Z Afryki, przez Majdan, do Polski© Archiwum prywatne | Piotr Idem

Z Afryki, przez Majdan, do Polski

18 maja 2018

Na Ukrainie na takich jak ja mówią człowiek z szydłem w dupie. Awanturnicza osobowość, szuka przygód. W tej przygodzie ja widzę romantyczność. Teraz może i nie mam pół płuca, ale za to mam Saszę.

Chociaż mają broń, tłuką się obuchem po potylicy. Potem z kopa w brzuch i byle tylko wbić w ziemię. Kiedy dochodzi do zwarcia tulą się jak bokserzy. Uścisk udaremniają hełmy garnczkowe z blachy. Ostateczny cios wymierzają z rozpędu, rzucają się na opancerzone plecy i powalają przeciwnika. Na arenie do walk byków w Barcelonie podrywają się niebiesko-żółte chorągwie.

Trzy tysiące kilometrów w linii prostej od frontu, Ukraina pokonuje Rosję.

Finał mistrzostw świata w walkach rycerskich Andriej ogląda w telefonie, na parterze krakowskiego akademika „Nawojka”. Turnieje śledzi z ciekawości, ale i przez wzgląd na kolegów. Z jego klubu do finału w zeszłym roku stanęło trzech. Andriej też kiedyś walczył, ale z mniejszymi sukcesami. Finał jak co roku Ukraina rozgrywa z Rosjanami. Jeszcze się takie mistrzostwa świata w walkach nie odbyły, w których by się Rosja z Ukrainą nie mierzyła. Do turnieju Andriej popija latte z pięcioma kostkami cukru. Żeby szklankę wziąć do ręki, telefon ostrożnie odkłada na stół. Potem uważnie układa krzywo zrośnięty kciuk w małym uszku. Prawie tak dokładnie, jak kiedyś wkładał palec w spust kałacha.

Od szóstego roku w wojsku

Ranny byłem osiem razy. Irak, Afganistan, Irak, Afryka, Afryka, Afryka, Afryka, Panama. Dziewiąty raz był na Majdanie. Od tamtego momentu jestem jednoręczny. Radzę sobie, chociaż wszystko co do tej pory umiałem robić było na dwie ręce. Zaczęło się tak. Urodziłem się w 1984 roku w Romny, dwieście kilometrów na północny wschód od Kijowa. Moi rodzice byli wojskowymi. Miałem dwa lata kiedy zginęli w Afganistanie - helikopter, którym lecieli został zestrzelony pod Heratem. Dalej wychowywałem się z dziadkiem i babcią, a od szóstego roku życia byłem już w wojsku. Mieszkałem w koszarach i uczyłem się w szkole wojskowej. Armia zaopiekowała się mną, sierotą po rodzicach. Dlaczego tak? Żebym potem za państwo oddał co zechcą, bo będę czuł się zobowiązany. Z kolegami mówiliśmy, że jesteśmy dziećmi wojny. W szkole poza przedmiotami wojskowymi miałem normalne lekcje. Do dziadków wracałem co roku na dwa miesiące latem i dwa tygodnie na sylwestra i tak mi dzieciństwo zleciało. Co miałem z sobą zrobić jak się szkoła skończyła?

500 na 3

Poszedłem na rok uczyć się na spawacza, a potem znowu mnie do wojska przyjęli. Miałem osiemnaście lat. Najpierw poszedłem z poboru, potem zostałem już na kontrakcie - przez oddziały desantowe dostałem się do jednostki specjalnej. Pięćset kandydatów na trzy miejsca i ja byłem wśród tych trzech. Czułem, że żyję. Rok za rokiem egzaminowali nas, czy się nadal nadajemy do bycia w tej elicie. Egzamin polegał na tym, że zrzucali każdego na spadochronie w nieznanym miejscu, z dwoma kilogramami jedzenia na plecach, mapą, kompasem i karabinkiem z amunicją. W tydzień musieliśmy przejść pięćset kilometrów do wyznaczonego punktu, tak by nikt nas nie zauważył.

Spałem po trzy, cztery godziny, czyli jak na wojskowe warunki dużo, jedzenia jak zabrakło, szukałem w lesie. Wbrew pozorom jest go tam bardzo dużo, i nawet nie chodzi o zwierzęta, ale też o korzonki i porosty. Czasami kurę się ukradło, nie powiem, albo na polu ziemniaki wykopałem. Im szybciej człowiek był na miejscu, tym wyżej nas oceniali. Od tego zależało czy obroniliśmy swoje miejsce i w jednostce zostaniemy. Było też życie poza egzaminami. Wtedy szkolili nas, żeby wykonać zadania i jak najmniej przy okazji strzelać. Od strzelania byli inni.

Obgryzione dziecko

Z jednostki specjalnej zacząłem jeździć dla pieniędzy na misje międzynarodowe. Rok po roku do Afganistanu i tak samo do Iraku. Potem były misje ONZ w Afryce. W sumie pięć lat mi zleciało na Kongo, Sierra Leone, Angolę, Liberię, Wybrzeże Kości Słoniowej. Mieliśmy za zadanie nie dopuszczać do walk i ochraniać saperów. Ale ilu nas tam było, a ilu miejscowych. Z Afryki wróciłem afrykańskim rasistą. Nie mogłem zrozumieć wojen plemiennych. Na przykład, przyjeżdżamy z patrolem do spalonej wioski. I wszystko zabite. Mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, niemowlaki, kozy, krowy, nawet szczury. Wyniszczona ziemia. I ja wyciągam z ogniska obgryzione dziecko. Ciężko po takim widoku pozostać normalnym. Myśleć, że to ludzie zrobili jeszcze ciężej. Niektórym z oddziału już na miejscu dach zjeżdżał z głowy. Wariowali.

Obraz
© Getty Images / Freetown w Sierra Leone w 2001 roku

Chciałem mieć co jeść

Na misjach strasznie chlaliśmy. Nie, żeby się uchlać, ale jakoś psychicznie zaspokoić. Potem się człowiek przyzwyczaił, że widzi śmierć, albo że dzieci do niego z kałachami wyskakują, albo kobiety z bombami. Ale nie przyzwyczaisz się do miejscowych i jak oni odnoszą się do życia. Jeśli nabój go będzie kosztować mniej niż buty, które może z ciebie zdjąć to on cię zabije. Nie myśli, że to źle. Tylko liczy. Oczywiście nie wszyscy i nie wszędzie. W końcu misje ONZ są tam gdzie dzieje się źle, a nie dobrze.

Z wojska odszedłem, bo chciałem mieć co jeść. Skończyła mi się cierpliwość, że będzie lepiej. Ja na misje nie jeździłem do gorszego życia, ale żeby zarobić pieniądze. Na Ukrainie zdarzało się, że sami paliwo musieliśmy kupować do samolotów, żeby skakać ze spadochronów. Za swoje nawet naboje kupowaliśmy, żeby na strzelnicy potrenować. Takie gówno zaczęło się po pomarańczowej rewolucji. Tymoszenko grała na Rosję, o armię kompletnie nie dbała. Gaz mieliśmy przez nią dwa razy drożej niż średnia europejska. Żołnierz nie walczył, tylko dorabiał. Jak ktoś mógł to w ochronie pracował. Zdarzało się też tak, że najmowali niektórych z nas do rozrachunków między kryminalnymi autorytetami. Takie mieliśmy wykształcenie bojowe.

Na misjach pieniędzy też nie miałem dużo. Amerykanie w Iraku i Afganistanie płacili po 650 dolarów na miesiąc, ONZ po 1000. Trochę zawsze dziadkom wysyłałem, bo emerytur wysokich nie mają, reszta kasy szła na dozbrojenie, bo te wojskowe ładownice czy mundury do niczego się nie nadawały. Nic mi praktycznie nie zostawało, tyle że o jedzenie się nie musiałem martwić.

Panama

Następny przystanek miałem w PMC, czyli prywatnej firmie wojskowej. Zdrowy byłem, wykształcony, z doświadczeniem, tuż po wojsku, gdzie indziej było pracy szukać? Pracowałem w Panamie dla DEA, amerykańskiej agencji rządowej do zwalczania narkotyków. Płacili bardzo dobrze. Nawet 1200 dolarów za dobę akcji w dżungli, kiedy wyłapywaliśmy karawany z kokainą. W oddziale mieliśmy samych rosyjskojęzycznych. Dla DEA tańsze było wynajęcie tłumaczy, niż żeby nas po angielsku czy hiszpańsku uczyć. Chodziło o efektywność - prościej i szybciej jest krzyczeć w ojczystym języku podczas akcji.

W Panamie w ogóle nie myślałem o pieniądzach, chociaż dla nich tam pojechałem. Naszło mnie dopiero któregoś razu w bazie, po misji. Obok była wioska, w wiosce knajpa, a w knajpie prostytutki. Chlaliśmy, łapaliśmy je za cycki i ja wtedy pomyślałem: na co ja marnuje swoje życie. Dwa tygodnie chodzę po dżungli, dwa tygodnie chleję i się cycków łapie. Dopracowałem kontrakt do końca i wróciłem na Ukrainę. Nie myślałem już iść do wojska, łapałem, co się dało, byle nie wracać do armii. Budowlanka, w supermarketach rozwożenie i rozładowywałem palet. Tylko, że natura wojskowa od dziecka była we mnie chowana. Ja w wojsku byłem starszym chorążym, szkolili mnie do kierowania ludźmi. Nie mogłem przy tych paletach znaleźć wspólnego języka z kierownictwem. W tym stanie zastał mnie Majdan.

Obraz
© Getty Images / US Marines w Panamie w 1999 roku

Pół płuca później

W lutym 2014 roku Andriej leży w szpitalu wojskowym w Krakowie. Do łazienki idzie z kilkoma przystankami chociaż niesie ze sobą urządzenie wspomagające oddychanie. Przez pierwszy tydzień w szpitalu pilnuje go przed drzwiami sali żandarmeria wojskowa. Podobno władze boją się rosyjskich prowokacji. Wpuszczają do środka tylko te osoby, na które zgodzi się konsul. Oprócz Andrieja w szpitalu jest jedenastu rannych z Majdanu. Przylecieli z Kijowa wojskową Casą, którą do oderwania się od ziemi eskortowali weterani wojny Związku Radzieckiego w Afganistanie. Bali się porwania przez milicję. Nie chcieli, by któryś z rannych został znaleziony po paru dniach w lesie z odciętymi rękoma.

Sasza

Przed szpitalną salą Andrieja ustawia się kolejka odwiedzających. Jedzenia, które przynoszą nie ma już gdzie kłaść. Zaczyna się psuć. W kolejce stoi Sasza, przychodzi do szpitala razem z innymi Ukraińcami mieszkającymi w Krakowie, którzy odwiedzają rannych, znoszą dla nich potrzebne rzeczy albo przychodzą posłuchać opowieści z Majdanu.

Dziewczyna przypomina Andriejowi ciotkę. Nie z wyglądu, ale charakteru. Okazuje się nawet, że Sasza i ciocia Andrieja pochodzą z tego samego miasteczka w obwodzie chmielnickim. Młodzi mają to za ciekawy zbieg okoliczności, nie wiedzą jeszcze, że w tej kolejce Sasza wystała im ślub półtorej roku później. Że ubrani w stroje ludowe, w rodzinnej miejscowości Saszy i ciotki Andrieja pobiorą się, a zdjęcie z wesela wrzucą na Facebooka. Że Andriej będzie musiał najpierw Saszę wykupić od jej sióstr, potem wręczyć jej rodzicom chleb zawinięty w rusznik (wyszywany ręcznik), a chwilę później, też na ruszniku wypowiadać przysięgę małżeńską w urzędzie. Pod urzędem wypiją z gośćmi szampana z przezroczystych, plastikowych kubków.

W szpitalu nikt nie myśli o takich sprawach. U Andrieja na Facebooku jest miejsce głównie na sprawy wojskowe. Cały czas wyobraża sobie Ukrainę, jest pewien, że niebawem wybuchnie wojna. Zgromadzonym w szpitalu opowiada o Majdanie.

Plecy

Było ciemno, paliły się opony, z opon kłębił dym, a od kurzu i hałasu szumiało w uszach i głowie. Widziałem tylko to co było na wyciągnięcie ręki, mogłem najwyżej dotknąć kolegi. Pocisk od berkutu dostałem poniżej szyi, wyszedł mi przez kręgosłup, po drodze uszkodził splot barkowy. Pół płuca musiałem mieć wycięte, bo było w kawałkach. Do Euromajdanu nie byłem przekonany. Eurointegracja to dobry pomysł, ale jeszcze nie jest tak źle, żeby na ulice wychodzić, mówiłem sobie. Koledzy z wojska myśleli inaczej. Już w listopadzie, czyli na początku demonstracji na Majdanie, poprosili mnie, żebym pomógł studentom się zorganizować, bo siedzą przy beczkach i się trzęsą. To rozstawiliśmy duży ogrzewany namiot, w środku była kasza, zupa, kanapki, kawa, herbata. Zorganizowaliśmy generatory prądu. Ludzie sami przynosili dużo rzeczy - z postów na Facebooku wiedzieli czego potrzeba. U nas mówi się, że jak zawoła się chorążego, to on wszystko załatwi. A skoro ja jestem starszym chorążym, to odpowiadałem za zaopatrzenie.

Obraz
© Getty Images / Berkut rzuca kamieniami w protestujących na Majdanie, luty 2014 roku

W namiocie też, trzydziestego listopada, dopadł nas berkut, który miał rozpędzić protest. W środku z dorosłych mężczyzn byłem tylko ja i kilku chłopaczków, a tak to same kobiety. Kiedy wpadli, ja stanąłem w wejściu tyłem, musiałem minutę wytrzymać. Strasznie mi plecy kijami obili, ale dzięki moim plecom inni mogli uciec drugim wejściem. Następnego dnia na Majdanie demonstrował już prawie milion osób. Krzyczeliśmy, że w demokratycznym państwie nie może tak być, że przyszły byki i pobiły dzieci. Między sobą pytaliśmy się, czy będzie istnieć Ukraina czy Janukowycz sprzeda nas Rosji. Ja zawsze byłem patriotą, bo Ukraina to moja Ukraina. Może być w niej źle, może być w niej dobrze, ale ona jest moja i nie dotykaj. My sami sobie poradzimy. Znowu byłem wojskowym i dlatego musiałem już zostać do końca, czyli dla mnie do osiemnastego lutego, kiedy to trafiłem do Kijowskiego szpitala. Dwudziestego pierwszego poleciałem do Polski.

Boli jak ząb

Że nie da się mojej dłoni odratować, wiem na sto procent od dwóch lat. Po Majdanie leczenie trwało kilka miesięcy, ale na ból lekarze nic nie znaleźli. Od tego bólu zmienił mi się charakter. Cały czas jestem niespokojny, ale też jaki mam być, skoro od czterech lat cały czas czuję ból, a nie czuję dłoni. Nawet jak się złamała, to dowiedziałem się dopiero, kiedy opuchlizna po kilku dniach nie chciała zejść. Porównać to można do mocnego bólu zęba, który nigdy nie mija. Uspokaja mnie palenie. Najbardziej ten cały proces: wyjmowanie z paczki, zapalanie, puszczanie dymu. Ale może to nikotyna uśmierza ból? Jedną ręką palę papierosa, piekę szaszłyki dla Saszy. Wnosiłem już nawet lodówkę na trzecie piętro. Strzelać też umiem jedną ręką. Tylko butów sam nie zawiążę.

Od bólu zmienił mi się charakter

Gdyby nie Majdan, Saszy bym nie poznał. Nie czułbym się teraz odpowiedzialny za kogoś. A tak to moje życie jest w Polsce przy niej, w tym naszym pokoju z łazienką w akademiku. Sasza do Polski przyjechała, bo ma polskie pochodzenie. Podobnie zrobiły jej siostry. Wszystkie studiują. Sasza jest na historii, poza tym pracuje w firmie informatycznej. Ja w Polsce się najpierw leczyłem, potem zacząłem pracować. Ale zanim żeśmy się z Saszą pobrali, pojechałem jeszcze raz na Ukrainę.

Wiedziałem już, że z tej mojej ręki nic nie będzie, ale potrzebowali mnie do szkolenia młodych chłopaków, bo się znam na systemach artyleryjskich. Początkowo faktycznie szkoliłem, ale potem front się zbliżył i musieliśmy walczyć. Na froncie bez ręki byłem pół roku, kierowałem ogniem. Z Saszą byliśmy w kontakcie przez Facebooka. Znowu przyjechałem do Polski. Poszedłem pracować do ochrony klubu muzycznego, ale słabo płacili, to zacząłem dostarczać na rowerze jedzenie. Rękę wiązałem wtedy na temblaku na szyi. Najpierw rozwoziłem w KFC, potem w burgerowni, w końcu restauracji hinduskiej. Dwie zimy na rowerze mi starczyły. Zrobiłem prawo jazdy, kupiłem samochód, teraz rozwożę pizzę. Jestem mężczyzną i z tą jedną ręką muszę rodzinę zabezpieczyć.

Obraz
© Archiwum prywatne / Naszywka na kurtce Andrieja | Piotr Idem

Dodali to sobie

Raz tylko w Polsce próbowano mnie pobić. Pijani oni nie byli, ale trzeźwi też nie. Pewnie słyszeli, że mówię po ukraińsku, a na plecaku mam tasiemkę niebiesko-żółtą. Dodali to sobie i zaczęli za mną krzyczeć, że Kresy są ich, że oni zabiją wszystkich banderowców, a zaczną ode mnie.

Przypomniałem, więc sobie parę rzeczy z poprzedniego życia, bo nie będę stał jak oni mnie biją. Ale nigdzie tego nie zgłaszałem, nie wiem po co. Teraz ku lepszemu też nie idzie, polityka rządu nie pomaga. Kto się dowiaduje, że jestem Ukraińcem, to pyta o UPA i Banderę. Mam już na to gotową odpowiedź. W moim obwodzie sumskim, tysiąc kilometrów od Polski, najstraszliwszym przekleństwem, jakim można nazwać człowieka, jest „Piłsudski”. Jeśli ktoś cię tak nazwie, a ty się nie rzucisz w bójkę, to ty nie człowiek, ty gówno. W Polsce Piłsudski jest bohaterem. Nie może być tak, że jedni drugim mają mówić, kto ma być czyim bohaterem.

I jest prawdą, że była rzeź wołyńska. Poroszenko już za nią przepraszał. Ale przed nią Ukraina czterysta lat walczyła o niepodległość z trzema państwami. Turcją, Rosją i Polską. I to tak znikąd się nie wzięło.

Czarny chleb

W Polsce nikt nie patrzy na to, że ja jestem jednoręczny. Zapytali tylko: „Dasz radę jeździć rowerem?”. Powiedziałem, że dam i jeździłem. Dla mnie to była szansa na życie w miarę normalne, a nie na rencie. Na Ukrainie bym nikogo do tego nie przekonał. Byłbym inwalidą, którego można zatrudnić tylko po to, żeby dostać ulgę z państwa. W Polsce mi się podoba, ale odkąd zostały zniesione wizy, to zaczęli przyjeżdżać tacy Ukraińcy, którzy pracują na czarno za grosze, chleją, awanturują się. W oczach Polaków potem my wszyscy tacy jesteśmy.

Jasne, że tęskni mi się do wojska. Wojna jest jak lustro, widzisz człowieka jakim jest naprawdę. Takich relacji jak z kolegami nie mogę nawiązać z nikim innym, tylko z Saszą. Tęsknie jeszcze za dwiema rzeczami z Ukrainy. Po pierwsze słodycze. Polscy producenci nie potrafią robić dobrych. Mały wybór i smak strasznie chemiczny. Druga sprawa: słonina. Idę do mięsnego w Polsce i nie dość, że słonina cienka jak palec, to jeszcze bez skóry. A mógłbym ją zrobić na tyle sposobów. Na surowo, na słono, uwędzić, usmażyć, gotować, piec, w czekoladzie albo w zupie. Albo dać ją pod barszcz, nie pod rosół z buraków, ale pod barszcz, taki gęsty. I czarny chleb do tego.

Źródło artykułu:WP magazyn
ukrainaafrykasomalia
Komentarze (0)