Za takie sceny jednego dnia wyrzuciliby nas z UE i zażądali głowy prezesa Kaczyńskiego
"Polskę opanował krwawy totalitaryzm. Cały rząd w Warszawie natychmiast musi podać się do dymisji. To konieczne by ratować uciśnionych obywateli". Mniej więcej takie słowa usłyszelibyśmy z ust brukselskich polityków, gdyby służby bezpieczeństwa podległe PiS wyprawiały to, co od kilku dni robią siły paramilitarne w Hiszpanii. A co słyszymy w tej chwili?
Środowiska opozycyjne zorganizowały 16 grudnia ub.r. protest przed Sejmem. Mimo późnych godzin nocnych manifestanci nie chcieli wypuścić posłów PiS na zewnątrz i rzucali się pod koła aut znienawidzonych parlamentarzystów. Chociaż policja działała wyjątkowo delikatnie i tak pojawiły się dziesiątki oskarżeń o "nadmierną brutalność". Politycy europejscy wzywali do wyciągnięcia konsekwencji i zgodnie proponowali kolejne debaty nt. sytuacji w Polsce, a winą za całe zło obarczano prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Kilka dni temu w związku z próbą przeprowadzenia w Katalonii referendum niepodległościowego, formacje paramilitarne pałowały tysiące obywateli. Ponad 900 osób zostało rannych, w tym wiele ciężko. Zdjęcia zakrwawionych twarzy obiegły świat, a filmiki, na których Guardia Civil dosłownie zrzuca ludzi (w tym wiele kobiet) ze schodów zalały Facebooka i Twittera. "Utrzymanie rządów prawa czasem wymaga użycia siły" - ocenił w środę wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Słucham? Serio? Czy to naprawdę ten sam polityk, który wciąż straszy Polskę uruchomieniem tzw. opcji atomowej, czyli artykułów umożliwiających nałożenie na Polskę gigantycznych sankcji?
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Reformy PiS dotyczące pracy dziennikarzy w Sejmie czy dostępu do aborcji, mogą się brukselskim elitom nie podobać, ale nie mogę uwierzyć, że przeraża ich to po stokroć bardziej, niż krew na ulicach Barcelony. Jak to możliwe?
Gdzie się podziali Tusk, Verhofstadt, Schinas czy Tajani?
Pamiętam, jak jeszcze niedawno szef Rady Europejskiej Donald Tusk mówił, że zmiany przeprowadzane w Polsce prowadzą do "kryzysu politycznego i groźnych konsekwencji", a Unia Europejska to "w pierwszym rzędzie wartości i wysokie standardy życia publicznego". A gdzie te standardy podziała Hiszpania i czemu nikomu to nie przeszkadza? Donald Tusk pisze teraz na Twitterze, że "zaapelował o znalezienie sposobów, by unikać dalszej eskalacji i używania siły". To wszystko?
Jeszcze bardziej niż były premier RP zaszokował mnie jednak rzecznik Komisji Europejskiej. Tej samej, która tak wiele razy sugerowała chęć pozbycia się Polski i Węgier z UE. Na pytanie co Bruksela zamierza zrobić kryzysem w Hiszpanii, Margaritis Schinas odpowiedział: "A co my możemy zrobić" i rozłożył ręce. Dosłownie. Aż ciężko to opowiedzieć. Zobaczcie więc sami:
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Nie krytykują rządu w Madrycie, bo sami też obawiają się tendencji separatystycznych w swoich krajach
Wielokrotnie Polskę upominali też przecież przewodniczący Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani i szef frakcji liberalno-centrowej europarlamentu Guy Verhofstadt. Ten drugi podkreślał, że Polska weszła na autorytarną ścieżkę, zagraża europejskim normom demokratycznym i w obecnym kształcie na pewno nie zostałaby przyjęta do Unii Europejskiej. Czemu teraz z ich ust nie padają żadne poważne głosy oburzenia? Kraje z których pochodzą (Włochy i Belgia) również obawiają się tendencji separatystycznych, więc obydwaj panowie uznali chyba, że najbezpieczniej będzie ograniczyć się do jałowych apeli o porozumienie.
Zdecydowana większość brukselskich polityków podkreśla, że nie mieszają się w konflikt w Hiszpanii, bo to "wewnętrzna sprawa tego kraju". Ostatnie milionowe protesty i groźne zamieszki w całej Francji przeciwko pomysłom prezydenta Macrona też ich nie zainteresowały. Dlaczego więc tak chętnie mieszają się w każdy spór polskiego rządu z opozycją? Interesy, interesy, interesy.