Wznowiono akcję ratunkową w kopalni "Krupiński"
W sobotę wieczorem wznowiono poszukiwania ratownika górniczego, zaginionego w czwartek w kopalni "Krupiński". Wycofane 12 godzin wcześniej zastępy ratownicze mogły wrócić do zagrożonego rejonu, bo znacząco spadło w nim stężenie groźnego metanu.
07.05.2011 | aktual.: 08.05.2011 01:16
Zobacz zdjęcia: Tragedia w kopalni, dwie osoby nie żyją
Informację o wznowieniu poszukiwań potwierdził dyspozytor Wyższego Urzędu Górniczego (WUG). Jak powiedział, było to możliwe bo stężenia metanu spadły poniżej dwuprocentowej normy. Wcześniej - jak informował prezes WUG Piotr Litwa - przekraczały one 5%, co groziło wybuchem tego gazu. Dlatego zapadła decyzja o wycofaniu zastępów ratowniczych do bazy.
W czwartek wieczorem w kopalni "Krupiński" w Suszcu doszło do zapalenia się metanu. Zginął jeden górnik i jeden z ratowników, którzy pospieszyli z pomocą. 11 poszkodowanych trafiło do szpitali. Kolejny ratownik jest poszukiwany.
Prezes Litwa zaznaczył, że mimo przerwania penetracji chodnika, w którym powinien znajdować się poszukiwany ratownik, od strony formalnej akcja ratownicza była prowadzona nieprzerwanie i będzie kontynuowana do czasu odnalezienia zaginionego.
Aby obniżyć stężenie metanu i innych gazów, wydzielających się w wyniku pożaru, przez cały czas trwa wentylowanie zagrożonego rejonu. Zanim zapadła decyzja o wycofaniu ratowników, udało im się spenetrować około 150 metrów chodnika, w którym powinien być zaginiony. Do przejścia zostało jeszcze blisko 600 metrów.
Dla ratowników największym utrudnieniem w prowadzeniu akcji był od początku brak widoczności i wysoka temperatura. Przeszukiwany chodnik kończy się ścianą, tylko wychodząc z niego można przejść do innego wyrobiska. Sąsiednie wyrobisko zostało przeszukane na odcinku kilkudziesięciu metrów.
- Oczywiście cały czas wierzymy w to, że ten ratownik przebywa w miejscu, w którym atmosfera jest zdatna do oddychania. Takie miejsce przecież było w przypadku czterech pracowników, których udało się uratować i mamy nadzieję, że w tym przypadku też tak jest - oświadczył prezes WUG na sobotniej konferencji prasowej.
Kiedy już ratownik zostanie odnaleziony i przetransportowany na powierzchnię, zagrożony rejon zostanie prawdopodobnie otamowany, aby odciąć dopływ powietrza i ugasić pożar.
Nie są jeszcze znane dokładne okoliczności, w których ratownik odłączył się od reszty swojego zastępu. W polskim górnictwie zastęp generalnie pracuje razem, ale są sytuacje ekstremalne, które mogą powodować odstępstwo od tej reguły - powiedział Litwa, zapowiadając dokładną analizę. - Na pewno ratownicy nie podjęliby takiej decyzji, jeśli ona nie byłaby odpowiednio uzasadniona. W to po prostu nie wierzę - zaznaczył szef WUG.
Przyczyny wypadku nie są na razie znane. Jak podaje WUG, w czynnych wyrobiskach, przed wypadkiem, kopalniane urządzenia nie zanotowały przekroczonych stężeń metanu, nie było też objawów tzw. pożaru endogenicznego.
Jak mówił Litwa, przed wypadkiem praca kombajnu została wstrzymana. Nowa zmiana przygotowywała się do uruchomienia produkcji. W tym momencie od strony zrobów ściany (miejsc po wydobyciu węgla) i obudowy zmechanizowanej pojawiła się ściana ognia. Pracownicy zaczęli go gasić, co trwało kilka minut. Po nieudanych próbach zapadła decyzja o wycofaniu się z tego rejonu.