"Ładne rzeczy, wszyscy sobie poszli, a mnie zostawili!"
Któregoś wieczoru, podczas szpitalnej rekonwalescencji w klinice Gemelli po zamachu na Placu św. Piotra, papież wyszedł ze swego pokoju na opustoszały korytarz. Rozejrzał się i powiedział: "Ładne rzeczy, wszyscy sobie poszli, a mnie zostawili!".
Papież nigdy nie ukrywał swoich problemów ze zdrowiem. Cały świat widział jego trzęsącą się dłoń, kiedy postępująca choroba Parkinsona coraz mocniej dawała o sobie znać. Zmagał się z nie tylko cierpieniem, ale i krytyką swojego postępowania - nie brakowało bowiem głosów wołających, aby ustąpił ze stanowiska w czasie, kiedy nie mógł już samodzielnie się poruszać i mówił coraz bardziej niezrozumiale.
Był ze swoimi wiernymi do końca - jeszcze 30 marca, na trzy dni przed śmiercią pokazał się w oknie swojego apartamentu, choć nie mógł już mówić i był bardzo wycieńczony chorobą.
Nie był łatwym pacjentem - lekarze podobno rwali sobie włosy z głów, kiedy już kilka dni po zabiegu tracheotomii odbył rozmowę z kardynałem Ratzingerem. Zażądał wypisania go ze szpitala jak tylko poczuł się trochę lepiej; jeden z watykanistów - Marco Politi - napisał, że "waląc pięściami zmusił lekarzy, by puścili go wolno, nie zwlekając ani dnia, choć tak ustalono wcześniej".
Na zdjęciu: Zamość, czerwiec 1999 r. Na głowie Ojca Świętego widać opatrunek, bo papież potknął się i niegroźnie upadł.