Wystarczy iskra
Leśnicy alarmują – lasom w Kuźni Raciborskiej, które odradzają się po gigantycznym pożarze sprzed lat, może zabraknąć wody. Wysysają ją kopalnie piasku.
50 stopni Celsjusza – przy takiej temperaturze, według raportu strażaków, sosnowe igliwie zapali się niczym słoma. Gdy to tego dojdzie, zaczyna się dramat - rozgrzane olejki zaczynają działać jak mieszanina wybuchowa i ogień w ekspresowym tempie przenosi się na kolejne drzewa. Las ginie.
Był 26 sierpnia 1992 roku. Tę datę znają chyba wszyscy mieszkańcy Kuźni Raciborskiej, Kędzierzyna-Koźla i Bierawy na Śląsku Opolskim. To było upalne lato. Temperatura sięgała 38 stopni. Od dawna nie padało i las był wyschnięty na wiór. Iskry spod kół przejeżdżającego wzdłuż lasu pociągu zaprószyły ogień.
Pożar gaszono przez pięć dni, dogaszano przez wiele kolejnych. To największy taki kataklizm w naszej części Europy po II wojnie światowej.
W akcji wykorzystano 1100 samochodów straży pożarnej i 26 samolotów, wodę dowoziło 50 cystern kolejowych.
Strażakom udało się obronić przed żywiołem 12 miejscowości, choć w wielu przypadkach ogień docierał "pod płoty".
Niedaleko wieży obserwacyjnej, z której leśnicy wypatrują dziś, czy drzewa znów się nie palą, ustawiono dwa symboliczne groby strażaków, którzy zginęli wtedy w akcji. Pod kołami wozu strażackiego zginęła też młoda matka, która w ostatnim odruchu odepchnęła wózek z dzieckiem.
Leśnicy obawiają się, że odnawiany po pożarze las może nie przetrwać. Patrzą z niepokojem na plany radnych gminy Bierawa. Gminne władze zastanawiają się, czy nie zezwolić na powiększenie wyrobisk kopalni piasku. Te widać nawet na zdjęciach satelitarnych - dwie wielkie plamy na zielonej połaci Lasów Rudzkich, które pozbawiają okolicę wody.
A przecież wystarczy iskra.
Pożarzysko bez ptaków
Z nadleśniczym Witoldem Witoszą i jego zastępcą Tomaszem Pacią z Nadleśnictwa Rudy Raciborskie spotykamy się na parkingu w Lubieszowie. Krótka rozmowa i wskakujemy do ich potężnej terenówki. Tylko nią można dotrzeć w miejsca, które chcą nam pokazać.
Przejeżdżamy przez kolejne wioski. Z niemal każdą z nich związane są dramatyczne opowieści leśników. Nie ma wątpliwości - nadleśnictwo i sama gmina Bierawa mają pecha do niszczycielskich żywiołów.
W 1997 przyszła wielka woda, zalewając wioski i niszcząc pola. Powódź tysiąclecia - tak się o niej mówiło. Na ścianach domów przez kilka lat widać było brudny ślad, który pokazywał, jak wysoka była woda. Kiedy plamy wreszcie wyblakły, przyszła kolejna powódź, w 2010.
Były tu też trąby powietrzne i silne huragany. Były także zimy, w których czasie gałęzie drzew łamały się pod ciężarem śniegu. Od kilku lat panuje susza.
No i ten pożar z 1992 roku. Zniszczył 9 tysięcy hektarów lasu w trzech nadleśnictwach, z czego 4,5 tysiąca hektarów w Nadleśnictwie Rudy Raciborskie. To jedna czwarta jego całkowitej powierzchni leśnej.
- U nas nie ma chwili wytchnienia. Skutki pożaru sprzed prawie 30 lat naprawiamy do dziś - mówi Tomasz Pacia. Dawne pożarzysko jest na naszej trasie.
Najpierw jednak oglądamy skutki przejścia trąby powietrznej. Po horyzont widać tylko fragmenty ocalałego lasu, resztki powalonych, wyrwanych z korzeniami drzew oraz gęste młodniki. One jako jedyne przetrwały. Na 800 hektarach leśnicy w ostatnich latach posadzili setki tysięcy drzew, ale na efekty będzie trzeba długo poczekać.
- Zabraliśmy was tutaj, żebyście mogli wyobrazić sobie, jak wyglądał las po pożarze. Z jedną różnicą: zniszczenia były wielokrotnie większe - mówi Witold Witosza.
Dziś na pożarzysku skutków kataklizmu nie widać aż tak wyraźnie. Rosną tam młode, ale już całkiem wysokie drzewa. Jest zielono, spokojnie i cicho.
Za cicho.
Leśnicy wyjaśniają, że do tej części ptaki nie wróciły mimo tego, że upłynęło blisko 30 lat.
Dwie kopalnie
W gminie Bierawa działają dwie kopalnie piasku. Jedna z nich należy do grupy Górażdże Kruszywa, druga to Kopalnia Piasku "Kotlarnia".
Przedsiębiorstwa wspólnie wystąpiły o zmianę miejscowego planu zagospodarowania i chcą utworzyć nowe wyrobisko na złożach "Kotlarnia-Północ" i "Kotlarnia-Solarnia".
Podjeżdżamy pod pierwsze z wyrobisk. Tomasz Pacia tłumaczy, że stoimy przed zbiornikiem wodnym, który tak naprawdę jest kopalnią. Wodę z piaskiem odsysa się z dna, piasek osusza i wywozi dalej. Tuż za zbiornikiem widoczne są hałdy piasku.
- A za tymi hałdami biegnie nowa droga leśna. Zaraz za nią chcą stworzyć kolejne wyrobisko, o powierzchni 144 hektarów. To będzie już bezpośrednie sąsiedztwo pożarzyska – mówi Pacia.
Pokazuje na mapie większe wyrobisko o powierzchni ponad 1000 ha, nad które zaraz mamy jechać. Tam już wydobywa się piasek metodą odkrywkową.
To ogromna dziura w ziemi. Krajobraz prawie jak na Pustyni Błędowskiej. Kilka lat temu Adam Małysz trenował tutaj do Rajdu Dakar.
W przyszłości ma zostać zalana wodą. W sąsiedztwie eksploatowanego terenu, który musi być ciągle odwadniany, powstał tzw. lej depresyjny, czyli trwałe obniżenie poziomu wód podziemnych.
To powoduje, że drzewa w lesie mają ograniczony dostęp do wód gruntowych. Leśnicy martwią się, że niemal 30 lat wysiłków, żeby odbudować las po pożarze, zostanie zmarnowane. Nawet jeśli wyrobisko zaleje się wodą, to poziom wód gruntowych może już nigdy nie wrócić do tego sprzed wydobycia. Las może wyschnąć.
- Unia Europejska przeznacza środki na zatrzymanie wody w lesie. Z tych funduszy realizujemy ogólnopolski program małej retencji, którego celem jest przeciwdziałanie skutkom niedoboru wody. A kilka kilometrów dalej wypompowuje się wodę z dna wyrobiska i wylewa do rzeki Bierawki. Z jednej strony walczymy o wodę, a z drugiej strony na potrzeby przemysłu ją odpompowujemy - komentuje nadleśniczy Witosza.
Jak się później dowiadujemy, kopalnia, chroniąc się przed zalaniem, wypompowuje prawie 40 tys. metrów sześciennych wody pitnej na dobę.
500 głosów na "nie"
Nie wszystkim radnym gminy Bierawa podobają się plany rozbudowy kopalń. Pismo do mieszkańców przygotowali i rozesłali do ludzi Waldemar Plutta i Ewa Garbas. Do informacji i mapki kopalni dołączyli wniosek, który wystarczyło podpisać i dostarczyć do urzędu gminy, żeby sprzeciwić się tworzeniu nowej kopalni.
Udało się zebrać ponad 500 wniosków.
- Nie chodziliśmy od drzwi do drzwi. Mieszkańcy indywidualnie składali wnioski. Uważam, że taka liczba wysłanych pism w pandemii to jednoznaczna informacja dla władz gminy - mówi Waldemar Plutta.
- Mieszkańcy dowiedzieli się, że to nie jakaś anonimowa władza z Warszawy czy Opola decyduje o naszym otoczeniu, tylko wójt i radni z jego ugrupowania, którzy stanowią zdecydowaną większość w radzie gminy - dodaje.
Choć oczywiście - wyjaśnia Plutta - ostatecznie wniosek o wylesienie trafi do ministerstwa klimatu i środowiska.
Z bierawskimi radnymi spotykamy się niedaleko jednego z wyrobisk. Do kopalni prowadzi wąska droga, ledwo mijamy się z przejeżdżającymi nią ciężarówkami. Za nimi podnoszą się tumany kurzu, opadające na ogródki nowych domków jednorodzinnych.
- Ludzie się tu budowali, bo byli przekonani, że wydobycie niedługo się skończy - twierdzi radny Plutta.
- Wójt tłumaczy się w mediach, szkalując nas, że siejemy dezinformację. Mówi, że nie wiadomo, ile z tego terenu zostanie przeznaczone pod kopalnię. Tak jakby nie rozumiał, że znikający las weryfikuje jego prawdomówność i rzeczywisty zamiar. Nie mam wątpliwości: po tych 144 hektarach będą kolejne uchwały i kolejne lasy do wycięcia. Sądzę, że będą sięgać po całość złoża, które obejmuje 2300 ha - mówi nam Plutta.
Temat numer jeden
O kopalnie pytamy panią Martę z Lubieszowa. Chętnie zgadza się na rozmowę - w końcu ostatnio w gminie to temat numer jeden.
- W takiej wersji, jak to jest teraz - wielka dziura i pusto, wypompowana woda z okolicy - to w ogóle nie wchodzi w rachubę – irytuje się pani Marta. - To dewastacja totalna nie tylko tego miejsca, ale i całego obszaru wokół nas. Woda jest ściągnięta z całej okolicy.
Kobieta wspomina też 2013 rok. Wtedy chciała się powiększyć pobliska żwirownia. Koniec końców nie zgodzili się na to radni. Bez sprzeciwu mieszkańców mogliby jednak dać zakładowi zielone światło.
Teraz wielu ludzi o planach powiększenia piaskowych wyrobisk dowiedziało się z pisma, które znaleźli w skrzynce pocztowej. Właśnie wtedy wokół tematu pojawiły się emocje.
- Niektórzy stwierdzili, że jak mają kopać, to dobra, niech przynajmniej kopią w lesie, a nie na naszych polach. Inni są mocno na nie. Część ludzi korzysta ze starych studni, ale woda jest tam bardzo głęboko. Nawet 13 metrów pod ziemią. Widzą to i się martwią, co będzie dalej. Mówią, że przecież już teraz i tak nie ma wody gruntowej - mówi pani Marta.
2 miliony wpływów
- Bierawa wybija się pod względem rozwoju na tle sąsiednich gmin. Przede wszystkim chodzi o jakość edukacji, dostępność dobrych szkół, przedszkoli - przekonuje wójt gminy Bierawa, Krzysztof Ficoń.
- Jesteśmy w całości skanalizowaną wiejską gminą. By utrzymać ten poziom życia, potrzebne są inwestycje. Dlatego musimy pokazać ludziom, jakie są wpływy z kopalni i ile możemy stracić, jeśli one się zamkną albo nie poszerzą działalności – dodaje wójt.
Nie podaje konkretnej kwoty, jaka z podatków kopalnianych wpływa do gminnej kasy. Inni nasi rozmówcy szacują, że mogą to być 2 miliony zł rocznie.
- Na razie radni wyrazili zgodę na procedowanie tej sprawy. Nie jest tak, jak twierdzą autorzy tej ulotki, która trafiła do skrzynek pocztowych, że 144 ha idą pod topór. To jest największy możliwy obszar do wydobycia, na którym są udokumentowane złoża. Na ile radni się zgodzą, to inna sprawa – tłumaczy Ficoń.
Jak dodaje, o obszarze wydobycia w ogóle jeszcze nie było mowy. Prace nad zmianą miejscowego planu utrudnia pandemia.
- Będziemy jeszcze rozmawiać z radami sołeckimi i Lasami Państwowymi. Powstać musi również załącznik graficzny, który pokaże, dokąd może sięgnąć wydobycie. O tym trzeba rozmawiać, ale jest niezwykle trudno, kiedy wiele osób już jest automatycznie na „nie” przez te kłamliwe informacje - denerwuje się wójt.
Kopalnia to też miejsca pracy, a wójt nie chce, żeby wyborcy stracili zatrudnienie.
- Kopalnia Kotlarnia zatrudnia 190 osób. Wójt dolicza do tego uzależnione od niej zakłady kolejowe. Razem daje to 240-250 pracowników - wylicza radny Plutta. - Kopalnia będzie działać jeszcze przez dobrych kilka lat, a więc nikt nie straci pracy z dnia na dzień.
- W samym rejonie Kędzierzyna-Koźla jest ok. 1500 różnych instytucji, firm i podmiotów gospodarczych. Niektórzy pracownicy dojeżdżają z kierunku Gliwic. Tam działa gliwicka podstrefa Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, na której terenie zlokalizowanych jest 112 firm. Pracy nie brakuje – uważa Plutta.
O obawy związane z utratą zatrudnienia, pytamy sołtyskę Lubieszowa, Bernadetę Poplucz. Od razu odpowiada: - Osobiście nie znam nikogo, kto pracuje w kopalni.
Pękające ściany
Wielu mieszkańcom Lubieszowa budzik nie jest potrzebny. Hałas zaczyna się o 4:30, kiedy na drogi wyjeżdżają pierwsze ciężarówki z transportem z kopalni – mówi sołtyska Poplucz.
- A te drogi nie są przystosowane do takich tonaży. Od lat wnioskujemy o remont głównej drogi wojewódzkiej przecinającej wieś. Bezskutecznie. Na razie musimy jeździć po tych dziurach i koleinach, psują się nam od tego samochody. Od wibracji pękają nam ściany w domach, ze strony kopalni niesie się hałas - wylicza.
Co będzie, jeśli kopalnie się rozbudują? Według pani Bernadety las chroni mieszkańców przed kataklizmami, jest barierą zatrzymującą nawałnice, naturalnym filtrem, dzięki któremu powietrze jest mniej zapylone. To ważne w gminie otoczonej terenami przemysłowymi.
- My na ten las czekaliśmy, a teraz będziemy go niszczyć? Kto myśli o pokoleniach, które zostaną po nas. Skoro my dzieciakom przygotowujemy księżycowe warunki. Od lat żyjemy w sąsiedztwie kopalni. Ileż można!? Rolnika niedługo będziemy tylko w telewizji oglądać, bo w okolicy braknie wody pod uprawy – mówi Poplucz.
Radny Waldemar Plutta dodaje: - Kolejna sprawa to woda pitna. Pod nami jest główny zbiornik wód podziemnych, rezerwuar wody pitnej, z którego korzysta cały region. Już teraz woda musi być uzdatniana. Bez naturalnego filtra, jakim jest piasek, będzie w niej o wiele więcej zanieczyszczeń.
Basen bez wody
Pani Marta wspomina ostatni czyn społeczny w jej gminie. Pod koniec lat 80. w Lubieszowie wybudowano basen. Już wtedy w okolicy wydobywano piasek.
- Pływaliśmy w nim tylko latem 1987. Potem zabrakło wody - mówi.
Rzeczka, z której kąpielisko miało być zasilane, zupełnie zniknęła. Pozostał po niej suchy rów, zapełniający się jedynie w czasie wezbrań Odry.
Trwa zasypywanie basenu.