz częściej byli ofiarami represji, pozasądowych egzekucji oraz pospolitych morderstw, które uchodziły sprawcom płazem. ,,Kangura” oraz rządowe Radio Rwanda rzucały obelgi i przekleństwa pod adresem ,,zdrajców narodu”. W propagandzie Tutsi nazywani byli karaluchami. Notabene, w ten sam sposób określali siebie w 1990 rebelianci RPA. Wierzyli, że tak jak karaluchy, są w stanie przetrwać każdą nawałnicę.
Zły pokój
W obliczu rosnącej siły RPFu i presji międzynarodowej, prezydent Habyarimana zdecydował się przystąpić do negocjacji z partyzantami. Po roku dyskusji i targów, 4 sierpnia 1993 roku podpisano w Tanzanii tak zwane Porozumienia z Arushy (Arusha Accords). Zakładały one utworzenie przejściowego wielopartyjnego rządu, który rządziłby przez 22 miesiące, aż do następnych wyborów powszechnych. Planowano także stworzenie narodowych sił zbrojnych, które byłyby złożone w znacznym stopniu także z Tutsich.
Aby dopilnować, że postanowienia Porozumień są prawidłowo wprowadzane w życie ONZ wysłało do Rwandy misję UNAMIR, dowodzoną przez kanadyjskiego generała, Romeo Dallaire’a. Misja składała się z 2500 lekko uzbrojonych żołnierzy, głównie z Belgii, Francji, Kanady, Senegalu i Ghany. Było tam również pięciu Polaków. Oddziały miały jednak jedynie mandat obserwacyjny, nie mogły używać broni w innej sytuacji niż samoobronie.
Podpisanie Porozumień, uważane za sukces międzynarodowej dyplomacji, dla Akazu było porażką, szczególnie że nie zaproszono ich do negocjacji. Wpływowi politycy z tej organizacji nie mieli zamiaru dzielić się władzą ani z Tutsi, ani z opozycją Hutu. Prezydent Habyarimana stał się dla nich zdrajcą. Mając ogromne wpływy w armii, rządzie i służbach bezpieczeństwa zaczęli przygotowania do ostatecznego rozwiązania.
Ostatnie przygotowania
Do Rwandy zaczęły napływać duże ilości broni i amunicji z Francji, Izraela, Egiptu, RPA i Albanii. Z Chin dostarczono kilkaset tysięcy lśniących maczet, zakupionych za 750 tysięcy dolarów. Rozdano je chłopom, ,,aby mogli lepiej zająć się swoimi polami”.
W tym czasie, według zeznań polityków przesłuchiwanych kilka lat później, na posiedzeniach parlamentu ludobójstwo było otwarcie omawiane.
Przed podpisaniem Porozumień, w czerwcu 1993 roku nadawać zaczęła nowa prywatna stacja, Radio Television Libre Des Milles Collines (RTLMC). Dzięki zatrudnieniu najbardziej znanych dziennikarzy i emisji popularnej muzyki oraz ciekawych programów szybko stała się głównym radiem w kraju. Po Arushy zaczęło pokazywać jednak swoją prawdziwą stronę. Założona i sponsorowana przez członków Akuzu stacja zaczęła być podstawowym narzędziem propagandy ekstremistów. Emitowała wiele profesjonalnie wyprodukowanych skeczów oczerniających Tutsi i przedstawiających ich jako największe zagrożenie. Puszczała utwory propagujące ideologię Władzy Hutu.
RTLMC ujawniało także nazwiska polityków oskarżanych o współpracę ze ,,zdrajcami” i oczerniało żołnierzy UNAMIRu.
Radio w państwie takim jak Rwanda jest jedną z głównych osi życia publicznego. Telewizja to przywilej najbogatszych, a gazety nie mają dużej siły przybycia, gdyż większość społeczeństwa jest niepiśmienna. Paul Rusesabagina, ocalały z ludobójstwa, w swojej autobiografii „Zwykły Człowiek: Prawdziwa historia Hotel Rwanda” zwraca uwagę na to, iż przed ludobójstwem odbiornik radiowy znaleźć można było prawie w każdym domu, a Rwandyjczycy słuchali RTLMC na okrągło. Słowa nienawiści docierały do każdej pary uszu przez całą dobę.
Odliczanie
Pod koniec roku sytuacja była już krytyczna. Agencje wywiadowcze, szczególnie CIA i belgijskie Sûreté de l'État doniosły, iż ryzyko, że w Rwandzie dojdzie do ludobójstwa jest bardzo wysokie. Oddziały ONZ, przede wszystkim znienawidzeni Belgowie, były coraz częściej atakowane przez Interhamwe. Administracja Habyarimany zaczęła sporządzać spis wszystkich Tutsi i Hutu przeciwnych radykałom razem z ich adresami zamieszkania. Kilka miesięcy później były to listy śmierci.
10 stycznia z terenowym dowództwem UNAMIR skontaktował się Jean Pierre, Hutu, który był członkiem ochrony prezydenta, po czym został wysokim rangą trenerem Interhamwe. Jean Pierre utrzymywał, że jest w stanie dostarczyć dokumenty potwierdzające, iż rząd planuje ludobójstwo. Twierdził, że bojówki są w stanie zabić w ciągu 20 minut aż tysiąc ludzi. Po rozpoczęciu rzezi, ekstremiści mieli zaatakować belgijskie oddziały by zmusić je do wycofania się z kraju.
Jean Pierre był w stanie wskazać także magazyn w Kigali, w którym przetrzymywano znaczne ilości ciężkiej broni, która miała zostać użyta do eksterminacji Tutsich. Za ujawnienie informacji żądał gwarancji, że on i jego rodzina znajdą się pod protekcją ONZ.
Krótko po usłyszeniu rewelacji Jean Pierre’a, Generał Dallaire wysłał faks do Nowego Jorku, informując, iż ma zamiar przejąć broń w ciągu najbliższych 36 godzin i skompromitować obozy treningowe Interhamwe. Zaznaczył, że ma świadomość, iż może to być pułapka, ale chciał podjąć próbę. Odpowiedzią centrali ONZ było jednak kategoryczny zakaz podejmowania jakichkolwiek akcji.
Był to prawdopodobnie ostatni moment, kiedy ludobójstwu można było zapobiec. Na początku 1994 roku społeczeństwo wrzało. Dochodziło do coraz liczniejszych morderstw na Tutsich, Interhamwe urządzali parady, na których nie kryli się ze swoimi zamiarami. Ataki na siły ONZ były zuchwałe i częste. ,,Kangura” umieściła swoich łamach „przepowiednię”, że zdradziecki prezydent zginie w ciągu nadchodzących tygodni.
Wszystko zmierzało w jednym kierunku, chociaż dla wielu nadal wydawało się to nierealne.
„Ściąć ‘wysokie drzewa’”
Prezydent Habyarimana wraz ze swoim odpowiednikiem z Burundi wracał wieczorem 6 kwietnia 1994 roku z kolejnej tury negocjacji w Aruszy. Jego prywatny samolot zniżał się już do lądowania w Kigali, gdy nagle uderzyły w niego dwie rakiety. Obaj politycy zginęli na miejscu.
Był to początek ludobójstwa.
Radio ogłosiło, iż głowa państwa została zamordowany przez bojówkarzy RPF. Było to mało prawdopodobne, gdyż pociski zostały wystrzelone kilkaset metrów od głównych koszar armii. Jak partyzanci mieliby się tam dostać? I po co, skoro śmierć Habyarimany nie mogłaby przynieść im korzyści. Dla Akazu była natomiast błogosławieństwem.
Zabójstwo prezydenta dało sygnał wojsku i Interhamwe do wyjścia na ulicę. Jeszcze nocą tego samego dnia miejsce miały pierwsze zabójstwa.
Następnego poranka wojsko zamordowało premier Rwandy, Hutu, która była znaną przeciwniczką rządzącej partii. Zabito także 10 belgijskich żołnierzy ONZ, którzy byli wyznaczeni do jej ochrony.
RTLMC wzywało wszystkich Hutu do ,,ścinania ‘wysokich drzew’”, jak często nazywano Tutsich. Spikerzy ostrzegali, że skoro ,,Tutsi mogą podstępnie zabić potężnego prezydenta, to nikt nie jest bezpieczny”. Ponadto grozili, że kto nie będzie chciał wziąć udziału w walce z wrogiem, sam zostanie uznany za zdrajcę i ukarany przez bezlitosnych Interhamwe. On i jego rodzina.
Rwandyjscy Hutu chwycili zatem za maczety, nabijane gwoździami maczugi i włócznie. Bojówki rozdawały skrzynki z alkoholem, aby zachęcić mężczyzn do walki. I tak Hutu zaczęli zabijać swoich sąsiadów.
„Groby są do połowy puste. Zapełnijcie je!”
Palenie domów. Gwałcenie kobiet i dziewczynek, często przez żołnierzy zarażonych wirusem HIV. Rozbijanie noworodków o ścianę. Rozcinanie brzuchów ciężarnych. Zabijanie dzieci na oczach matek, znieważanie żon przed mężami. Okaleczanie, obcinanie kończyn. Pościgi, ciosy w plecy. Masakry w kościołach, szkołach i szpitalach, gdzie tysiące osób próbowało znaleźć schronienie. Wrzucanie granatów do pomieszczeń pełnych ludzi. Dekapitacje. Sprawdzanie, ile ludzkich czaszek może przebić pojedynczy pocisk.
Świat widział to już wielokrotnie. Świat już w tym punkcie był.
Tym razem jednak działo się to nie tylko przy akceptacji społeczeństwa, ale przy jego aktywnym w tym udziale. I milczeniu świata.
Na ulicach ustawiono setki blokad, gdzie sprawdzano karty identyfikacyjne. Przy każdej blokadzie leżały martwe ciała, które wieczorami były w ciężarówkach wywożone do masowych grobów.
Zapis „Tutsi” w dowodzie równał się wyrokowi śmierci.
Znane są liczne przypadki morderstw dokonywanych na swoich krewnych, również żonach i mężach.
Na prowincji wszyscy sprawni mężczyźni Hutu mieli stawiać się na głównych placach we wczesnych godzinach poranny. Interhamwe lub wojsko dawało im wytyczne, dzieliło na grupy i zachęcało do polowania na Tutsich, którzy opuścili swoje domy i ukrywali się w lasach, na bagnach czy polach. Hutu, od dzieciństwa przyzwyczajani do używania maczet, które były narzędziem rolniczym, byli skutecznymi zabójcami.
Gwizdek po południu oznaczał koniec pracy. Mężczyźni mogli wrócić do domów lub świętować z przyjaciółmi, przechwalać się ,,rezultatami”.
Jak mówili skazani za ludobójstwo więźniowie, z którymi pisarz Jean Hatzfeld rozmawiał kilka lat później przygotowując książkę ,,Czas maczet”, po jakimś czasie zabijanie stało się dla nich łatwiejsze niż żniwa.
Dziesiątki tysięcy ciał zostało wrzuconych do rzek, szczególnie największej – Nyabarongo. Wiele osób, zwłaszcza kobiet, wolało popełnić samobójstwo skacząc w toń, niż stać się ofiarami gwałtów i maczet. Po kilku tygodniach ludobójstwa akweny wodne były pełne trupów. Mieszkańcy sąsiednich państw przestali jeść ryby, które ,,żywiły się ludzkimi zwłokami”.
RTLMC stale zachęcało do tego, by wrzucać Tutsi do wody, by ,,odesłać ich z powrotem do Etiopii”.
Ciągle ponaglało także do ,,zapełniania grobów, które są tylko do połowy pełne” i podawało nazwiska osób, które miały być zabite w pierwszej kolejności oraz lokalizacje większej ilości Tutsich.
Kolaboracja duchownych
Rwanda ma jeden z najwyższych współczynników ilości katolików w Afryce. Poglądy głoszone z ambony są jednym z najważniejszych czynników kształtujących światopogląd Rwandyjczyka, szczególnie mieszkańca wsi.
Problem był taki, że wielu księży należało MRND i wspierało ideologię Władzy Hutu.
W licznych miastach przerażeni Tutsi zwrócili się z prośbą o pomoc do duchownych i burmistrzów. Tamci polecili im gromadzić się w kościołach, szkołach czy szpitalach. W domach modlitwy w Nyamacie, w sąsiedniej Ntamarze czy w Kibuce na półwyspie na wielkim jeziorze Kiwu zgromadziło się po pięć tysięcy ludzi. Zostali tam skierowani przez tych, których poprosili o ochronę.
Po paru dniach burmistrzowie wraz z duchownymi zjawili się przed świątyniami. Stali na czele uzbrojonych w granaty i karabiny bojówek Interhamwe oraz rozwścieczonych cywili.
Dzisiaj w tych kościołach znaleźć można muzea, które upamiętniają kilkanaście tysięcy ofiar zabitych w ich murach.
Należy jednak zaznaczyć, że księża również padali ofiarami. Kapłanów Tutsi mordowano z powodu etniczności, a część duchownych Hutu odmówiła udziału w szaleństwie lub próbowała pomóc bezbronnym. Skazali się tym samym na śmierć.
Zabijanie stało się sportem
Ludobójstwo w Rwandzie było orgią zabijania. Po paru tygodniach społeczeństwo tak bardzo przywykło do mordowania, że stało się ono rozrywką, sportem. Nikt nie zajmował się rolą, nikt nie hodował zwierząt. Jedyną czynnością, która pochłaniała cały kraj, było dobijanie coraz mniej licznych Tutsich i umiarkowanych Hutu.
Jak to możliwe, że zwykli ludzie stali się zimnokrwistymi maszynami do zabijania? Na pewno lata indoktrynacji i nasiąkania propagandą miały w tym duży udział.
Na pewno wojna domowa, która układała się nie po myśli dla Hutu i strach z tym związanym były ważnymi czynnikami.
Na pewno fakt, że wszyscy dookoła robili to samo.
I na pewno kusząca była opłacalność i bezkarność zabijania. Rwanda roku 1994 to bardzo biedny kraj. 80% ludności mieszkało na wsiach, często w lepiankach. Zazdrośnie patrzyli na wszystkich Tutsich, którym udało się dorobić na handlu czy hodowli bydła. I nagle pojawia się okazja. Rząd proponuje wziąć sobie te wszystkie bogactwa, które są w posiadaniu Tutsich. Wystarczy tylko pozbyć się właściciela. Chociaż właściwie to ,,proponuje” nie jest odpowiednim słowem – rząd rozkazuje i odgraża się, że ci, którzy zabijać nie będą, sami zostaną zabici. Do tego mordowanie nagradzał alkoholem. A nadmienić trzeba, że Rwandyjczycy są narodem alkoholicznym. Urwagwa, wino powstające w wyniku fermentacji bananów lub belgijskie piwo Primus są tam najpopularniejszymi napojami.
Zgiń lub wzbogać się. I napij.
Prosty wybór.
Rwandyjczycy rozkradali więc majątki Tutsi na potęgę. Rozbierali metalowe dachy ich domów (bardzo pożądany towar), kradli radia, garnki, ubrania, pieniądze. Z czasem zdejmowali odzież i obuwie nawet z ciał zabitych. Wieczorami pili piwo i jedli mięso z zarżniętego bydła, które należało kiedyś do ich nieżyjących już sąsiadów.
Należy dodać jednak, że nie wszyscy Hutu brali udział w tych zbrodniach. Szacuje się, że około 20% ofiar ludobójstwa pochodziło właśnie z tego plemienia. Byli to ludzie, którzy sprzeciwiali się władzy wcześniej lub odmówili zabijania w trakcie rzezi. Niektórzy z nich zostali zamordowani przez przypadek, gdyż z powodu wysokiego wzrostu czy jaśniejszej karnacji wzięto ich omyłkowo za Tutsich.
W ciągu kilku tygodni prości Hutu wzbogacili się bardziej, niż mogliby sobie wymarzyć. Rozmówcy Hatzfelda wspominają, że ich żony były zadowolone, a oni w końcu zasypiali z pełnymi żołądkami. Musieli się jednak spieszyć, bo zdawali sobie sprawę, że taki sezon będzie tylko jeden. Wkrótce trzeba będzie wrócić do uprawy pól i szarej codzienności.
Zabijali i kradli rzeczy zamordowanych, bo wiedzieli, że nie spotka ich za to kara. Nie obawiali się nawet sprawiedliwości bożej. Wszak księża nie krytykowali ich za to, co robią. Czasem nawet się do nich przyłączali.
Zabijali i kradli, bo wierzyli, że nikt ich nigdy za to nie osądzi. W kraju nie miało być pary rąk, które nie splamiły się krwią. Ani ludzi, którzy mogliby opowiedzieć światu o tym, co im wyrządzono. Wszyscy oni mieli być martwi.
I być może faktycznie udałoby się im wybić wszystkich Tutsich, gdyby nie inkotanyi - "niezwyciężeni".
Ocalenie
Gdy tylko wiadomość o rozpoczęciu ludobójstwa dotarła do kierownictwa RPF, rozpoczęli oni potężną ofensywę w kierunki Kigali. Po około 12 tygodniach, rebelianci pobili prawie czterokrotnie większe siły Armii Rwandyjskiej i Interhamwe i opanowali znaczną większość kraju, wywołując exodus około trzech milionów Hutu bojących się odwetu, przed którym ostrzegało RTLMC.
Doświadczone, karne i zdyscyplinowane oddziały dowodzone przez zdolnego dowódcę Paula Kagame w połowie lipca 1994 zatrzymały ludobójstwo. Bez pomocy Zachodu.
Gdzie był świat?
Opinia publiczna w tym czasie skupiała się na innych wydarzeniach: wojnie w Bośni, procesie O.J. Simpona, przygotowaniach do mistrzostw świata w piłce nożnej w USA. Rwanda była newsem z dalszych stron, tym bardziej, że niewielu reporterów odważyło zapuścić się do tego ogarniętego szaleństwem kraju.
Misja UNAMIR po śmierci belgijskich żołnierzy i ewakuowaniu obywateli zachodnich krajów została zredukowana do 450 żołnierzy. Ta śmiesznie mała grupa uzbrojonych w lekką broń wojskowych sama ledwo utrzymywała się przy życiu. O obronie mordowanych nie było mowy, szczególnie, że ,,niebieskie hełmy”, pomimo usilnych nalegań generała Dallaire, ciągle nie miały autoryzacji Rady Bezpieczeństwa do użycia broni. Prośba dowódcy o rozszerzenie misji do 5500 żołnierzy zdolnych do zatrzymania ekstremistów została z miejsca odrzucona.
Pod koniec czerwca Francuzi nagle zmienili swoją postawę. Ogłosili, że zorganizują i wyślą do Rwandy oddziały, które utworzoną strefę bezpieczeństwa dla Tutsi. Dostali na to zgodę ONZ.
Ponad trzy tysiące oddziałów z Francji i kilku afrykańskich państw utworzyło parę dni później ,,Strefę Turquoise” w południowo-zachodniej części kraju. Rzekome ratowanie Tutsi było jednak od początku farsą. W tym czasie Tutsi byli już naprawdę nieliczni, szczególnie w tym regionie. Ocaleni w pozostałych częściach kraju nie mieli ani sił, ani większych szans dostać się do Strefy, gdyż na drogach ciągle spotkać można było niedobitki Interhamwe. Francuskie oddziały były krytykowane przez dowództwo RPF i UNAMIR za utrudnianie prowadzenia jakichkolwiek działań.
Po co więc ludzie znad Sekwany w ogóle w Rwandzie się zjawili? Wielu badaczy tematu, między innymi Adrew Wallis i Daniela Kroslak, uważa, że Francuzi zrobili to, by zabezpieczyć odwrót Hutu do Zairu, w zwłaszcza wysoko postawionych członków rządowej Armii Rwandyjskiej i bojówek. W przypadku złapania przez rebeliantów mogliby oni powiedzieć światu nieco za dużo o roli rządu Mitteranda w przygotowaniu rzezi…
Krajobraz po ludobójstwie
W lipcu 1994 roku sytuacja w Rwandzie była dramatyczna. Gospodarka właściwie nie istniała, siły roboczej praktycznie nie było. Edukacja, służba zdrowie i administracja były w ruinach.
Jeziora i rzeki były skażone, pola zaniedbane, bydło wybite.
Rwanda zrobiła się dziwnie pusta. Brakowało miliona tych, którzy zginęli i około trzech milionów tych, którzy uciekli z kraju.
Być może nawet pół miliona kobiet padło ofiarą gwałtu, często grupowego. Wiele było zarażonych wirusem HIV. Po drogach błąkało się 400 tysięcy sierot. Setki tysięcy dzieci miało w pamięci obraz mordowanych ludzi.
Przed kwietniem 1994 roku proporcja liczby mężczyzn do kobiet była wyrównana. Trzy miesiące później na 30 mężczyzn przypadało 70 kobiet.
Ocaleni nie widzieli sensu w życiu, które zostało zdruzgotane przez ludobójstwo.
Przed Rwandyjczykami stało bardzo trudne zadanie. Musieli odzyskać przyszłość.
Jak to się mogło stać?
Tak jak po każdym ludobójstwie, świat obiecał sobie, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. I tak jak po każdym ludobójstwie, zastanawiał się, w jaki sposób tak potworny plan może zrodzić się w ludzkiej głowie.
Czy Hutu mają w genach zakodowaną agresję i bestialstwo? Czy był to efekt prostoty, braku wykształcenia, chciwości i barbarzyństwa? Zacofania cywilizacyjnego Afrykanów?
Ale przecież ludobójstwa miały miejsce także na innych kontynentach, a Europejczycy mogliby w tej kwestii uchodzić wręcz za specjalistów. Przecież to naród, który wydał największych filozofów, przeprowadził najstraszniejszą eksterminację ostatnich stuleci.
Może zatem każdy z nas, odpowiednio zmanipulowany, może stać się ludobójcą. ,,Cywilizowany” Europejczyk i ,,dziki” Afrykanin.
A może dla tak nieludzkiej zbrodni powinniśmy szukać pozaziemskiego wytłumaczenia? Romeo Dallaire w swojej autobiografii pisze, że podczas spotkań z liderami Interhamwe czuł się, jakby był w towarzystwie zupełnie innej formy życia. Ich oczy nie były ludzkie. Może raz na jakiś czas pewna zła siła wybiera sobie któryś z ziemskich ludów i popycha go do popełnienia najgorszej ze zbrodni?
Jeden z morderców cytowanych przez Hatzfelda powiedział: ,,Ocenianie nas jest zbyt trudne, bo to, co zrobiliśmy, przekracza ludzkie pojęcie”.
Niestety.
Michał Staniul, Wirtualna Polska