Wystarczył tydzień i miliarder osiągnął dno. Poszło o Putina [OPINIA]
Elon Musk przez moment miał opinię niekwestionowanego globalnego autorytetu. Dziś to zdanie brzmi jak słaby żart. Musk doprowadził do tego dosłownie w ciągu kilku tygodni.
Rok temu Elon Musk został uznany za Człowieka Roku przez tygodnik "Time". "Musk spędził całe życie, przeciwstawiając się hejterom; teraz, jak się wydaje, jest wreszcie w stanie postawić ich na właściwym miejscu" – napisano w redakcyjnym uzasadnieniu nagrody.
To już nieaktualne. Po tym, co wynalazca wyczynia w tym roku, spokojnie może walczyć o tytuł Hejtera Roku i Rozczarowania Dekady. Parafrazując Winstona Churchilla: jeszcze nigdy jeden nie zawiódł tak bardzo tak licznych.
Ale w tym miejscu nie chodzi tylko o to, że coraz trudniej uwierzyć, że jeszcze niedawno Musk był punktem odniesienia dla dużej części Zachodu. Chodzi o szerszą regułę. W ostatnich latach doszło do odwrócenia hierarchii autorytetów obdarzanych zaufaniem społecznym. Dziś na jej szczycie znajdują się takie osoby jak Musk. Odgrywają one kluczową rolę także w sprawach związanych z życiem i śmiercią – jak choćby wojna na Ukrainie. Przyglądając się ostatnim działaniom właściciela Tesli i SpaceX, warto zadać sobie pytanie, czy zbyt często nie mylimy poważnego słowa "autorytet" z udanymi działaniami z zakresu public relations.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szokuj albo giń
Gdy 24 lutego zaczęła się wojna na Ukrainie, Elon Musk niemal natychmiast zaoferował ukraińskiej armii pomoc w postaci dostępu do satelitarnego systemu internetowego Starlink. Ten jego ruch wywołał powszechny aplauz. Musk był przez wszystkich chwalony i komplementowany. Bo dał, bo pomógł. Poza tym zrobił to błyskawicznie, a wiadomo, że kto szybko daje, ten daje dwa razy. Po tym ruchu Musk osiągnął szczyt popularności i zaufania. Był globalnym bohaterem.
Ale wyraźnie bohaterstwo już mu się znudziło. Właśnie wyszła na jaw jego korespondencja z Pentagonem, w której oczekiwał on od amerykańskiego rządu, by przejął na siebie finansowanie całej operacji. Te oczekiwania wyartykułował jeszcze we wrześniu – a październiku zaczęły się ograniczenia w dostępie do Starlinka. Doszło do nich w chwili, gdy ukraińska armia przeprowadziła bardzo skuteczną kontroofensywę w Donbasie. W chwili, gdy internet stał się dla nich kluczowy (choćby po to, by móc prowadzić rozpoznanie pola walki w czasie rzeczywistym), on zaczął go dawkować – i grozi, że całkiem go wyłączy.
Oczywiście, trzeba pamiętać, że to przede wszystkim biznesmen, czyli zajmuje się liczeniem pieniędzy. Starlink dla Ukrainy to koszt ok. 100 mln dolarów (dla porównania - to mniej więcej równowartość połowy budżetu Płocka na 2022 r.), a rolą właściciela biznesu zawsze jest pilnowanie kosztów. Ale też warto uchwycić proporcje. Majątek Muska szacuje się na ponad 200 mld dolarów, jest on najbogatszym człowiekiem świata. Starlink dla Ukrainy kosztuje go zatem zaledwie 0,05 proc. jego majątku. Tyle rodzice dają dzieciom kieszonkowego – a on za te "kieszonkowe" kupił sobie szacunek całego zachodniego świata. Łatwo sobie wyobrazić gorszy sposób wydawania pieniędzy. Przykład pierwszy z brzegu: turystyczne loty w kosmos.
Musk przyzwyczaił wszystkich do tego, że jest ekstrawertykiem, człowiekiem zachowującym się – ujmując to eufemistycznie – w sposób oryginalny i zaskakujący. Ale nawet jak na standardy wyznaczone przez niego, sposób, w jaki rozgrywa kwestię Starlinka budzi niesmak. Publicznie handryczy się o pieniądze, przy okazji obrażając ukraińskich polityków i cały ten bohaterski naród.
Nawet biorąc poprawkę na to, że dziś świat funkcjonuje zgodnie z doktryną "szokuj albo giń", jego zachowanie budzi wyraźny niesmak. Bo intuicyjnie każdy czuje, że on przekracza granicę, której przekroczyć nie wypada. W kwestiach życia i śmierci należy stać bezwzględnie po stronie życia – on tymczasem prowadzi sobie własną grę. Jednak osoby darzone autorytetem w ten sposób postępować nie mogą.
Follow the money
Sytuacja budzi jeszcze niesmak z innego powodu: ruchy wokół Starlinka zaczęły się w chwili, gdy wyszło na jaw, że Musk współpracuje z Rosją i Chinami. Okazało się, że założyciel SpaceX rozmawiał z Putinem, na pokładzie jego rakiety znalazło się miejsce dla rosyjskiej kosmonautki, szukał porozumienia w sprawie wykorzystania Bajkonuru. W swoich wpisach w mediach społecznościowych zastanawiał się, czy warto bronić Tajwanu i chciał oddać na zawsze Krym Rosji. To tylko doniesienia z ostatnich tygodni jego aktywności. Dużo tego.
Gdy mówimy o biznesie, zawsze trzeba pamiętać o regule "follow the money". Musk wchodzi w relacje finansowe z Rosjanami – tym bardziej więc jego zwrot w podejściu do Starlinka budzi pytania i wątpliwości. Początkowo wydawało się, że zainwestowane w niego 100 mln dolarów to inwestycja w zdobycie globalnego szacunku. A jeśli to była inwestycja w to, by zbudować sobie większy lewar w negocjacjach z Moskwą? Oczywiście, odpowiedzi na to pytanie nie znamy, to tylko spekulacja. Niestety, zachowanie Muska z ostatnich dni sprawia, że drugiego dna w tej sprawie wykluczyć nie można. Każde pytanie stało się uprawnione, a każda odpowiedź możliwa.
Pół roku temu wydawało się, że Muskiem kierują piękne, szlachetne idee. Dziś widać wyraźnie, że to było złudzenie. Jakieś idee na pewno nim kierują – ale z pięknem i szlachetnością mają one niewiele wspólnego. Jeśli już, to jego biznesy to kolejne potwierdzenie ponadczasowości powiedzenia o tym, że pieniądze nie śmierdzą. Ale w obecnej sytuacji od tego jest już tylko krok do tego, by zacząć snuć analogie choćby z Wiktorem Butem, znanym powszechnie jako "handlarz śmiercią".
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
W przeszłości Człowiekiem Roku tygodnika "Time" zostawali m.in. Mahatma Gandhi, George C. Marshall, Jan Paweł II czy Martin Luther King Jr. – ale też Adolf Hitler, Józef Stalin, Nikita Chruszczow czy ajatollah Chomeini. Długo wydawało się, że Musk będzie chciał grać w tej samej grze co osoby wymienione przed myślnikiem poprzedniego zdania. Dziś już nawet nie udaje, że do tego aspiruje. Pozostaje mieć nadzieję, że zachowa na tyle zdrowego rozsądku, by jednak uniknąć najgorszego i nie znaleźć się na liście tych osób, w przypadku których "Time" pomylił się najbardziej.
Dla Wirtualnej Polski Agaton Koziński